Sporej odwagi trzeba dziś, by na szantowej scenie stawiać pierwsze kroki z własnym repertuarem. Grupa Morże Być jest jednak bardzo konsekwentna i od samego początku gra kompozycje Tomasza Orzechowskiego. Biorąc pod uwagę, że zespół powstał w 2006 roku, to wydanie płyty po nieco ponad roku grania jest nie lada wyczynem. Warto tu też dodać, że w tym czasie grupa Morże Być zdobyła kilka nagród i wyróżnień, w tym również na festiwalu Shanties w Krakowie.
Tytułowa kompozycja „Chce mi się morza” swoją melodią nie kojarzy nam się żaden sposób ze starymi marynarskimi piosenkami. Jest to za to utwór doskonale osadzony w świecie piosenki autorskiej. Lekka, choć jednoznacznie rockowa aranżacja dodaje tej kompozycji sporo wyrazu. Słychać, że Tomasz Orzechowski śpiewa z przekonaniem, a zespół ma świetnie opanowany warsztat.
„Byle jak, byle stąd” to utwór zagrany wokół ciekawej gitarowej zagrywki, która w pewnym momencie przechodzi w delikatny orientalizm. To kompozycja zagrana tak, by w muzyce dało się czuć dużo przestrzeni. „Byle jak, byle stąd” należy do najciekawszych kompozycji na płycie.
Folkowe nutki w „Małej Kate” pokazują, że mimo autorskiego charakteru płyty muzyka grupy Morże Być osadzona jest dość głęboko w polskiej tradycji morskiego śpiewania. Podobnie jest z piosenką „Hej Hej”, w której daje się odnaleźć dalekie echa utworów Mirka Kowalewskiego i Jerzego Kobylińskiego. Daje to ciekawą perspektywę, gdyż obaj wspomniani twórcy komponują przecież zupełnie różne piosenki.
Nawiązywanie do melodii południowych było kiedyś znacznie bardziej popularne w nurcie turystycznym i żeglarskim. Dziś piosenki w rytmie bossa novy czy samby, to już rzadkość. Jednak „Róża” próbuje wpisać się w ten nurt i dzięki przyjemnej aranżacji robi to w wdziękiem. Inną muzyczną wycieczką w odległe od szant rejony jest następna kompozycja, czyli „Tango na wyjście z portu”. Ta piosenka doskonale wpada w ucho, właśnie dzięki rytmicznemu, chóralnemu refrenowi. To jeden z najbardziej znanych koncertowych hitów zespołu, w pełni zasługujący na to miano. Kilka utworów dalej możemy się z kolei natknąć na
piosenkę „Zamiast tęsknić”, również nawiązującą muzycznie do południowych rytmów, jest to jednak znacznie mniej wyraziste, niż w przypadku dwóch powyższych kompozycji.
Przyjemnie bujająca ballada „Piosenka dla Mikołaja” daje nam chwilkę odpocząć po ognistym „Tangu…”. Zarówno muzycznie, jak i wykonawczo kojarzyć może się czasem ze stylistyką krakowskiej grupy Pod Budą. Być może również dlatego, że gdy Tomasza Orzechowskiego porusza się wokalnie w niższych rejestrach, zbliża się do brzmienia głosu Andrzeja Sikorowskiego. Kiedy jednak śpiewa wyższe partie, wrażenie to znika. Nieco szybsza „Syrena” pozostaje w kręgu poetyckim, ale muzycznie jest to kompozycja bardziej rozwinięta, niż przeciętny utwór z tego nurtu.
„Niewierny żeglarz” to kolejna ballada, która na dodatek bardzo mocno zapada w pamięć. Prawdopodobnie również dzięki ciekawemu tekstowi. Harmonijka ustna i brzmienia reggae, to niejaki eklektyzm, ale w piosence „Włóczęga” sprawdza się to doskonale. Gdybym nie wiedział, że słucham płyty grupy Morże Być, to mógłbym pomyśleć, że piosenkę tą napisał Krzysztof Jurkiewicz dla grupy Słodki Całus od Buby. Jako że od lat jestem sympatykiem tej formacji,
to opinię tą możecie uznać za komplement.
„Buliana” to z kolei świetny rytm. Lekko błądzące skrzypce są może mało irlandzkie, ale na pewno folkowe. Świetnie grająca w tej piosence sekcja dobrze „pulsuje”. Folk-rockowe, pełne ekspresji wykonanie doskonale kończy album.
W tekstach Tomasza Orzechowskiego możemy znaleźć kilka nawiązań i autocytatów (ot choćby Mała Kate, pojawiająca się ponownie w „Tangu Na Wyjście Z Portu”), powoduje to, że również w warstwie tekstowej utwory grupy Morże Być stają się rozpoznawalne.
Po takiej porcji pochwał pod adresem zespołu i jego pierwszej płyty warto jednak dorzucić do tego miodu łyżkę dziegciu. O ile łączenie stylów muzycznych generalnie wychodzi zespołowi na dobre, to prawdopodobnie znajdą się słuchacze, którzy mimo żeglarskich tekstów skojarzą taką mieszankę raczej z zagraną współcześnie piosenką turystyczną i wyślą grupę na Bazuną czy Bieszczadzkie Anioły, zamiast na festiwale szantowe. Podejrzewam jednak, że również na takich festiwalach Morże Być poradziliby sobie całkiem nieźle.
Czasami można tu mieć również nieco zastrzeżeń do wokalisty. Tomasz Orzechowski zapewne najlepiej wie jak powinno się interpretować jego własne teksty,jednak można niekiedy odnieść wrażenie, że skrócenie fraz, zamiast częstego przeciągania samogłosek w ostatnich słowach wersów, mogłoby wpłynąć pozytywnie na odbiór. Nie jest to reguła, ale kilka miejsc na płycie na pewno by na tym zyskało.
Jeszcze całkiem niedawno grupa wzbudzała sensację na festiwalach szantowych występując z instrumentami klawiszowymi. Za namową kilku osób zamienili je na akordeon, który teraz słychać w paru utworach. Mam jednak wrażenie, że o ile zmienił się instrument, to sam pomysł na granie pozostał podobny. Akordeon rzadko wychyla się poza tworzenie sympatycznego tła. A szkoda. Nie chodzi nawet o to, żeby wycinał skoczne poleczki, ale czasem odrobina akordeonowej melodii
(choćby w stylu Raz Dwa Trzy) dodałaby zapewne uroku kompozycjom zespołu.
Płyta „Chce mi się morza” udowadnia starą maksymę: „chcieć, to móc”. Na przekór wszelkim modom i opiniom mówiącym, ze młody zespół musi zaczynać od coverów, grupa Morże Być pokazuje silny autorski materiał, przyzwoicie zagrany. Czegóż chcieć więcej? Rychłej zapowiedzi kolejnego krążka.

Taclem