Druga płyta miedzymiastówki muzykującej Strachy na Lachy. Bardzo się ucieszyłem, gdy okazało się, że side project muzyków Pidżamy Porno, INRI, Świata Czarowinic i innych pilsko-poznańskich składów, to nie tylko pomysł na jedną płytę. Dziś to już zespół, który ma swoje grono odbiorców, nie zawsze związanych z macierzystymi kapelami muzyków.
Mimo, ze właściwie wszyscy grający w Strachach wywodzą się z zespołów o rodowodzie punk-rockowym, to trudno byłoby doszukać się prawdziwie punkowych wpływów w muzyce tej grupy. Są za to elementy, które mogą kojarzyć się z Mano Negrą (a nawe Manu Chao solo), Les Négresses Vertes a nawet The Levellers z wczesnych lat.
O brzmieniu Strachów decydują różne inspiracje, które przynosili ze sobą muzycy. Są elementy słowiańskie, jak choćby męski chór pod koniec „Niecodziennego szczonu”, czy cała wymowa ballady „Zimne Dziady Listopady”. Jest sporo ska, ale też balangowego folku brzmiącego po latynosku. Jest też oczywiście rozkołysane, bardzo knajpiane tango, w którym śpiewa się o Pile.
To, o czym śpiewa Krzysiek Grabowski (popularny „Grabaż” z Pidżamy Porno), to jeden z najważniejszych elementów Strachowej poetyki. Nie bez powodu jest on uważany za jednego z najważniejszych tekściarzy w polskim rocku. Jednak historie, które pisane są dla nowej kapeli różnią się nieco formą i treścią, od tych rockowych hymnów. Grabaż opowiada historie niesamowite i całkiem zwyczajne. Do najciekawszych należą „Strachy na Lachy”, „Piła tango”, „Zimne Dziady Listopady” i „Na pogrzeb Króla”. Ale nie znaczy to, że inne kawałki im ustępują, trzeba jednak przyznać, że zwłaszcza dwa ostatnie, najbardziej ponure i mroczne utwory, robią niesamowite wrażenie.
Strachy na Lachy, to kapela miejsko-folkowa. Jest tu reggae, ska, a nawet jakieś drobne elementy nawiązujące do współczesnych brzmień klubowych, choć dominuje granie akustyczne. Podobnie, jak na pierwszej płycie, tak i na „Piła Tango” zespół sięgnął po covery. Tym razem trafiło na „Co się stało z Magdą K.” z repertuaru wczesnego Perfectu oraz więzienny standard „Czarny chleb i czarna kawa”. O ile pierwszy z nich jest nieco kontrowersyjny, to drugi świetnie wpasowuje się w poetykę albumu.
W porównaniu z nagraną dwa lata temu płytą „Grabaż i Strachy na Lachy” mamy do czynienia ze sporym progresem. Formuła muzyczna pozostaje wciąż cudownie eklektyczna, ale przynajmniej wiadomo jaki jest kierunek obrany przez zespół. Sprawia to, że Strachy to obecnie jedno z najciekawszych zjawisk na scenie niezależnej. O tyle fajne, że może trafić do słuchaczy w różnym wieku.

Taclem