Nowy krążek zespołu takiego jak Segars, to zwykle spora niewiadoma. Wcześniejsze płyty autorskie przynosiły bowiem poszukiwania ekipy w obrębie tzw. `silesian sound shanties`. Niezorientowanym spieszę wytłumaczyć, że chodzi o grupy świadomie lub nieświadomie naśladujące zespół Ryczące Dwudziestki. Wokalna ekwilibrystyka w aranżacjach tradycyjnych pieśni nie zawsze zdaje według mnie egzamin, takich grup jest jednak sporo i nieźle sobie radzą. Jednak poprzedni krążek z udziałem Segarsów i holenderskich Szantymenów zbliżył ich do tradycyjnego śpiewania.
„Prowadź Wielki Oceanie” zaskakuje nas już sam początek. Znana z wykonania grupy Clannad pieśń gaelicka staje się nagle podstawą bardzo przyzwoicie wykonanego utworu „Sztorm”. Chwilę później pojawia się kolejna znana melodia, to „The Sailboat Malarky”, w odróżnieniu od starej wersji Ryczących Dwudziestek tu mamy utwór zaśpiewany w oryginale. Trzeba przyznać, że nawet z wokalnym basem w tle, który często nieco mnie uczula, Segarsom wyszło to ciekawie.
Nieco gorzej podkłady wokalne brzmią w „Flying Cloud”, a szkoda, bo wykonana na melodię „Hog-Eye Man” pieśń sama w sobie brzmi bardzo fajnie. Dużo lepiej sprawdza się ten styl Gulden surowo brzmiącym „Golden Hunter”.
W kawałku „Zdarzenie” pojawia się gitara. Okazuje się, że na tej płycie grupa Segars częściej sięga po instrumenty, pojawiają się nawet skrzypce i flety oraz gitarowe solówki. Tutaj brzmienie zespołu zbliża się w kierunku grupy Mietek Folk, co jest dla mnie niemałym zaskoczeniem.
Trochę gospelowo brzmiący zaśpiew „Wanna Getta Home” sprawia, że wracamy już w rejony, które kojarzą się bardziej ze słuchanym przez nas zespołem. Podobnie jest z „The Ward Line”, które jest jednak znacznie bliżej tradycyjnie brzmiących szant, okraszonych jedynie odrobiną wokalnej aranżacji.
Jeden z najciekawszych utworów na płycie to „Matelot”. Pokazuje on, że bardzo różne melodie są w stanie zainspirować Segarsów. Piękny refren i świetna aranżacja sprawiają, że kawałek ten bardzo szybko wpada w ucho.
Inspiracje idą jeszcze dalej „Have Her Up And Bust Her”, która brzmi momentami niemal jak indiańska pieśń ludowa. Wrażenie to potęguje zaśpiew na wstępie.
Walczyk zatytułowany „Pay Me The Mony Down” to również nieznane mi dotąd oblicze zespołu. Żeby jednak nie odchodzić za daleko otrzymujemy zaraz po tym mocno brzmiące „Drakkary”.
Wieńczący album numer „Wspomnień Szlak”, to typowy „utwór na koniec”. Trzeba przyznać, że zespół dobrze dobrał zakończenie płyty.
Zaskoczenie muzyką Segrasów jest tym razem ze wszech miar pozytywne. Pozostaje więc tylko polecić kontakt z płytą „Prowadź Wielki Oceanie”.

Taclem