Łotewska grupa Ilgi przekonała mnie już kiedyś do opinii, że nie nagrywają oni kiepskich płyt. Album „Ne Uz Vienu Dienu” sprawia, że podtrzymuję moje zdanie. Wysoka kultura muzyczna Łotyszy jest tu słyszalna w każdym niemal dźwięku.
Gdybym miał porównywać Ilgi do kapel z tzw. zachodniego kręgu kulturowego, to wyszłoby coś na kształt skrzyżowania Clannadu z Dead Can Dance, oczywiście z rdzennie łotewskimi inspiracjami muzycznymi. Kiedy jednak słucha się np. utworu „Tautiet‘s judza, balinš judza”, to przed oczyma stają obrazy, jakie niegdyś malowały się podczas słuchania wspomnianych wyżej zespołów.
Nie brakuje tu nieco bardziej przaśnych, folkowych brzmień – „Aizalaida sauleite”, „Ai, mate, ai, mate” i „Škiraties(i), zosu pulki”. Najciekawsze jednak są bardziej nostalgiczne, pięknie snujące się ballady, jak „Viena saule, viena zeme”.
Czasem pojawiają się nawet brzmienia bardziej nowoczesne. „Dej, eglite, lec, eglite” przykład takiego rozwiązania. Innym razem, tak jak w „Ligodama upe nesa”, muzyka staje się bardziej transowa i oniryczna.
Ilgi to grupa, która cieszy się na świecie rosnącym wciąż szacunkiem. Mam wrażenie, że to szacunek zasłużony, bo „Ne Uz Vienu Dienu” to album, który ma szansę stać się przebojem wszędzie tam, gdzie publiczność potrafi docenić dobrze pomyślany i świetnie wykonany folk.
Rafał Chojnacki

Dodaj komentarz