Miesiąc: Maj 2007 (Page 1 of 2)

Antonina Krzysztoń

Antonina Krzysztoń – (ur. 13 czerwca 1954 w Krakowie) – polska piosenkarka, kompozytorka i autorka tekstów.

Jej twórczość zaliczana jest do nurtu poezji śpiewanej. Poza własnymi tekstami opracowywała też wiersze Zbigniewa Herberta oraz piosenki czeskiego barda Karela Kryla.

Karierę rozpoczęła w 1980 na Przeglądzie Piosenki Prawdziwej w Gdańsku. W latach 80 często występowała na imprezach opozycyjnych. W 1983 roku zajęła pierwsze miejsce na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie. Członek Stowarzyszenia Wolnego Słowa.

3 maja 2006 odznaczona przez Prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Źródło: WIKIPEDIA

Andrzej Dziubek

Andrzej Paweł Dziubek, norweskie nazwisko: Andrej Nebb (ur. 14 czerwca 1954 w Jabłonce na Orawie) – polski muzyk i wokalista, założyciel m.in. polsko-norweskiej grupy De Press.

Od najmłodszych lat związany był z muzyką – początkowo jako członek zespołu regionalnego Małe Podhale, a w szkole średniej jako założyciel amatorskiego zespołu Lotony. W wieku kilkunastu lat przedostał się do Czechosłowacji, a stamtąd do Austrii. Następnie wyjechał do Norwegii, gdzie rozpoczął studia w Państwowej Szkole Sztuki i Rzemiosła w Oslo. W Norwegii przyjął nazwisko Nebb. W tym okresie założył też punkowy zespół Pullout. W kolejnych latach podjął studia w Państwowej Akademii Sztuk Pięknych w Oslo, w 1980 założył wraz z muzykami norweskimi zespół De Press, a w 1982 wydał pierwszy album eksperymentalnego zespołu Holy Toy. Prócz działalności muzycznej zajmuje się także malarstwem i happeningiem, a swe prace wystawia, prócz własnej galerii w Oslo, także w Niemczech i Polsce.

Źródło: WIKIPEDIA

Amadou & Mariam – duet muzyczny z Mali, który tworzą Mariam Doumbia (śpiew; ur. 15 kwietnia 1958 w Bamako) oraz Amadou Bagayoko (gitara i śpiew; ur. 24 października 1954 również w Bamako). Mariam i Amadou są niewidomi, poznali się w instytucie dla niewidomych w latach 60. i tam odkryli swoją wspólną pasję – muzykę.

Amadou początkowo grał w grupie muzycznej Les Ambassadeurs du Motel, a później rozwijał własną karierę solową. W 1980 Amadou i Mariam wzięli ślub. W połowie lat 80. postanowili założyć własny zespół, który wykonuje do dziś interesującą muzyczną mieszankę, określaną niekiedy mianem funky-afro-blues. W 1986 przeprowadzili się do Wybrzeża Kości Słoniowej, gdzie nagrali kilka kaset. Stali się wówczas prawdziwymi gwiazdami z swojej ojczyźnie, a później w całej Afryce Zachodniej. Pod koniec lat 90. udali się na podbój Europy. Nagrana w Paryżu płyta Sou Ni Tile przyniosła im dużą popularność we Francji. Od tego czasu Amadou & Mariam pojawiają się na festiwalach muzycznych na całym świecie.

W 2003 rozpoczęli współpracę z Manu Chao, który był producentem ich ostatniego albumu Dimanche a Bamako z 2004.

Źródło: WIKIPEDIA

Shoormal „Turning Tide”

Shoormal to jedno z odkryć szkockiej sceny folkowej, uważani są też za najlepszą kapelę pochodzącą z Szetlandów. Ich klasę potwierdziła nagroda BBC Folk Award w kategorii „Best Newcomer”.
Album „Turning Tide” otwiera spokojna, folkowo-rockowa ballada „Serendipity”, nadająca już na starcie ciepły klimat całej płycie. To już trzecia ich płyta, nie muszą się więc nigdzie spieszyć, ani nic nikomu udowadniać.
Ten wewnętrzny spokój potwierdzają kolejne kompozycje takie jak „Turning Tide”, „Sanctuary” czy „”. Pierwsza z nich brzmi niemal jak ballada country, dominuje w niej jednak charakterystyczne brzmienie szetlanckiej grupy.
Z kolei „Full Circle” to bardziej wiosenny utwór, pełen ciepła.
Recenzując niedawno „Migrant”, poprzednią płytę grupy Shoormal, wyraziłem nadzieję, że wkrótce się odezwą. Są. I to z jeszcze lepszym albumem.

Taclem

Przylądek Starej Pieśni „Cape Old Lay”

Zespół Przylądek Starej Pieśni (póżniejszy Przylądek), to kapela, która jak burza przemknąła przez sceny festiwali szantowych, kosząc całą masę nagród. Na początku nowego wieku kapela skręciła w stronę folk-rocka o celtycko-słowiańskim podłożu. Jednak omawiany tu materiał, to sprawy nieco wcześniejsze.
„Cape Old Lay” rozpoczyna się od autorskiej kompozycji Tomka Winiarskiego, utrzymanej w poetyce charakterystycznej dla pubowych piosenek. To jeden z pierwszych w Polsce przypadków, gdy zespół znad Wisły radzi sobie z kompozycją utworu autorskiego tak, że w rezultacie brzmi on jak melodia irlandzka. Podobnie jest z piękną balladą „Jeszcze jeden dzień”, chyba najbardziej znanym utworem Tomka. Piosenki autorskie członków Przylądka Starej Pieśni tak głęboko tkwią w folkowym brzmieniu, że praktycznie nie odróżniają się od celtyckich standardów zaprezentowanych na tej kasecie.

Taclem

Poodle Lynn & the Backstage Band „Don`t Keep This Lady Waiting”

Samotna kobieta w długiej czarnej sukni czeka przy stoliku z telefonem. Tytułowy utwór nawiązuje własnie do tej fotografii i jest to country podszyte starym rock`n`rollem. To wizytówka całej płyty.
Mimo dość przygnębiającej okładki „Don`t Keep This Lady Waiting” jest płytą radosną. Poodle należy prawdopodobnie do tego gatunku artystów, którzy nie potrafią grać smutnych piosenek. Nie dziwię się, w końcu osiągnęła sukces robiąc to, co kocha – grając country.
W jej piosenkach nawet kiedy do głosu dochodzi blues, to jest wesoło, moze czasem trochę spokojniej, ale radośnie. Piosenki z „Don`t Keep This Lady Waiting” dobrze działają na wszelkie handry i dołki – poprawiają nastrój.

Taclem

Paweł Leszoski & DNA „Szepty z dalekich stron”

Długo zabierałem się do napisania recenzji tej płyty. Niby z jednej strony nie jest to album trudny, z drugiej jednak niełatwo napisać o nim, nie popadając w banały. „Szepty z dalekich stron” Pawła Leszoskiego i grupy DNA, to jedna z najciekawiej zapowiadanych płyt na naszej rodzimej scenie szantowej. Szumiało o niej w środowisku już na kilka tygodni przed oficjalną premierą. Mówiło się, że to „polski Tim O`Brien”, że „najlepiej brzmiąca płyta folkowa”… i tak dalej. Wydaje mi się jednak oczywiste, że takie łatki potrafią czasem wyrządzić więcej szkody niż pożytku, dlatego też zastanawiałem się jak napisać o tej płycie bez używania odnośników. No może z jednym wyjątkiem, ale sprawę tę załatwie na wstępie i będziemy ją mieli z głowy.
Nad „Szeptami z dalekich stron” unosi się wciąż niewidzialna ręka Andrzeja Koryckiego. Nawet gdybym nie wiedział, że przez wiele lat był on nauczycielem i mentorem Pawła, to czasem, zwłaszcza w głosie wokalisty, wychodzi współpraca z tym artystą. Podobne frazowanie, podobna intonacja – to słychać. Są jednak momenty – i jest ich całkiem sporo – gdzie Paweł jest sobą. I to znacznie lepsze rozwiązanie – jeden Andrzej Korycki wystarczy.
Wróćmy jednak wreszcie do płyty. „Szepty z dalekich stron” mają bardzo fajne, nieco amerykańskie brzmienie (elementy bluesa, bluegrass, nawet troszkę americany), chociaż nie da się ukryć, że mimo szerokiego instrumentarium i zaproszonych licznych gości nie mamy tu zbyt wielu muzycznych szaleństw. Nie ma powalających solówek banjo czy mandoliny. Jedynie Tadeusz Melon, skrzypek grupy Zejman i Garkumpel troszkę poszalał, choćby w „Wietrznej bosanowie” czy w „Florze z Louisville” ale nie jest to tak stylowe granie, jak mogłoby być.
Po kolejnym przesłuchaniu płyty doszedłem do wniosku, że Paweł jest autorem najlepszej bossa novy jaką znam. Nie przepadam za tym gatunkiem, a „Wietrzna bosanowa” mnie urzekła.
Doskonale wypada tu tradycyjnie folkowy repertuar, choćby „Flora z Louisville” czy „Molly”. Ostatnia z tych piosenek to potencjalny szantowy przebój. Udział w nagraniu Henryka Czekały („Szkota”), lidera Mechaników Shanty, powoduje, że nagranie to staje się rarytasem również dla fanów tej popularnej grupy. Z resztą na „Szeptach z dalekich stron” znajdziemy więcej Mechaników, a Piotr Ruszkowski stanowi obecnie jeden z filarów towarzyszącej Pawłowi grupy DNA.
Autorskie piosenki Pawła też mają jednak sporo charakteru, oprócz wspomnianych warto też zwrócić uwagę na „Kołysankę dla zapomnianej”, „Ragtime dla ukochanej”, „Maleńką łza” czy „Wspomnienie o rybaku”.
„Ragtime dla ukochanej” to dodatkowo świetnie zaaranżowana piosenka, ma fajny feeling i rozwija się bardzo ładnie. Ciekawe rzeczy, zwłaszcza muzyczno-wokalne, znajdziemy też w „Spacerze”. Tekstowo z kolei wyróżnia się historia, którą opowiada „Dług”.
Na płycie nie zabrakło też nowej interpretacji standardu. Tu trafił nam się akurat „Stary bryg”, czyli jeden z szantowych evergreenów. Wybór może nie jest najbardziej trafny, ale pomysł na wykonanie grupa Pawła Leszoskiego miała bardzo dobry. Szkoda tylko, że po początkowym, bardzo klimatycznym wstępie, utwór wchodzi w bardziej biesiadne tory.
Jeżeli Paweł nie zejdzie z z drogi obranej na tym albumie, to jego muzyczna egzystencja na scenie szantowej może się okazać bardzo ożywczym elementem. Brakowało takiego głębokiego oddechu. Na dodatej jest to płyta fajnie wyprodukowana, miło się jej słucha. Czegóż więc chcieć więcej? Ano chyba tylko kolejnych nagrań.

Taclem

Lucyan „Trance Dance”

Lucjan Wesołowski gra tym razem bardzo rytmicznie osadzoną muzykę świata. Kövi Szabolcs i Piotr Kolasa, którzy wymienieni są wraz z nim na okładce, to właściwie pełnoprawni twórcy – na tym albumie nie mamy bowiem do czynienia z solowym popisem, a raczej ze sprawnie dzialającą grupą.
To właśnie Piotrowi Kolasie zawdzięczmy mocną podbudowę bębniarską płyty. Z kolei Kövi Szabolcs to węgierski mistrz wszelkich fletów. Tych również tu nie brakuje.
Początek płyty (dobrze ponad pół godziny) to muzyka świata oparta na rewelacyjnej rytmice. Ten album mógłby się nazywać „Long drumming”, bo dźwięki, które zespół prezentuje są tak świetnie rytmizowane przez Piotra Kolasę, że trzyczęściowa suita powinna być wizytówką albumu. Kiedy stopniowo pojawia się więcej instrumentów, muzyka zdaje się snuć, niczym mgła wśród górskich szczytów. Efekt jest rewelacyjny.
W natłoku płyt z muzyką świata i brzmieniami relaksacyjnymi, których autorzy sięgają po masę elektronicznych brzmień, to co proponuje nam Lucyan, to rewelacja. Głebokie, akustyczne brzmienia i wirtuozerska gra muzyków. Trudno się tym nie zachwycić.

Taclem

Kannonau „Kannonau”

Włoska grupa Kannonau prezentuje muzykę neo-folkową, nawiązującą do tradycji takich grup, jak Ain Soph czy Spiritual Front. Charakterystyczne dla takiego grania dość pesymistyczne nastroje w piosenkach tego zespołu zbliżają się w kierunku dark ambientu ze starych płyt Mortiisa. Jednak Kannonau zdecydowanie bliżej jest do neo-folkowych źródeł z elementami muzyki klasycznej. Orkiestracje niektórych partii sprawiają, że brzmienie staje się bardziej potężne. Słychać to zwłaszcza w końcowej partii płyty (utwory „La Fine dell`Uomo” i „L`Eterna Donna”).
Jeżeli nie mieliście do czynienia z neo-folkowymi zespołami, to nagrania Kannonau mogą się Wam kojarzyć nieco z wczesnym Dead Can Dance (choćby końcówka „Respice Finem”), jest to jednak dość złudny trop. Od czasu gdy duet brandana i Lisy startował na swej muzycznej drodze sporo się wydarzyło i efekty tych muzycznych przemian słychać też w muzyce Włochów. Neo-folk, mimo że jest młodym subgatunkiem, to nie stoi w miejscu, wciąż ewoluuje.

Rafał Chojnacki

Burnt Earth Ensemble „Terra Cotta”

Barry Hall, spiritus movens The Burnt Earth Ensemble to człowiek, który ma w głowie tak wiele pomysłów na muzykę, że wszystko to ledwie mieści się na płycie. Jego zespół żągluje melodiami pochodzącymi z różnych krańców świata – podróżują ze świata celtyckiego do Afryki. Najbliżej do naszych dźwięków jest z utworu pt. „Zakopane”.
Barry jest też multiinstrumentalistą, gran na skrzypcach, rogach, różnych fletach i instrumentach perkusyjnych. Wspomagająca go grupa również tworzy niesamowite brzmienia.
„Terra Cotta” to płyta niesamowicie różnorodna, choćwewnętrznie spójna. Nietrudno na niej coś dla siebie znaleźć. Mam nadzieję, że Bary Hall jeszcze nie raz nas takim albumem uraczy.

Taclem

Page 1 of 2

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén