Kategoria: Recenzje (Page 164 of 214)

Dave Swarbrick „English Fiddler”

Płyta Dave`a Swarbricka to niewątpliwie ślad odciśnięty na trwałe w podłożu brytyjskiej muzyki folkowej. Może właściwie nie koniecznie ta płyta, ale ogólnie twórczość i osoba tego niesamowitego skrzypka. Najbardziej znany jest dziś ze współpracy z grupą Fairport Convention, która z resztą pojawia się gościnnie w tych nagraniach. Inna część z nich to wspólne granie z gitarzystą i wokalistą Martinem Carthy, znanym i lubianym brytyjskim folkowcem.
Płyta jest w większości akustyczna i najczęściej są to duety skrzypcowo gitarowe. Tak jest w przypadku wspólnych bagrań z Kevinem Dempseyem. W większości przypadków słychać wyrażnie dość luźną stylistykę grania Dave`a. Właśnie z takiego grania zasłynął w Fairport.
Ciekawostką jest tu kompozycja „The Seven Keys” zagrana z grupą Whippersnapper, inspirowana melodiami z Europy Wschodniej.
Piękna melodia „Boadicea” ma nie tylko celtycki rodowód. Boadiceą Swarbrick nazywał czasem Sandy Denny, niezapomnianą pierwszą wokalistkę Fairport.
Należy przyznać, że najpełniejsze brzmienie skrzypek osiągnął właśnie z tym zespołem. Słychać to dokładnie w przypadku instrumentalnej wersji piosenki „Crazy Man Michael” zagranej na tej płycie z innymi skrzypkami grającymi w grupie.
Ogólnie można uznać tą płytę za świetną wizytówkę Swarbricka. Nie ukrywam, że to płyta przede wszystkim dla fanów jego grania. Ale zwyczajni folko-słuchacze też nie powinni się czuć zawiedzeni.

Taclem

Arrin „Compilation”

Arrin to duet z Francji poruszający się po obrzeżach muzyki celtyckiej, lecz inne folkowe wycieczki też im nie obce. Podstawowe instrumenty to flet i gitara, na których grają Andrea Ingham i Richard Heaney. Oboje są Anglikami, ale mieszkają na stałe we Francji. Niekiedy Andrea śpiewa – na tej płycie w utworach „Low Life” i „This Love is Over”. Również Richard pokusił się o zaśpiewanie – tu w „Our Men”. Jest on też kompozytorem całego materiału.

Muzyka, mimo że grają tu tylko dwa instrumenty, jest bardzo bogata w formie. Znajdujemy tu nawiązania do muzyki dawnej, a nawet jazzu. Czasem aż dziw bierze, że dwie osoby są w stanie zafundować nam tyle dźwięków.

Płyta „Compilation”, to – jak wskazuje nazwa – rodzaj składanki, ale nietypowej. Nie są to utwory wyciągnięte z wcześniejszych płyt studyjnych duetu. Część z nich nagrano we Francji podczas koncertów, kilka jest studyjnych, zaś sześć z nich pochodzi z sesji zarejestrowanej w Irlandii.

To prawda że w muzyce tej najbardziej czaruje niesamowity flet Andrei, ale bardzo dobrą robotę wykonuje w zespole Richard. Jego niesłychanie delikatna gra na gitarze tworzy przestrzenne pasarze, które stanowią idealne tło dla partii fletu. Jego gitara brzmi niekiedy jak lutnia barda z dawnych wieków.
Świetne akustyczne granie na bardzo wysokim poziomie. Polecam, zwłaszcza jeśli ktoś ceni sobie poszukiwania, a nie ograne melodie.
c

Jak Wolność To Wolność „Honorowi Dawcy Krwi”

Jest dobrze… ale gorzej. Od razu muszę zaznaczyć że pierwsza płyta JWTW to dla mnie jeden z najlepszych folkrockowych albumów jakie słyszałem. „Honorowi…” to w sumie świetna płyta, ale pewnie sporo czasu zajmie mi przyzwyczajenie się do zmian jakie proponuje zespół. Najwyraźniejsza objawia się tym, że na płycie jest jakby mniej folku. Jest oczywiście mocno folkowy akordeon, ale o ile folk na pierwszej płycie dominował, to tu mamy więcej gitar. Być może to zasługa Wojtka Waglewskiego, producenta płyty, który pojawia się na niej jako gościnny gitarzysta.
Całość sprawia wrażenie nieco „francuskie”, kilkakrotnie miałem skojarzenia z Mano Negrą.
Inne zmiany to wokale. Mnej tu odjechanych (acz świetnych) wokaliz w tle, za to pojawia się kobiecy wokal na pierwszym planie. Maciej Pietraho nie śpiewa już swoich piosenek (duża szkoda), zaś jego miejsce we współpracy z Wieśkiem Orłowskim zajęła Małgorzata Sobczyk-Kosmala. Nie wiem co podyktowało taką zmianę, jednak mimo iż powoli przekonuje się do tych piosenek, żałuje że nie ma kawałków Pietracha.
O zmanach świadczą też nowe wersje starych piosenek JWTW. „O prosze pana” (dawniej „Prosze pana”) pozbawione przewijającego się przez refren chórku (pojawia się dopiero w ostatnim refrenie) brzmi troche „pusto”, zmianiły się też akordy, choć linia melodyczna pozostała. Brakuje wyeksponowanego basu, choć Igor gra chyba to samo. „O mgle” (d. „Mgła”) i „O granicach” też są zaaranżowane inaczej.
Na pewno jest to ta sama kapela, słychać to w każdej praktycznie piosence, a w „Lodach Bambino” to już w szczególności.
Zespół mocno urozmaicił brzmienie, a dotąd wydawało mi się że to względna prostota aranżacji stanowi urok zespołu. Z niecierpliwością czekam żeby posłuchać ich na koncertach, a na razie płyta nie opuszcza odtwarzacza.


Taclem

Paweł Orkisz „Przechyły”

„O-ho-ho! Przechyły i przechyły” – któż nie zna tego utworu ? To chyba największy przebój autorstwa Pawła Orkisza, znany z setek wykonań na estradzie i przy ogniskach. Inna znana piosenka tegoż autora to „Piosenka z szabli”, w wielu śpiewnikach tytułowana nieprawidłowo jako „Klinga”. Obie te piosenki znajdują się na tej płycie w nowych, autorskich wersjach. Zarejestrowano je pod koniec 2001 roku, jest to wieć dość nowy materiał. Wspomnianym tu utworom towarzyszy 14 innych piosenek Pawła, niekiedy niemal nieznanych, innym razem zaś nie kojarzonych z tym artystą. Do tych ostatnich zaliczyłbym utwór „Marco Polo da Polonia”, który miałem kiedyś nagrany z radia, nie wiedząc nawet kto go wykonuje, oraz turystyczny standard „Góry moje, góry”.
Dziś Pawła Orkisza zalicza się do kręgu twórców „piosenki z tekstem”, „poezji śpiewanej”, czy też innego nurtu poetycko-muzycznego. Jako że nic to innego jak, autorskie piosenki folkowe, więc bez ociągania przystępuje do pisania o nich.
Płytę zaczynają tytułowe „Przechyły”. Fajna folk-rockowa aranżacja odświeżyła nieco tą piosenkę. Takie właśnie aranże tu dominują. Są fajne partie skrzypiec, pojawia się też klarneti i saksofon w nieco jazzujących fragmentach.
Druga piosenka to „Karty”, liryczna, miłosna opowieść. Kontrastem jest nieco żywszy utówr „Jeszcze 10 podaruj mi lat” z melodia, która może kojarzyć się z dokonaniami Marka Grechuty, choć Paweł Orkisz śpiewa w troche innym stylu. Podobnie jak w przypadku Grechuty mamy tu do czynienia z piosenką napisaną na podstawie wiersza. W tym przypadku jest to wiers Wiktora Sosny.
Folk-rockowa „Ballada o nocy” to jedno z moich odkryć, świetna piosenka, której wcześniej nie znałem. Wpadający w ucho refren łatwo zapamiętać i długo chodzi po głowie.
„Miasteczko”, to piosenka napisana do wiersza Anrzeja K. Torbusza „Rozmowa z filozofem”. Stylizowana jest taką starą bardowską piosenkę. W Polsce chyba nie spotkałem jeszcze takiej stylistyki, ale z zagranicznych kapel na myśl przychodzą mi niektóre dokonania starego Steeleye Span.
Dźwięki klarnetu zaczynające piosenkę „Jesień odzie” wydają się być niemal natchnione. Pasują do piosenki, gdyż właśnie taki jesienny klimat w niej dominuje.
Kolejny wiersz Andrzeja K. Torbusa został wykorzystany w pieosence „Zima w Wierchomli”. O ile w poprzednim utworze mieliśmy klimat jesienny, to ta ballada wydaje się być idealna na długie zimowe wieczory z gitarą przy kominku.
Kolejna pora roku to wiosna, czyli „Wiosenny autostop”. Mnie osobiście kojarzy się ta piosenka z niektórymi dokonaniami grupy EKT Gdynia. Z reszta w wielu piosenkach Pawła Orkisza odnaleźć można właśnie taki klimat.
Bluesową „Piosenkę o zagapieniu” autor napisał dla absolwentów Katedry Gospodarki i Administracji Publicznej w Krakowie. Dwójka z nich śpiewa na tej płycie w chórkach.
Kolejny utówr to wspomniana już „Piosenka z szabli” – tekst jej został wygrawerowany na szabli majora H. Szczyglińskiego. Kolejny ciekawy aranż ożywia niemłodą już piosenkę.
„Modlitwy żeglarskiej” szukałem kilka lat, ale nie znałem jej polskiego tytułu. Znałem za to melodię oryginalną – „Row on”, i usłyszawszy kiedyś wersję Pawła w telewizji bezskutecznie próbowalem ją znaleźć. Aż do czasu gdy znalazłem ją na tej płycie. Wówczas autor wykonywał ją z grupą Pass, tym razem towarzyszą mu w chórkach znajomi.
Z kolei „Marco Polo da Polonia” znałem z radia. Wersja też się trochę różni. Jest bardziej dynamiczna muzycznie, ale chyba trochę traci wokalnie. Jakby zabrakło trochę entuzjazmu podczas rejestracji tej piosenki.
„Choćby cały tydzień lało” to turystyczny szlagierek, charakterystyczny dla górskich i mazurskich ognisk. W turystycznym klimacie utrzymany jest „Znajomy smak księżycówy”, lecz to raczej pastisz krytykujący pseudo-turystów, szukających raczej imprez niż turystycznych doznań.
„Góry moje, góry” doczekały doczekały się nieco góralskiej aranżacji. Stylizacja nie jest nachalnym naśladownictwem właściwie chodzi tylko o skrzypki i dziewczęcy pisk, z resztą świetnie tu pasujący.
Płytę zamyka piosenka „Pociąg”. Fajny utworek na zakończenie.
Trochę szkoda że Pawła Orkisza tak żadko widać na ogólnopolskich scenach. Dobrze byłoby usłyszeć piosenki z tego zestawu na żywo w wykonaniu autora.


Taclem

Trawnik i Kuba Sienkiewicz „Czarodzieje”

Pierwszą płytę warszawski Trawnik nagrał z gościnnym udziałem Kuby Sienkiewicza, jednego z wielu znanych muzyków, którzy przewinęli się przez ta formację. Czuć pewną nieśmiałość, z jaką formacja Krzysztofa Bienia próbuje sprzedać swoją muzykę. W rezultacie kompromisu osiągnęli brzmienie oscylujące pomiędzy typowym brzmieniem Trawnika, a właśnie Elektrycznymi Gitarami.
Pisząc o typowym brzmieniu Trawnika mam na myśli miejski folk-rock z elementami ska i rocka. Tymczasem „Czarodzieje” to płyta głównie rockowa. Oczywiście sporo tu ska, są też elementy folkowe, ale dozowane jakby z dużą ostrożnością.
Dużo lepiej wyszłyby takie kawałki, jak „Marymoncki Dżon”, czy „Kwiat jabłoni” w zdecydowanie bardziej folkowej formule. W takiej właśnie manierze wykonano tu utwór „Franek, Hela i ja”.
Jednak przede wszystkim są to świetne piosenki. Niekiedy wydają się być proste, innym razem bardzo wydumane. Przykładem może być zamknięte w nieco latynoskich rytmach „Wademekum”. Nawet te poważniejsze piosenki nie tracą jednak na lekkości.
Przeplatające się elementy rocka, folku, ska z dodatkiem klimatów reggae`owych dają niezły efekt, choć dopiero na kolejnej płycie Trawnik rozwinął skrzydła.

Rafał Chojnacki

Dead Can Dance „Spiritchaser”

Zdziwiłem się, kiedy zauważyłem że nie wspomniałem jeszcze o żadnej płycie Dead Can Dance. Postanowiłem więc trochę to nadrobić, być może wkrótce pojawi się więcej recenzji płyt tej grupy.
Zaczynam właściwie od końca, czyli od ostaniej studyjnej płyty tej formacji. Jednocześnie uważam że to album najbardziej dojrzały i chyba najbardziej etniczny ze wszystkich dotyczasowych. Nie da sie jednoznacznie opisać wpływów folkowych w muzyce DCD. Czasem możeny wskazać celtycki fragment, indiański zaśpiew czy melodie z Haiti. Innym razem pojawiają się klimaty arabskie, albo nawiązania do muzyki dawnej. Jednak są one zwykle misternie powplatane w kompozycje grupy.
Otwierająca płytę „Nerika” to utkana z wokalnych melodii pieśń wsparta świetną rytmiką. Z resztą warstwa rytmiczna na całej płycie to bardzo ważny element. Bębny afrykańskie, arabskie, indiańskie. Wszystkie one na tej płycie mają swoje miejsce.
W „Pieśni Gwiazd” mamy do czynienia z melorecytacją Brendana – prawdopodobnie tłumaczeniem indiańskiego zaśpiewu znajdującego się w tle. Ta ponad dziesięciominutowa kompozycja kończy się haitańskim zaśpiewem. Mogłyby być to conajmniej dwa osobne utwory, a łączą się w niesamowitą całość.
„Indus” to utwór bardzo oniryczny, kojarzyć się może z nagranym w cztery lata później soundtrackiem do filmu „Gladiator”, na którym zaśpiewała Lisa Gerrard.
O tym że sporo tu kontrastów przypomina nam Brendan Perry piosenką „Song Of The Dispossessed”. Początek tej kompozycji to muzyka kojarząca się niemal z Buena Vista Social Club. Oczywiście zakończenie kompozycji jest już inne.
Niesamowty kliamt wokalu Brendana pozostaje z nami w „Dedicace Duto”. Tu wspiera go już jednak Lisa. Również „The Snake And The Moon” ma wiele do zaoferowania miłośnikom magicznego brzmienia DCD.
Senny klimat „Pieśni Nilu” kojarzyć może się z czymś w rodzaju egipskiej pieśni flisaczej. Być może tym właśnie ma być.
Zakończeniem płyty jest utwór „Devorzhum”. Co tu dużo mówić, pieśń ta jest po prostu piękna. W pewnym sensie można ją uznać za swoistą zapowiedź solowej płyty Lisy – „The Mirror Pool”.
Wielka szkoda że zespół już dla nas nie zagra. Zwłaszcza że wyciszona, bardzo tajemnicza formuła płyty „Spiritchaser” świetnie wróżnyła zespołowi. No ale może stanie się cud, wszek muzycy tworzący tą grupę jeszcze żyją. A tym czasem możemy co jakiś czas posłuchać nowych nagrań Lisy lub Brendana, choć ten ostatni nieco rzadziej nagrywa. No i oczywiście wracać po raz kolejny do płyt takich jak „Spiritchaser”.

Taclem

Fiddler’s Green „On and On”

O popularności celtyckiego folkrocka poza granicami Wysp Brytyjskich świadczą dobitnie grupy z Kanady, USA, Niemiec czy choćby Polski. Jednak tym razem mamy do czynienia właśnie z zespołem niemieckim. Nie znam zbyt dobrze tamtejszej sceny folkowej, ale kilka zespołów, jak np. Bardic, Tears For Beers, czy właśnie Fiddler’s Green zasługują na uwagę.

Płytę zaczyna przebojowe „KMF Goodbye”, i czujemy się jakbyśmy słyszeli zespół typu Great Big Sea zmieszany z The Pogues. Uważam, że autorskie kompozycje lidera i wokalisty grupy – Petera Pathosa (całkiem nie-niemiecki angielski :)) stanowią najjaśniejsze punkty płyty. W jego kompozycji „Shot In The Dark” wykorzystano refren piosenki Ozzy’ego Osbourne’a pod tym samym tytułem. Oczywiście jest ona dedykowana Ozzy’emu. „Profiteers” grupy Spirit Of The West i „Matty Groves” aranżem nawiązujące do wersji Fairport Convention nie wnoszą z kolei nic nowego, a są gorsze od oryginału. I tak przetykają się piosenki dobre, jak „Burn The Bridges” z miłą dla ucha, choć nic ciekawego nie wnoszącą setną wersją „Star Of The County Down”. I jeszcze „Jacobites”. Chylę czoła przed Janem Kapałą, który zwrócił mi kiedys na to uwagę. Pieśń nosi tytuł „Ye Jacobites By Name”, a lekcewarzacy stosunek jaki mają do niej zespoły niemieckie (nagminnie skracając tytuł) jest karygodny. Poza tym wersja FG jest okaleczona muzycznie. Rozumiem że tym razem chodziło o twórczy aranż, ale niestety…

Płyty się bardzo dobrze słucha. Jeżeli nie wymagamy od takiej muzyki zbyt wiele, to może się zdarzyć, że przez długi czas nie będzie ona chciała opuścić naszego odtwarzacza.

Taclem

Hoven Droven „Grov”

Poprzednia płyta szwedzkiego Hoven Droven ukazała się w Polsce na kasecie nakładem Folk Time’u. Dzieki temu zainteresowanie tą kapelą w naszym kraju wzrosło. Obecnie Folk Time zajmuje się dystrybucją ich płyty „Grov”.
Tytuł „Grov” można przełożyć jako „szorstki” czy wręcz „ordynarny”. Muzyka jaka znajduje się na krążku nie jest może aż tak dzika, ale na pewno nie jest ugrzeczniona.
Już od pierwszego utworku – „Slentbjenn” – nie mamy wątpliwości że chłopaki nie boją się grać na gitarach. Marszowy kawałek okraszony został solidnymi metalowymi gitarami. „Timas Hans” to z kolei utwór w którym ciężka perkusja współpracuje z trąbką i skrzypcami, a gitary tworzą tło.
W kolejnym kawałku otrzymujemy szwedzki taniec znany jako „polska”. Szwedzi twierdza że najprawdopodobniej trafił do nich podczas XVII-wiecznej wojaży szwedzkich wojsk po naszym kraju.
Ostre gitary i dość zwariowane linie melodyczne to nie jedyne atuty Hoven Droven, np. w „Grovhalling” mamy funkującą sekcję rytmiczną. Świetnie wpasowano też nietypowe rozwiązania rytmiczne w „Tjangel”.
„Okynnesvals” to z kolei punkowy walczyk. Utwór „Klarnettpolska” jest, jak można się spodziewać, polską zagraną … głównie na skrzypcach. Kolejne dwie polski to „Grottan” i „Kerstins Brudpolska”. Pierwsza przywodzi na myśl heavy metalowy walec. Druga jest spokojniejsza. Metalowe riffy wracają w „LP – Schottis”, który to utwór miałby mieć zapewne coś wspólnego ze Szkocją. Brzmi on jednak równie „szwedzko” jak pozostałe kompozycje.
Funkujące rytmy powracają do nas w „Skvadern”, to jeden z najweselszych utworów na płycie.
Polska zatytułowana „Stilla” przynosi nam wyciszenie.
Ostatni utwór to walc o enigmatycznym tytule „Jamtlandssangsvalsen”, zaczynający się w lekko jazzującym klimacie. Utwór pełen jest niepokoju. Taki dość spokojny utwór zamyka płytę.
W starciu z Hoven Droven największe wrażenie robi pierwszy kontakt. Później ta muzyka albo nam sie podoba, albo nie. Mnie akurat spodobala się bardzo. Warto poszukać tej płytki i zanurzyć się w świat ciekawej muzyki szwedzkiego sekstetu.

Taclem

Mary Ott „From My Room”

Solidna dawka amerykańskiego folkrocka z bardzo dobrą wokalistką.
„From My Room” to zestaw 10 autorskich kompozycji (w jednej – „Smack Dab in the Middle” – wspomagał wokalistkę mąż – Mark Segal) Mary Ott, w których niewątpliwie odnaleźć można całą masę folkowych elementów.
Płyta udowadnia, że Amerykanie dość szeroko rozumieją folk. Nie ulega jednak wątpliwości że Mary Ott możemy ustawić w jednym rzędzie z najlepszymi folkowymi wokalistkami po obu stronach oceanu. Dałoby się tu znaleźć zarówno elementy charakterytyczne dla Eddie Brickell, Maddy Prior, Karen Mathieson, lecz także dla Dolores O’Riordan, czy Emyllou Harris.
Do najlepszych utworów na płycie zaliczyłbym „Revelation City” ze świetną partią skrzypiec i drapieżnymi wokalami, klimatyczny „Odd Man Out”, oraz kończący płyte „When I Love You”.
Niekiedy zostajemy wyciągnięci z folkrockowego klimatu w akustyczne, spokojne rytmy, jak w „Goin’ Nowhere Fast”, „The Web Unwinds”, czy „When I Love You”.
Oprócz wokalu Mary niewątpliwie warto zwrócić uwagę na bardzo dobrych instrumentalistów – sekcję rytmiczna: Scott Lund i Mark Mahan, oraz na Marka Indictor’a – skrzypka, który nadaje płycie specyficznego, niekiedy nieco onirycznego klimatu.
Nawet szybkie utwory brzmią tu dość łagodnie i warto posłuchać takiej muzyki zarówno w słoneczny dzień, jak i w deszczowe, burzliwe chwile, w obu przypadkach wpływa pozytywnie na nastrów – wypróbowane.

Taclem

Rebel Voices „Women At Work”

Rebel Voices – przyznacie że brzmi to ostro. Tymczasem jest to kobiecy duet (wspomagany przez Tima Halla – gitara, banjo i wokal), tworzą go Janet Stecher i Susan Lewis.
Płyta zaczyna się dość dziwnie, za sprawą piosenki „Hospital Workers”. Brzmi ona niemal musicalowo. Podobnie jak reszta utworów zawartych na płycie jest to piosenka poświęcona robotnikom i związkom zawodowym.
Możemy więc poznać tu współczesny (od początków do kończa XX wieku) folk związany z fabrykami, maszynowniami, przetwórniami itp. Sa tu zarówno pieśni strajkowe, jak i upolitycznione opowieści z życia robotników.
Ciekawostką może być „Dey Care”, piosenka napisana na melodie znanej „Banana Boat Song”.
Wśród autorów piosenek nie brakuje znanych nazwisk z kręgów muzyki folk, takich jak Si Khan czy Sandra Kerr.
Płyta „Women At Work” może się nieco kojarzyć czasem z „English Rebel Songs” Chumbawamby. Jeśli więc odpowiada wam surowe brzmienie, to polecam. Dodatkowym atutem jest wkładka w ktorej wyjaśniono genezę większości utworów.

Taclem

Page 164 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén