Gitara, harmonijka, wokal i… wystarczy. Przepis na folkowo wykonana płytę bluesową brzmi właśnie tak. Jaromi, czyli Jarosław Drażewski, zna pewnie dziesiątki takich płyt, którym nie zaszkodził muzyczny minimalizm
Repertuar, który znalazł się na tym albumie, to klasyczne kawałki autorstwa wybitnych bluesmanów (takich jak Willie Dixon czy T-Bone Walker), jeden utwór tradycyjny („Boll Weevil Blues”) i jedna kompozycja Jaromiego („Be Off With You Baby”). Okazuje się, że zestaw ten wypada całkiem przyzwoicie, łączy go bowiem brzmieniowa koncepcja płyty.
Dla wszystkich, którym blues kojarzy się przede wszystkim z rozbudowanym składem, a polski blues z tekstami o życiu górników, „Sings The Blues” może być niespodzianką. Jaromi jest co prawda członkiem blues-rockowego Blues Flowers, gdzie możemy usłyszeć jego polskie teksty, ale album, którego właśnie posłuchałem, to powrót do korzeni. I to nie tylko korzeni bluesa – choć te są tu niewątpliwie odkryte. To również, jak podejrzewam, powrót do chłopca z gitarą, który próbował grać pierwsze utwory klasyków swojego ulubionego gatunku. Chyba każdy muzyk kiedyś tak zaczynał. Nie chodzi nawet o to, czy są to te same utwory, które mozolnie piłował w pocie czoła Jaromi. Chodzi o tą piękną surowość i bezgraniczna miłość do muzyki. To oczywiste, że dziś gra pewnie lepiej, niż kiedyś, płyta jest z resztą bardzo przyzwoicie zrealizowana.
Tytuł płyty w pewien sposób nawiązuje do albumu Johna Lee Hookera „Plays and Sings the Blues”, zawierającej wczesne nagrania giganta bluesa.

Taclem