Aż trudno uwierzyć, że to debiut płytowy grupy Hambawenah. Kapela ta zrosła się z polską sceną muzyczną, gra już przecież ponad dziesięć lat. W międzyczasie zmieniła się stylistyka, ale pozostała wierność folkowej muzyce ze szczególnym uwzględnieniem flisackiego grania.
Świetne demo z 2005 roku doczekało się kontynuacji w postaci studyjnej płyty. Nareszcie.
Na folk-rockowy flis wyruszamy wraz z piosenką „Płynie woda”, której pulsujący rytm i zdecydowane brzmienie wokali Judyty Nowak i Grzegorza Świtalskiego nadają wyjątkowego tonu. To świetny początek płyty. Podobny klimat powróci w drugiej części płyty w piosence „Julianna”. Z kolei spokojniejsze klimaty w „Jado flisy” to chyba trop do kolejnego utworu. Zaraz potem mamy leniwie rozpędzający się „Pytajo sie ludzie”, który wskakuje w pewnym momencie na swoje folk-rockowe tory i nie chce już z nich zejść.
Świdrujące skrzypki wciągające nas w „Byśki” to jeden z najfajniejszych motywów. Zwłaszcza że za chwilę podchwytuje go już cała orkiestra. Sporo się w tym utworze dzieje. Cztery minuty wypełnione są po brzegi ciekawymi dźwiękami. Do podobnego patentu odwołuje się też nieco dalsza w perspektywie płyty kompozycja „Kasineczek”, choć tam z kolei wokale brzmią znacznie nowocześniej.
„Lipka” to już niemal folkowy evergreen, wiele zespołów już po niego sięgało. Oczywiście Hambawenah robi to po swojemu. Właściwie można by napisać, że w to miejsce lepiej byłoby wrzucić coś mniej znanego, ale nagle okazuje się, że właśnie ta „Lipka” potrafi zagnieździć się w głowie i nie chce z niej wyjść. Nie dziwię się więc, że trafiła na płytę, aranżację zapamiętam chyba na długo. Podobnie jest z orylską pieśnią „Za górami, za lasami” – mimo że to jeden z najprostszych utworów na płycie, to ma swój niewątpliwy urok. Uroku nie brakuje też nieco tajemniczej aranżacji „Flisackowej żony”. Brzmi to trochę tak, jakby na flis wybrali się cyganie.
Piękna ballada „Kamienie” pokazuje zupełnie inne oblicze zespołu – bardziej wyciszone i spokojne. Inaczej niż reszta płyty brzmi kaszubskie reggae w „Oj, żeglorze”. Przyznam szczerze, że takiej aranżacji jeszcze nie słyszałem.
Ujazzowiony i momentami nieco zbyt transowy utwór „Marysia i flisak” to jeden ze słabszych fragmentów płyty. Ale jeśli przypada na niego jedenaście świetnych piosenek, to czego chcieć więcej?
Zdaję sobie sprawę, że moje życzenie będzie nieco trywialne, ale sobie i zespołowi życzę, żebyśmy na drugą płytę nie musieli czekać kolejne dziesięć lat. „Turururu” to album prezentujący to co najlepsze wśród utworów Hambaweny, wykonane zgodnie z aktualnymi możliwościami zespołu. Mam nadzieję, że możliwości zostaną a nowy repertuar stopniowo będzie nas przybliżał do kolejnego albumu.

Rafał Chojnacki