Kategoria: Recenzje (Page 163 of 214)

Levellers „Levelling The Land „

Druga płyta zespołu z Brighton. Właściwie to już klasyka. Zespoł od kilku lat sukcesywnie niszczy własną legendę, jednak jest ona na tyle trwała, że nowe wydawnictwa Levellersów znajdują nabywców. Moze jestem trochę niesprawiedliwy, ale naprawdę tęsknie za płytami takimi jak „A Weapon Called The Word” czy „Levelling The Land”. Niestety płyty takie nie podbiłyby list przebojów, jak udało się to „Zeitgeist”.
Muzyka zawarta na płycie jest w wiekszości akustycznym folkorockiem z dużą dozą skrzypiec i maksymalną dawką energii, charakterystyczną dla muzyki brytyjskiego kwintetu.
Otwierający album utwór „One Way” to jeden z pierwszych przepojów zespołu i jednocześnie kwintesencja stylu kojarzonego z The Levellers. Wyrazisty wokal Marka Chadwicka dodaje większości kompozycji charakteru. Piosenki śpiewane jakby od niechcenia w rzeczywistości są dobrze dopracowane. Nie bez znaczenia pozostaje też w przypadku piosenek Levellersów warstwa tekstowa. W większości są to utwory zaangażowane, odzwierciedla to z resztą postawa zespołu, który co jakiś czas angażuje się w akcje społeczne. Na szczególne wyróżnienie zasługuje ballada, a właściwie protest-song pt. „Another Man’s Cause”. Pieśń o walce za cudze sprawy, za cudzą religię, o bezsensowności heroicznej żołnierskiej śmierci. Również dwa ostatnie utwory są bardzo sympatyczne.
Polecić tę płytę można zarówno wielbicielom muzyki folkowej jak i fanom brytyjskiego rocka. Niekiedy uznaje się Levellersów za spadkobierców New Model Army. Całkiem słusznie.

Taclem

Orion „Restless Home”

Belgijska grupa Orion dała się poznać od bardzo dobrej strony już na poprzednich albumach. Sam fakt że zainteresowała się nimi wytwórnia Keltia już dość dobrze o nich świadczy.
Na „Restless Home” mamy do czynienia ze zmianami w składzie zepołu, choć jego sefno wciąż tworzą harmionistka Raquel Gigot i skrzypek Rudy Velghe. Poza nimi na płycie grają znani i mniej znani muzycy. Philip Catherine to jazzowy gitarzysta z Belgii, nagrywający z takimi gwiazdami jak Benny Goodman, czy Chat Barker. Marc Keyaert to klawiszowiec grający w różnych skladach i z wieloma przeróżnymi artystami, m.in. z Patem Kilbridge’m, którego płytę niedawno recenzowałem. Jamie McMenemy to Szkot mieszkający w Bretanii, jeden z byłych członków The Battlefield Band, założyciel bretońskiej formacji Kornog. Donal Lunny, to jeden z najbardziej rozchwytywanych muzyków na zachodniej scenie folkowej, grał w tak legendarnych formacjach jak The Bothy Band, Planxty, czy The Moving Hearts. Oprócz nich pojawiają się mniej znani muzycy – Soig Siberil, gitarzysta grający w stroju otwartym, Nicolas Quemener, grajacy na gitarze i flecie wokalista, Alain Genty, basista znany choćby z Barzaz, Pierre Michaud z Quebecku grający na wiolonczeli, pianista Bernard L’Hoir i Pascal Chardome, kolejny klawiszowiec.
Taka oto muzyczna śmietanka nie mogła nagrać płyty zwyczajnej.

Taclem

Sons of Maxwell „Among The Living”

Nie znam poprzednich płyt kanadyjskiego Sons of Maxwell, ale z wiadomości, jakie znalazłem wynika że wiekszość ich repertuaru stanowiły utwory tradycyjne.
Nagrali siedem płyt, zdobyli już więc sporo doświadczenia. Ich najnowszy album „Among The Living” to projekt typowo autorski. Autorem wszystkich kompozycji jest Dave Carroll, w większości są to utwory folkowe ocierające się o pop. Jednak jest to muzyka bardzo ambitna i we wszystkich tych piosenkach możemy odnaleźć znamiona dobrych folkowych przebojów.
Muzyka, taka jak ta grana przez Sons of Maxwell od dawna jest w Kanadzie bardzo popularna. Folk-rock z popową nutka, bardzo dobrze zagrany i zaaranzowany.
Właściwie nie ma tu kiepskich piosenek. Mam jednak nadzieję że na nastepnym albumie zespół dorzuci trochę więcej czysto folkowych nutek, lub przynajmniej nie pojdzie jednoznacznie w muzykę pop, gdyż wówczas zamiast konkurować z takimi kapelami jak Great Big Sea czy Spirit of the West będzą kolejnym zespołem w klimatach zbliżonych do REM.

Taclem

Windjammers „Australia Bound”

Właściwie to wszystko to, a raczej prawie wszystko już znamy. The Windjammers to australijska kapela wykonująca szanty i morski folk. Zarówno pod względem repertuarum, jak i stylistyki można ich porównać do naszych rodzimych Czterech Refów, momentami też do Mechaników Shanty.
Świetne wykanania „London River”, „Barrett’s Priveteers”, czy „Whip Jamboree” to tylko kilka spośród znanych piosenek wykonywanych przez The Windjammers. Znajdują się tu również piosenki folkowe związane w różny sposób z morzem, że wspomnę tylko „Botany Bay”, czy „Maggie May”.
Muzycy grupy The Windjammers to doświadczeni shantymani, zarówno ich tradycyjne pieśni pracy, jak i morskie piosenki tchną autentyzmem. Zdaję sobie sprawę, że scena szant i morskiego folku w naszym kraju jest jedną z największych na świecie, ale zaskakująco mało dociera do nas płyt zagranicznych z muzyką morską. A przecież dobrych pozycji na świecie też nie brakuje, czego dowodem może być album „Australia Bound”.

Taclem

Beyond The Fields „The Artist`s Song/This Morning Up In Heaven”

Wraz z singlem „Home” z 1999 roku przyszły do mnie najnowsze nagrania szwajcarskiej kapeli Beyond The Fields. Warto zauważyć że kapela ma nowego skrzypka, który nie grał na poprzednim krążku.
W balladzie „The Artist`s Song” jednak wciąż słychać przede wszystkim fajną mandolinkę. Utwór kojarzyć się może z pewnym znanym przebojem Boba Dylana. Jednak spojrzenie jest na tyle odległe że nie ma raczej mowy o naśladownictwie.
Nagranym na żywo utworem „This Morning Up In Heaven” grupa plasuje się gdzieś pomiędzy The Levellers a The Pogues. Nie ulega wątpliwości że to klasyczny punk-folk.
Po tych dwoch singlach kapeli miałbym ochotę na album i to nagrany w aktualnym składzie. Trzymam kciuki.

Rafał Chojnacki

Fairport Convention „XXXV”

Fairport Convention darzę wielkim sentymentem, dlatego też kiedy wpadła mi w ręce płyta wydana na 35-lecie zespołu postanowiłem co szybciej o niej napisać.

O tym że Fairport to jeden z najbardziej zasłużonych zespołów folkowych na świecie nie muszę chyba pisać. Bez nich być może nigdy nie zaistniałaby w Europie muzyka folk-rockowa w takim stylu.

Płytę tą nagrano latem 2001 roku, zawiera ona różne piosenki, częściowo znane z ostatnich lat działania Fairport Convention, nigdy wcześniej nie publikowane. Nie ma tu znanych przebojów, są za to znane nazwiska, w projekcie uczestniczyli muzycy grający niegdyś w FC, oraz z grupą zaprzyjaźnieni, jak choćby :Anna Ryder, Julie Matthews, czy Ian Anderson.

Fairport Convention przyzwyczaił swoich słuchaczy do pewnego poziomu, poniżej którego nie schodzi i tak jest też i tym razem. Mimo iż muzycy mają do dyspozycji własne studio i nagrywają tam wszystko co im się tylko przyśni, to płyty które opuszczają Woodhaouse Studio są już dobrze wyselekcjonowane.

Niektórych może nurzyć romans Fairportów z muzyką country, na kilku ostatnich płytach pojawiają się smaczki, takie jak „My Love Is In America”. Jednak zespół z tego co mi wiadomo sporo tam grywa, nic więc dziwnego że odkrywa tematy dotąd dla niego nie znane.

Nie ukrywam że dla mnie osobiści na tej płycie największym atutem (i od kilku lat synonimem zespołu) jest wokal Simona Nicola. „The Deserter” to z resztą utwór który początkowo pojawił się na jego solowej płycie. Z resztą to nie jedyna taka ciekawostka, „Now Be Thankful” to skolei utwór spółki autorskiej Richard Thompson – Dave Swarbrick, który pojawił się w 1970 roku na singlu. Oczywiście nowa wersja została nieco rozbudowana.

Ze stajni zespołu wychodzi kilka (zwykle koło trzech-czterech) płyt rocznie. Czasem trudno odróżnić na pierwszy rzut oka materiały archiwalne od nowych studyjnych płyt grupy. Ten album mimo dość niefortunnej, bardzo „składankowej” nazwy to nowe piosenki. Powinien to być wystarczający bodziec by po tę płytę sięgnąć.

Taclem

Kris Delmhorst „Five Stories”

Po albumie „Five stories” spodziewałem się krótkiej płytki z pięcioma utworkami. Na szczęście utworów jest wiecej.

Kris jest artystką pochodzącą z Somerville w stanie Massachusetts. „Five Stories” to jej czwarty solowy album, współpracowała też z projektem Vinal Avenue String Band. Brała też udział w koncercie „Miss Folk America”.

Muzyka Kris Delmhorst zakorzeniona jest w amerykańskiej tradycji, choć można tam znaleźć też echa brytyjskiego folka, jak choćby w balladzie „Damn Love Song”. Utwory takie jak „Mean Old Wind” spodobalyby sięz pewnością publiczności w Mrągowie. Poza tradycyjnym utworem „Cluck Old Hen” wszystkie kompozycje są autorstwa piosenkarki.

Na płycie dominują lekko folk-rockowe klimaty, charakterystyczne dla zadymionego baru. Obok gitar i perkusji pojawia się często banjo i mandolina. Niekiedy towarzyszą im delikatne brzmiania pianina, a nawet saksofonu.

Płyta może spodobać się przede wszystkim miłośnikom talentu takich wokalistek jak Eddie Brickell, czy Joan Osbourne.

Taclem

Pierce Campbell „Songs of the Sea”

Piosenki morskie w pubowych aranżacjach. Tak najprościej można określić nową płytę Pierce`a Campbella. Artysta ten znany jest przede wszystkim jako lider formacji The Kerry Boys, grającej muzykę irlandzką. Właściwie to źródło piosenek na solowej płycie Pierce`a jest podobne, to w większości tradycyjne irlandzkie piosenki.

Jednak pomimo że na albumie „Songs of the Sea” znalazły się takie standardy, jak „The Good Ship Kangaroo”, „Home Boys Home”, czy „Fiddler`s Green”, to dominują piosenki mniej znane, niekiedy autorskie. Wykonane są z dużą dozą poczucia humoru i sporym znastwem tematu. Pomiędzy piosenki wplecione są utworki instrumentalne, gdzie możemy usłyszeć Pierce`a grającego m.in. na mandolinie i banjo. Z resztą nagrał większość partii instrumentalnych na tej plycie, tylko gdzieniegnie wspierali go zaproszeni muzycy.

Płyta przede wszystkim dla sympatyków pieśni morskich i irlandzkiego folku „do piwa”.

Taclem

Steve Tilston „Such and Such”

Steve proponuje nam akustycznego folk-rocka w tradycyjnym brytyjskim stylu. Wspiera Go Anne Ryder, znana ze współpracy m.in z muzykami Fairport Convention. Gra tu też wieloletni fairportowiec – Maartin Allcock.
Tilston pisze fajne piosenki. To chyba najlepsza ocena, jaką można tej płycie wystawić. Nie są to jakieś niesamowite hity, a po prostu utwory których doskonale się słucha, niektóre wpadaja bardzo w ucho. I to powinno nam wystarczyć.
Artysta poza tym że te utwory pisze, to jeszcze sam śpiewa. W sumie to dość popularny proceder. I tu też idzie mu nie najgorzej. Czasem może się wokalnie kojarzycz Simonem Nicolem, więc zdecydowanie pozostajemy wciąż w kręgu brytyjskiego folku.
Jak juz wspomniałem wspomaga go Anne Ryder, gra na akordeonie, keyboardzie i pomaga w chórkach. Steve gra na gitarze i śpiewa. Maartin to oczywiście basista. Skład uzupełniają jeszcze: skrzypek Richard Curran, saksofonista Andy Sheppard, perkusista Roy Dodds i grający na harmonijce Keith Warrington.
Muszę przyznać, że skład jest dość doborowy. Na dodatek brzmienie Allcocka jest dość charakterystyczne i nieodparcie kojarzy się z najlepszymi wspomnieniami związanymi z Fairport Convention.
Momentami płyta jest za spokojna, ale to chyba przypadłość wszystkich albumów podpisywanych przez współczesnych bardów.

Taclem

Balbarda „La ruta de los foramontanos”

Płyta jest pieknie wydana. Ma rewelacyjną okładkę, fajną wkładkę, a sam krążek też jest bardzo ładny. To już zapowiada przynajmniej ciekawa produkcję.
Balbarda proponuje nam swoisty miks muzyki tradycyjnej Półwyspu Iberyjskiego i współczesnego grania. Podstawowe instrumentarium, to gitara, skrzypce, flety, dudy gaita, lira korbowa i bębny.
Zaczyna się od tematów z okolic Salamanki. Najpierw fandango, a potem przejście do picao. Przy okazji warto zaznaczyć, że choć melodie pochodzą z nieco innej kultury muzycznej, to sposób ich wykonania przywodzi na myśl najlepsze kapele celtyckie z tamtych rejonów. Melodie pozostają bardzo różne, ale takich opracowań nie powstydziłyby się zespoły takie jak Llan de Cubel, Luar Na Lubre, czy nawet Milladoiro. Do tego dochodza wspomniane już współczesne elementy, sporo tu ciekawych wstawek, bardzo rozimprowizowanych.
Z kolei „Al Histe” to wiązanka melodii gdzieś z okolic Aliste. Elementy te są bardzo transowe, nie trudno więc wpaść w pułapkę tego ponad pięciominutowego utworu.
Gitarowe zagrywki otwierające utwór „Piedrahita” zdradzają ciekawe tempo. I rzeczywiscie melodia, która towarzyszyła na południu Półwyspu tańcom religijnym ma dość niespotykane metrum.
„Jota de Balbarda” to melodia napisana przez członków zespołu. Bardzo ciekawie rozwija się tu aranżacja, całość opleciono na rytmie tradycyjnego tańca.
Współczesne brzmienia giatry basowej i odrobina bliżej nieokreślonych dźwięków (czyżby komputer ?), to wstęp do „Arroyo Culebro”. Zespół przyznaje sięw tym utworze do inspiracji grupą Fuenlabrada de Leganes z Madrytu. Później jest nieco bardziej tradycyjnie, wkradają się też lekko jazzujące elementy.
Po raz kolejny z rzadko spotykanym metrum (5/8) mamy do czynienia w melodii z okolic Bercimuelle zatytułowanej „Vettonia”.
„Amalpicada” kojarzyć możę się nieco z niektórymi dokonaniami naszej rodzimej grupy Open Folk, co oznacza, że sięgając po tamtejsze kompozycje nasi rodacy dobrze wykonali swoje zadanie. W dalszej części Balbarda rozwija tematy na swój sposób, dając między innymi popis ciekawego grania zespołu z solistą grającym na gaita.
Inspirowana tradycyjną muzyką z północnej części Lugo instrumentalna ballada „A poza da Ferida”, to jedna z najpiękniejszych i najbardziej nastrojowych kompozycji na płycie. Co prawda w ostatniej części rozwija się w żywiołowy taniec, ale nie traci swojego uroku.
Podobnie spokojnie zaczyna się „Pasacalles de la Frontera”, szybko jednak przechodzi w część nieco żywszą, aż dochodzi do partii pieśni. Po ośmiu długich instrumentalnych kompozycjach to spore zaskoczenie.
Zakończenie, a więc swoista okrasa płyty, to „Malacoria”. Melodie takie jak ta były szczególnie popularne wśród hiszpańskich osadników w Nowym Świecie.
Cechą charakterystyczną muzyki zespołu są długie i rozbudowane kompozycje. Jednak nawet nie pomyślcie otym, że muzyka ta może być nużąca. Całość może się wydawać nieco mroczna, ale ma sporo magnetyzmu.

Rafał Chojnacki

Page 163 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén