Legendarna grupa The Spinners, zanim jeszcze stała się klasykiem morsko-folkowego śpiewania, miała w nazwie swoje rodzime miasto, a sama idea powstania zespołu była podobna do tych, jakie przyświecał setkom miejskich kapel podwórkowych na całym świecie. Bez względu na to, czy pomyślimy tu o The Dubliners, czy o Kapeli Czerniakowskiej, idea byłą jedna: dać mieszkańcom miast namiastkę kultury ludowej, przypominającej im tą, którą znaliz rodzinnych domów.
Kategoria: Recenzje (Page 5 of 213)
William Oldham to człowiek orkiestra. Współpracował z tak różnymi artystami jak Boxhead Ensemble, Tortoise, Mekons, Harem Scarem, Matt Sweeney czy Björk. Pod szyldem Bonnie „Prince” Billy od 1999 roku nagrywa płyty, które można określić jako utworu z pogranicza amerykańskiego folku, americana i coutry. O znaczeniu tego śpiewająego autora piosenek może świadczyć fakt, że jeden z jego utworów zarejestrował sam Johnny Cash.
Szczecińska grupa Emerald w normalnym kraju powinna grać sto koncertów rocznie i co półtora roku wydawać nową płytę. Myślę, że w głowie lidera tej formacji, Leszka Czarneckiego, nie zabrakłoby pomysłów zarówno na kolejne autorskie numery, jak i na twórcze przeróbki tradycji. Kto wie, gdzie dziś byłby ten zespół, gdyby funkcjonował w normalnych warunkach?
Brytyjska grupa Ferocious Dog pochodzi z Warsop, w hrabstwie Nottingham. Ich zabarwionego celtyckimi nutami folk-punka można w tej okolicy słuchać już od ponad 30 lat. Zadebiutowali w 1988 roku, tworząc wówczas folk-rockową scenę z takimi zespołami jak New Model Army, The Levellers i The Wonder Stuff.
Podtytuł tego albumu brzmi „Poland Pakistan Music Without Borders 17/18„. Właściwie mówi nam to już bardzo dużo: dwójka muzyków z Polski i trójka z Pakistanu, grają wspólnie utwory z dwóch różnych światów, stworzone i zaaranżowane w latach 2017-2018. Nie mówi nam to jednak najważniejszego: jak brzmi ta płyta.
13 Krauss to celtyccy folk-punkowcy z Saragossy od 2012 roku idą ścieżką wyznaczoną przed laty przez Dropkick Murphy’s. Już w pierwszym utworze („Dark Times”) słyszymy ostre przmienie street punka, w którego tle pobrzmiewa radośnie mandolina. W niektórych melodiach pojawią się skrzypce, czasem będzie to banjo. Do tego wszystkiego musimy jeszcze dodać zadziorny punkowy wokal. Mario Funes drze się aż miło.
O tym, że nikt nie ma takiego pomysłu na polską muzykę góralską jak Joszko Broda, nie trzeba nikogo przekonywać. Jego wcześniejsze produkcje pokazały, że to nie tylko szalenie zdolny instrumentalista, ale również prawdziwy muzyczny szaleniec, który wie, w których dźwiękach kryje się prawdziwa sztuka.