Mimo że na płycie nie ma śladu po nazwie zespołu, który mógłby ten krążek firmować, to w internecie zazwyczaj znajduje się informacje, że to projekt Rivendell, lub Old Rivendell. Na wszelki wypadek zapytałem kiedyś ludzi ze znanej folkowej formacji Rivendell, czy maja z tą płytą coś wspólnego. Zaprzeczyli, zostanę więc przy nazwie Old Rivendell, żeby nie wprowadzać zamieszania.
Jak wskazuje sama nazwa mamy tu do czynienia z pieśniami inspirowanymi twórczością J.R.R. Tolkiena. Na całym świecie wyszła ostatnimi czasy masa takich płyt. Jak więc polski projekt wypada na tym tle? Marnie. Mamy tu średnio napisane piosenki, i duże (o wiele za dużo!) elektronicznych brzmień.
Wiem, że aby zastąpić klawisze harfa, skrzypcami, czy fletami – trzeba mieć ludzi, którzy będą w stanie na tym zagrać, a co za tym idzie nieco większy budżet. Ale myślę, że wśród muzyków sporo jest fanów Tolkiena i chętnie uczestniczyliby w takich nagraniach za mniejsze pieniądze. Wówczas mogłoby to uratować „Pieśni Śródziemia”. A tak pozostaje wielki niedosyt. Całość brzmi nieco jak soundtracki Andrzeja Korzyńskiego. jeśli pamiętacie „Akademię Pana Kleksa”, czy „Dzieje mistrza Twardowskiego” z nachalną elektroniką w tle, to wiecie o czym mówię.
Mimo takich niedostatków album mogłyby uratować piosenki. Gdyby były dobre. Niestety większości z nich sporo do tego brakuje. Gdybym jednak miał wskazać jaśniejsze punkty, byłyby to: „Drużyna”, „Początek wyprawy” i najlepszy ze wszystkich – „Obieżyświat”, nad którym unosi się duch Loreeny McKennitt.
Szkoda trochę, że zmarnowano tak ciekawy pomysł. Mam nadzieję, że ktoś wreszcie odczaruje w Polsce nurt fantasy folku – i zrobi to z klasą.

Rafał Chojnacki