Nic dziwnego, że tą płytę Bob Walser anonsuje nie sam, a z przyjaciółmi. Obok niego w nagraniach tych uczestniczą takie postaci, jak Dave Webber, Rod Shearman, Graeme Knights, Louis Killen, Goeff Kaufman i Johnny Collins.
Tym razem repertuar oscyluje głównie wokół mniej znanych motywów tradycyjnych, okraszonych kilkoma współczesnymi kompozycjami.
To dzięki potężnym brzmieniom wokali gości kompozycje takie jak: „Nothin’ But A Humbug”, „Fire Down Below”, „Down Trinidad”, „Ho The Last One”, „Hej Ho, Down Below”
brzmią bardzo mocno i majestatycznie. Właśnie tak, jak zabrzmieć powinny stare szanty i piosenki stylizowane na nie. Nieco inaczej, choć nie mniej stylowo brzmią utwory z wykorzystaniem instrumentów. Świetna ballada „The Deepwaterman”, drapieżna opowieść „Shanghai Passage”, wesoła „The Old Red Duster” czy smutna „Blood On The Sails” są ozdobami tego zestawu.
Mimo wybitnie bluesowo-gospelowego klimatu najciekawszą wydaje się tu jednak pieśń zaśpiewana a cappella „Drinkin’ That Wine”. Jest to utwór o niesamowitym klimacie, aż dziw bierze, że opracowano go tylko na głosy i to w tradycyjnej stylistyce.
Kategoria: Recenzje (Page 48 of 214)
Niemiecka grupa Satolstelamanderfanz proponuje nam majestatyczne brzmienia spod znaku bębnów i dud. Bez względu na inspiracje muzyka ta brzmi mocno, soczyście i bardzo brutalnie. A przecież to tylko etniczne instrumenty. Jednak Niemcy grają na nich jak przystało na potomków dumnych Germanów.
Melodie bretońskie, galicyjskie, irlandzkie i bałkańskie podano tu w bardzo mocnej, choć akustycznej formie. Kontrastuje to z niektórymi utworami wokalnymi („Gaskere”, „Finish”), które w tym zestawie wyglądają dość delikatnie. Jest w nich jednak również sporo szaleństwa
Wokalne i instrumentalne wpływy łączą świetnie kompozycje takie, jak „Anda roda de redore” i „Hece Galja Boau”.
Niekiedy, gdy instrumentalny klimat odrobinę się wycisza, jak w melodii „Ketri”, jesteśmy w stanie docenić kunszt wykonawczy niemieckiej grupy. W odróżnieniu od wielu kapel z nowej niemieckiej sceny muzyki dawnej Satolstelamanderfanz potrafi zaskoczyć czymś więcej, niż tylko doborem ciekawych melodii do prostego grania. Czai siew tych dźwiękach o wiele więcej.
Łagodny głos, gitarowe ballady podparte lekkim brzmieniem sekcji i kilku dodatkowych instrumentów, oraz prosty, przesycony chrześcijańskim duchem przekaz – to właśnie najkrótszy opis płyty nagranej przez charyzmatycznego pieśniarza z Tasmanii.
Greg Ford nie należy do najbardziej znanych twórców ani folkowych ani religijnych, jednak jego muzyka ma w sobie jakąś wyjątkową siłę. Bez względu na to czy jest to podbarwiona celtyckim fletem ballada („Jesus I Love You”), piosenka kojarząca się z sentymentalną stroną repertuaru irlandkiej grupu U2 („You Are The Reason”, „My One Desire”) czy też utwór delikatnie folk-rockowy („Shout For Joy”) w wykonaniu Grega Forda jego własne piosenki zawsze brzmią autentycznie i wyjątkowo. To niewątpliwy atut w przypadku artystów śpiewających swoje piosenki. Większość z nich celuje w podobięństwa do znanych wykonawców. Greg jest sobą.
Hossam Ramzy to muzyk o uznanej renomie w świecie muzyki folkowej. Jego gra na tabli to niedościgniony wzór dla wielu zapatrzonych w niego muzyków. „Sabla Tolo III” to kolejna porcja muzyki z Egiptu i Środkowego Wschodu, mieszającej wpływy tradycyjnych brzmień z autorskimi kompozycjami arabskiego mistrza.
Hossam Ramzy współpracował już z takimi gwiazdami, jak Peter Gabriel, Khaled, Tarkan, The Gipsy Kings czy Youssou N’dour. Nic więc dziwnego, że jego autorskie produkcje charakteryzuje perfekcyjne brzmienie.
Pod względem muzycznym znajdziemy na tej płycie miks środkowowschodnich tradycji. Nie obyło się bez tradycyjnych Bellydance i Rai.
Tytuł „Sabla Tolo III” sugeruje nam, że mamy do czynienia z trzecią prosukcją z cyklu, którego nazwa jest anagramem sformułowania ‚tabla solo’. Rzeczywiście tak jest. Poprzednie albumy ukazały się w 2002 i 2003 roku. W międzyczasie Hossam Ramzy nagrywał i produkował również inne albumy, by wreszcie po latach powrócić do tej samej koncepcji. Podobne jak w przypadku poprzednich płyt mamy tu muzykę nagraną z udziałem zaproszonych gości. Jednak w roli głównej występuje tu tabla i Hossam Ramzy – mistrz tego instrumentu.
Niemal przed kilkoma dniami duet Jeana Leslie i Siobhan Miller zdobył prestiżową nagrodę BBC Radio 2’s Young Folk Award 2008. Wydawnictwo Greentrax ma już gotową ich debiutancką płytę, zatytułowaną „In a Bleeze”. Obie panie w momencie nagrywania tego albumu były jeszcze studentkami.
Znajdziemy tu wszystko to, co obecnie w folku najbardziej się ceni – własne wercje tradycyjnych melodii i pieśni (w tym rewelacyjne wykonanie „Mad Tom Of Bedlam”), oraz współczesne piosenki znanych autorów, takie jak: „Saints And Sinners” (autorem jest David Francey), „Goodbye To The Sea And Sailors” (napisała ją Phamie Gow) i „Three Sailors” (którą napisał Michael Pentergast).
Oprócz pięknego śpiewu Siobhan i gry Jeany, usłyszymy tu studyjny zespół, w którym pojawiają się tak znane persony, jak grający w kilku utworach na koncertinie Brian McNeill (jeden z założycieli klasycznego Battlefield Band).
Mamy tu do czynienia z dwoma młodymi artystkami, których osobowości muzyczne wydają się być już w pełni ukształtowane. Na dodatek wszystko wskazuje na to, ze te panie doskonale się rozumieją. Proawdopodobnie nie będzie to więc ich ostatnie słowo. Ja czekam na następne.
Album „Past Due” to solidna porcja folk-rockowego grania w amerykańskim stylu, z okazyjnymi wycieczkami w kierunku muzyki celtyckiej i country. Dominują jednak amerykańskie brzmienia folkowe. Czasem, jak w „Endless Oblivion” współczesne kompozycje przeplatane są cytatami z klasyki. W przypadku tej piosenki mamy wpleciony w nią motyw z folkowego evergreenu wszech czasów – „House of the Rising Sun”.
Sporo w tej muzyce smaczków, dodatków, zwłaszcza typowych dla amerykańskiej muzyki. Brzmi tu blues, a nawet czasem odrobina swingu.
Instrumentalne partie prowadzą nas niekiedy w zupełnie inne rejony. Zwykle zespoły folk-rockowe opracowują w takich przypadkach własne wersje popularnych ludowych tańców. Jednak muzycy Plasterkatz również w tym miejscu chcą odróżniać się od innych. Proponują nam wysublimowane muzyczne pasaże, których urok kojarzy się z zupełnie innym myśleniem o muzyce. Słychac w tym graniu nawet dalekie echa Pink Floyd.
Włoski kwintet The Shire to przedstawiciele popularnej na Półwyspie Apenińskim sceny muzyki celtyckiej. Prezentują granie zbliżone do tradycyjnego brzmienia spod znaku takich zespołów jak The Chieftains czy The Bothy Band. Irlandzkie dudy, skrzypce, flety – wszystkie te instrumenty pozwalają włoskim muzykom siągnąć bardzo stylowe brzmienie.
Album zawiera sporo znanych melodii i piosenek, oraz kilka mniej popularnych utworów. Piosenki śpiewane przez Marzio Venuti Mazziego brzmią jakbyśmy słuchali ich w starym irlandzkim pubie.
Do najciekawszych utworów zaliczyłbym tu świetne melodie, takie jak „Garret’s Jigs”, „Slow Air and Irish Jigs” i piosenkę „Skye Boat Song”, popularną, lecz nie tak często wykonywaną jak „Cunla” czy „Ye Jacobites by Name”.
Zespół promuje swoją muzykę udostępniając ten album za darmo wszystkim fanom muzyki folkowej. Można go sciągnąć z Sieci. Informacji na ten temat należy szukać w serwisie The Shire na MySpace.
Dyskografia szwedzkiej grupy Tequila Girls to bardzo skomplikowana sprawa. Sporo tam singli, kompilacji i składanek, co ciekawe część z nich przygotowano specjalnie z myślą o rynku polskim. Tak było właśnie z żółtą kasetą, którą swego czasu porównywałem do pierwszych płyt The Levellers.
„Mindtripper” to regularny album, choć znajdują się tu również nowe aranżacje nieco starszych, znanych już utworów, takich jak choćby „Blood Bone Twist” czy „Will We Rise?”. Całość została jednak zarejestrowana w jednym czasie przez ten sam skład zespołu. To istotne, jeżeli porówna się spójność brzmienia tej płyty ze składankami Tequila Girls.
Jak przystało na produkcję studyjną album ma dość dobre brzmienie. Niestety muzycy postanowili chyba zagrać jeszcze bardziej profesjonalnie i zrezygnowali w dużej mierze z charakterystycznych dla nich elementów folkowych. Jest co prawda mandolina i didjereegoo, jednak nawet tam gdzie wcześniej aż skrzyło się od ludowych nutek, tu zwykle pokrywa wszystko gitara. Zawadiacki, nieco „clashowy” sposób grania Szwedów może się podobać, o ile uznamy „Mindtripper” za album odcięty zupełnie od tego co muzycy grali wcześniej. Jednak jeżeli miałbym wybierać, to wolę stare brzmienie kapeli. Bardziej akustyczne i co ciekawe chyba bardziej żywiołowe.
Grupa Yampa Valley Boys to duet, który tworzą bandżysta John Fisher i gitarzysta Steve Jones. Główna część ich repertuaru, to tradycyjna muzyka w stylu country & western, choć pojawiają się też utwory Johna Denvera i własne piosenki pisane przez Steve’a.
„Playin’ Cowboy Music” to piąty album duetu i jego największą zaletą jest to, że muzycy nie odkrywają na nim Ameryki. Wręcz przeciwnie – pokazują ją taką, jakiej oczekujemy po stylistyce nawiązującej do tradycyjnej muzyki country.
Cztery z czternastu zarejestrowanych tu piosenek, to autorskie utwory Steve’a Jonesa. Oprócz nich pojawiają się piosenki innych współczesnych songwiterów, m.in Brenna Hilla, uważanego za jednego z najlepszych twórców piosenek w stylu country & western. Nie zabrakło oczywiście utworów tradycyjnych, w większości pochodzących z rodzimego stanu Colorado, z którego wywodzą się muzycy.
Kanadyjska grupa Dust Poets prezentuje nam bezpretensjonalny pop-folk w stylu charakterystycznym dla kapel z Kanady. Czasem jest bardziej rockowo, czasem mamy nawet knajpiano-jazzowe klimaty, ale wszystko to zagrane jest bardzo lekko i z polotem. Czasem zabrzmi tu odrobina muzyki country, czasem dalekie echa celtyckiego folku. Wciąż jednak będzie to muzyka grupy Dust Poets.
Granie z mandoliną i akordeonem to dziś już nie tylko sentymentalne brzmienia. Nawet popularne zespoły sięgają po takie instrumentarium. Muzycy stają się bardziej odważni i okazuje się że akustyczna formuła musi wyjśc poza brzmienie gitar. Dust Poets z takim instrumentarium świetnie sibie radzą. Na dodatek piszą bardzo fajne piosenki, przez co „Lovesick Town” sprawia wrażenie bardzo udanego albumu.
