Ta recenzja powinna powstać już dawno temu, niestety odkładałem pisane o tym albumie do czasu, aż krążek troszkę się „odleży”. W międzyczasie słuchałem go sobie czasem z przyjemnością. A recenzja jak się nie pisała, tak i napisana nie była. Czas to w końcu nadrobić.
Po świetnym albumie „Burlesque” miałem spore wymagania wobec Bellowhead, zastanawiałem się czy są mnie jeszcze w stanie zaskoczyć tak bardzo, jak na debiutanckim krążku. I szczerze mówiąc, mimo kilkukrotnego przesłuchania „Matachin”, wciąż nie znam odpowiedzi na to pytanie, a wydawałoby się, że subiektywne sądy są najprostszymi z możliwych. Ważne jednak, że uśmiech który pojawił się na moich ustach gdy pierwszy raz usłyszałem pompatyczny wstęp do „Fakenham Fair”, nie znika nawet gdy krążek po raz kolejny kręci się w moim odtwarzaczu.
Jest tu orkiestrowa pompa, charakterystyczna dla brzmienia zespołu. Jest sporo aranżacji nawiązujących do noworleańskiego jazzu, ale nie brakuje motywów folkowych typowych dla brytyjskiego grania. Co ciekawe taka mikstura brzmi równie ciekawie, co niesamowicie.
Pod względem muzycznych pomysłów „Matachin” jest logicznym następstwem „Burlesque”. Jedyne co może wpływać ujemnie na recepcję tej płyty, to brak zaskoczenia, które towarzyszyło debiutowi. Na szczęście nie zawsze trzeba zaskakiwać.

Rafał Chojnacki