Węgry to barwny kraj i głęboko związany ze swoja kulturą i korzeniami. Tym bardziej interesująca wydaje się być ich rodzima muzyka, który przy głębszym zaznajomieniu okazuje się być naprawdę nietuzinkowa.
Van to na pewno niezwykły projekt. Pewien mój znajomy stwierdził kiedyś że dobra muzyka to taka, którą ciężko sklasyfikować. I proszę – za cholerę nie wiem do jakiej szufladki wsadzić ten węgierski zespół. Słychać tu i magiczne floydowskie zagrywki, jest coś z delikatności znanego skądinąd Pain Of Salvation, w końcu pojawiają się przepiękne folkowe wstawki a’la Jethro Tull (jakby mi ktoś włączył wcześniej „Bal” i kazał zgadywać co to jest, bez wahania powiedziałbym że to gra Ian Anderson!). Do tego dodajemy szczyptę przebojowości i… jesteśmy wgnieceni w ziemie.
Zgoda, to tylko 5 utworów, ale za to jakich! Otwierający płytkę numer „Memento” zdradza raczej progresywne inspiracje zespołu, ale za to drugi w kolejności, wspomniany już „Bal” to utwór naprawdę wysokich lotów. Spokojny, temat grany przez flet rozkręca się z minuty na minutę, w końcówce dzieje się już tak wiele że naprawdę można być pod wrażeniem. „Fura Alom” i „Andaluzia Eger” to również niesamowite numery – można powiedzieć że takim podejściem do grania Van wyznacza nowe nurty w muzyce folk-rockowej.
Ostatni na krążku „Fent Es Lent” to ukłon zespołu w stronę bardziej przebojowego grania, co oczywiście nie oznacza tu zapędzenia się w rejony plastikowego i tandetnego popu. Można by rzec że to po prostu rockowy przebój, wsparty solidnym folkowym klimatem, który tworzą przede wszystkim instrumenty piszczałkowe. Gwarantuję wam, że refren tego kawałka na długo zapadnie w pamięć.
Często zdarza się że w przypadku demówek są 2-3 dobre numery a reszta to lipa. Na „Van” wszystkie 5 numerów to majstersztyk, niesamowity kosmos. Jeśli jesteście wrażliwi na muzykę i lubicie jak „się dzieje” – sprawdźcie Van!

Marcin Puszka