Ostatni album studyjny amerykańscy punk-folkowcy, Flogging Molly, wydali w 2005 roku. „Within A Mile of Home” był krążkiem bardzo dobrym, jednym z najbardziej udanych w ich karierze. Po 3 latach ukazuje się jego następca: „Float”.
Co tu dużo mówić, jest to diametralnie inne dzieło, nie tylko od „Within…” ale i od całej reszty albumów w dyskografii Flogging Molly. Trzeba tu od razu nadmienić, że „inny” wcale nie oznacza „gorszy”. Wręcz przeciwnie: „Float” to kawał porządnego, folk-rockowego grania.
No właśnie, folk-rockowego, bo punka jest tu jak na lekarstwo. Już otwierający album „Requiem For A Dying Song” nosi znamiona czegoś nowego. Co prawda od pierwszych taktów słychać że to kapela Dave’a Kinga, lecz trochę inna, jakby… dojrzalsza.
Podkreślam jeszcze raz: to nie są zarzuty. Flogging Molly z miejscami zagonionego punk-folkowego zespołu, przeradza się w przemyślany projekt folk-rockowy. Słychać w ich muzyce dużą swobodę, cały czas jest obecna ta jakże znajoma z wcześniejszych płyt, radość grania no i oczywiście mamy tę świadomość, że muzycy mają wciąż głowy pełne pomysłów.
„Float” to krążek zróżnicowany – są mocniejsze fragmenty, są też liryczne ballady a wszystko to opatrzone ciekawymi i nie rzadko refleksyjnymi tekstami.
Wydaje się, że Flogging Molly stworzyło swoista opozycję do innych potentatów sceny folk-punkowej, Dropkick Murphys. Kiedy DKM łoi mocno i ciężko, FM nieco się wycisza.
Warto posłuchać „Float” – to naprawdę świetna płyta. Fani melodyjnych, punkowych galopad mogą poczuć się nieco zawiedzeni, ale faktem jest że Dave King i kompania nie spuszczają z tonu, choć idą własną drogą. I chyba właśnie dlatego cały czas tak dobrze się ich słucha.

Marcin Puszka