Na całym świecie wydaje się płyty harfiarzy i harfistek, w większości podobne do siebie i często nijakie. Wzorem Alana Stivella wielu muzyków wtapia się w nurt new age. Z Nadią Birkenstock jest inaczej, jej album ma własny charakter, artystka nie ulega schematom. Kto wie, może to dlatego, że nie wywodzi się z kręgu anglojęzycznego, jak większość tego typu muzyków? Nadia jest Niemką, a „Wandering Between The Worlds” to jej druga płyta.
Znalazło się tu się trochę znanych i trochę mniej znanych melodii, oraz parę piosenek. Niektóre – tak jak „Green grow the Rashes O” zawsze wypadają ciekawie, tym razem na dodatek jeszcze bardzo ładnie. Ja osobiście bardzo ucieszyłem się z ciekawego wykonania mało znanej piosenki „The Lothian Hairst”.
Na płycie „Wandering Between The Worlds” grają również zaproszeni muzycy. Są to: Sarath Ohlms na instrumentach perkusyjnych, Bernd Roth na akordeonie i bandoneonie, oraz Claus von Weiss na gitarze. Myślę, że gdyby Nadia dysponowała większym budżetem i mogła zaprosić większą ilość muzyków, płyta byłaby bogatsza i bliższa brzmieniowo nagraniom Loreeny McKennitt. Póki co jednak jest tak jak jest, czyli dość dobrze i ze sporym potencjałem na przyszłość.
Kategoria: Recenzje (Page 128 of 214)
Płyta dedykowana pięknym wyspom Szkocji. Jest to muzyczna opowieść o więziach pomiędzy Skye, Raasay i Wyspą Księcia Edwarda.
W nagraniach projektu An t-Eilean wzięli udział artyści związani z wydawnictwem Macmeanmna, m.in. Anne Martin, Blair Douglas, Neil Campbell, John Lamond i Angus MacKenzie. Całość nie jest płytą konkretnego zespołu, a właśnie projektem. Jest tu miejsce na dość typowy szkocki folk-rock („Skye Pioneers”), odrobinę celtyckiego bluesa („The Selkirk Settlers”), a z drugiej strony na piękną skrzypcową arię (pierwsza część „The Ship`s Set”), solowy utwór na dudach („Pipe Set”), storytelling i piękną balladę (wstęp i dalszy ciąg „Eilean an aigh”).
Wydawnictwo Macmeanmna przyzwyczaiło mnie do dość ortodoksyjnych płyt, ta w pewnym sensie też taka jest, jednak spora ilość wykonawców gwarantuje różnorodność. I to doskonale komponuje się z omawianym właśnie albumem.
Jeśli nieobca wam wrażliwość na piękno przyrody, albo po prostu kochacie Szkocję – sięgnijcie po tę płytę.
Album ze współczesną muzyką celtycką. Wszystkie utwory napisane są prze Maritę Brake i jej przyjaciela, multiinstrumentalistę, Kenta Thompsona.
Muzyka, która tu otrzymujemy kojarzyć się może z płytami Enyi i Loreeny McKennitt. Jeśli więc lubicie taki klimat – to muzyka dla Was. Zwolennicy bardziej tradycyjnego brzmienia moga się czuć zawiedzieni, mimo, że „The Celtic Rose” to album bardziej akustyczny.
Z drugiej strony takie piosenki, jak „Roserain Red and Violet Blue” i „Standing Stones” moga trafić właśnie do tych, którzy lubią bardziej surowo zaaranżowane dźwięki.
Atutem płyty są świetne utwory, na dodatek dobrze wykonane. Podejrzewam, że z tym ostatnim mogłoby być jeszcze lepiej, ale i tak poziom jest bardzo dobry.
Płyta, mimo, że jest spójna, to jednocześni nardzo różnorodna. Z jednej strony dobitnie folkowa, z drugiej zaś współczesne aranżacje (współczesne, ale bez elektryki i perkusji) wykraczają daleko poza ramy muzyki celtyckiej. Takie płyty zdarzają się naprawdę rzadko. Polecam.
Folk-rockowa grupa z Finlandii prezentuje nam dziesięć autorskich utworów, jeden cover i jeden utwór tradycyjny. Razem mamy dwanaście utworów. Dwanaście świetnych utworów.
Kiedy słucham tej płyty nie dziwię się, że Snekka została grupą roku na Kaustinen Folk Music Festival w 2004 roku. Na dodatek Markus Luomala jest laureatem nagrodu Golden Accordion w 2001 roku, zaś inny członek zespołu – Tero Hyväluoma to kilkukrotny zwycięzca konkursów skrzypcowych. Tu właściwie każdy utwór opiera się na jakimś ciekawym pomyśle, wszystkie są dobrze wykonane i prezentują kulturę fińską od zupełnie nieznanej mi dotąd strony.
Folk-rockowe oblicze grupy nie sprawia bynajmniej, że mamy do czynienia z czysto młodzieżowym projektem. Wręcz przeciwnie, rockowa rytmika pełni tu rolę uzupełniającą, zaś na wierzch wyłaniają się piękne melodie. Czasem zdarza się, że energia nieco ich poniesie, wówczas zdarzają się takie utwory, jak „Miehuuskoe” – niemal punk-folkowe. Wciąż jednak jest to zagrane z klasą.
Do najlepszych fragmentów płyty zaliczyłbym melodie „Neitosele”, „Akvaariossa” i suita „Sarastus”.
Polecam wszystkim, którzy lubią muzykę skandynawską, oraz tym, którzy chcą ją dopiero poznawać. Grupa Snekka nie jest może zbyt przebojowa (przynajmniej w pierwszym słuchaniu), ale łatwo się z nią zaprzyjaźnić.
Muzyka dawna, zagrana na folkowo, czyli z dużym luzem, to od jakiegoś czasu domena naszych zachodnich sąsiadów. Powstała tam scena, która jest ewenementem w skali światowej. Coś, jak nie przymierzając nasze szanty, bo podobnie jak szanty, tak i scena ta krzyżuje się z innymi gatunkami. Tym razem mamy jednak do czynienia z akustyczną muzyką, choć poddaną lekkiej obróbce.
Niby sa tu stare melodie, akustyczne instrumenty i ogólnie wszystko się zgadza, ale jakoś – mam takie wrażenie – lepiej się słucha takiej płyty, niż typowych albumów z muzyką średniowieczną i renesansową.
Jest tu więcej folku, niż możnaby się poczatkowo spodziewac. Poza folkową maniera wykonawczą mamy tu np. mazurka, którego sąsiedzi od nas pożyczyli, ale mamy też świetny, orientalny wstęp do „Branle d`Ecosse Oriental”. Połączenie Wschodu z Bretońszczyzną wyszło Niemcom rewelacyjnie, choć zdaję sobie sprawę, że brzi to dość karkołomnie. Dla odmiany w „Tog Ojs, Tog Ajn” mamy coś z klimatów zydowskich.
W Germanii takie płyty sprzedaje się m.in. w skpelach z fantastyka i grami RPG. Bardzo ciekawy pomysł.
Pierwsza z dwóch płyt małżeństwa Toma i Barbary Brown niesie ze sobą sporą porcję muzyki jednocześnie pięknej, bardzo ulotnej, ale też nieco ckliwej.
Zacznijmy jednak od początku. Jako, że na płycie dominują utwory kornwalijskie i angielskie, to takim właśnie brzmieniem zaczyna się płyta. „Mortal Unlucky Ol’ Chap” to popularna piosenka z Devonshire tu śpiewa ją Tom. Barbara dochodzi do głosu w „Dartmoor Song”, utworze autorstwa Boba Canna.
Kolejny utwór prowadzony przez Toma, to „Cornish Ploughboys”. Wraz z chórem zaprzyjaźnionych wykonawców cała piosenka zaśpiewana jest a cappella. Podobnie jest ze śpiewaną przez Barbarę „Green Cockade”.
Tytułowy „Where The Umber Flows” to kompozycja instrumentalna. Po niej następuje piękna ballada „The Unquiet Grave”, śpiewana przez Barbarę z towarzyszeniem gitary. Piosenka o żonach z St. Ives, to znów popis Toma z towarzyszeniem chórku.
„Take Your Time”, to współczesny utwór, napisany przez Pete`a Munday`a, brzmi jednak jak typowa kornwalijska piosenka, autor jest bowiem mistrzem w pisaniu melodii do złudzenia przypominających tradycyjne. Podobnie jest w przypadku „The Flying Cloud”, gdzie do tradycyjnego tekstu melodię napisał australijski folksinger, Mick Slocum. Dzięki niemu ta morska ballada ma klimat typowej angielskiej pieśni kubryku.
W „Norton New Bell Wake” i w „Keenly Lode” małżeństwo Brownów spotyka się razem prowadząc te pieśi. Wspiera ich w śpiewie Charley Yarwood. Z kolei w „Silbury Hill” niepodzielnie króluje Barbara. Podobnie jest w tradycyjnej balladzie „Jordan”.
Album zamyka utwór „Centenary March” w którym grają niemal wszyscy zaproszeni na płytę muzycy.
Co jest podstawowym atutem tej płyty? Fakt, że mamy do czynienia z zestawem niemal nieznanych w Polsce piosenek, nieźle wykonanych i być może mogących stanowić dla kogoś inspirację. Pod tym względem polecam.
Mimo, że najbardziej znanym utworem na płycie „Where The Umber Flows” jest „The Unquiet Grave”, to właśnie on podoba mi się najbardziej. Zachęcam do zapoznania się z tą aranżacją.
Niby płyta nazywa się „Made in Belgium”, a jednak muzyka jaką gra Trio Trad nie zahacza w żadnym momencie o muzykę belgijską. Odbywamy natomiast całkiem długa muzyczną podróż.
Zaczynamy ją w Szwecji, z której pochodzą dwie tradycyjne polski, składające się na suitę. Kolejnym etapem wycieczki są Bałkany. W suicie bałkańskiej poznamy m.in. utwór bułgarski. Stamtąd już nie daleko do Grecji, gdzie przy dźwiękach tradycyjnej melodii zatopimy się w melancholii. Tej ostatniej jest zresztą na płycie bardzo dużo. Jest ona dzięki temu ładna, ale czy aby nie za spokojna?
W drodze powrotnej przez Węgry, zatrzymujemy się w Transylwanii. Stąd wykonujemy duży skok do Francji – melodii z tego kraju jest na płycie najwięcej. Swoistą odskocznią od ludowych tematów jest utwór autorstwa Antonio Vivaldiego. Zaaranżowano go jednak tak, by pasował do koncepcji płyty.
Do folkowych dźwięków wracamy wraz ze suita irlandzką, z Zielonej Wyspy wykonujemy zaś skok na Hebrydy. W klimatach celtyckich utrzymany jest spory fragment płyty, choć na chwilę udaje nam się dostać do Quebecku.
Na zakończenie otrzymujemy kompozycję Aurelie Dorzee, skrzypaczki zespołu.
Jak wspomniałem płyta jest momentami nieco za spokojna, nawet szybsze utwory nie równoważą tego. Poza tym jednak, wciąż mamy do czynienia z dość dobrym albumem, ciekawie prezentującym bogatą tradycję folkową Europy.
„Live Minstrels” to materiał nagrany przez Ulę Kapałę, wrocławską wokalistkę folkową, przy okazji różnych koncertów. Mimo tego, że grają tu różne składy towarzyszącego Uli zespołu, płytę dobrze scala głos wokalistki.
Na zawartość płyty złożyły się piosenki już częściowo znane, choćby ze wcześniejszej kasety – „Minstrel`s Song”. Okazuje się jednak, że głos Uli nieco się zmienił, może po prostu wydoroślał? Teraz bliżej jej do klasycznych brzmień wokalistek takich, jak Sandy Denny, czy nawet Joan Baez. Z resztą ostatnia z tych pań wykonywała niektóre zaprezentowane tu piosenki.
Do najciekawszych utworów, które z resztą do dziś, choć nieco inaczej, Ula wykonuje, zaliczyłbym „The Newry Highwayman”, „By the Hush”, „Sorry the Day I Was Married”, „Johnny I Hardly Knew Ye” i piękną „Lowlands Away”.
Płytę tą polecam, bo jeszcze można ją czasem kupić, natomiast wciąż mam nadzieję, że Ula zdecyduje się wydać nowy album.
Jako, że ze składankami bywa różnie, to zawsze warto sprawdzić co takiego wydawca próbuje nam sprzedać. Zwłaszcza, jeśli na okładce mamy zachęcający napis „The Best of…”.
„The Best of Folk Era” to jednak rewelacyjna płyta. Są tu rzeczywiście doskonałe utwory z ery `folkowego odrodzenia`, a jednocześnie – jak podejrzewam – większość z nich jest mało znana w Polsce.
O ile „Tom Dooley” grupy The Kingston Trio, „The Unicorn” rewelacyjnych The Irish Rovers, czy „If I Had A Hammer” The Limeliters mogą znajdować się w kolekcjach znawców, o ile ktoś pewnie zna również „There But For Fortune” w wykonaniu Joan Baez i „Goodnight Irene” grupy The Weavers, to z resztą będzie raczej kiepsko.
A przecież The Rooftop Singers wylansowali w latach 60-tych sporo hitów na amerykańskim rynku. Chad & Jeremy byli jednymi z pierwszych na świecie folkowców, którzy zawitali na salony muzyki pop. Ich nagrania, mimo, że bardzo angielskie w brzmieniu, podbiły Stany.
Podobnie jest z grupą The Seekers, odpowiedzialną za rozwój brytyjskiego akustycznego folk-rocka. Burl Ives i Trini Lopez również odcisnęli swoje piętno na muzyce folkowej.
Dla mnie osobiście najciekawszym utworem w zestawie jest „Green, Gree” autorstwa Barry`ego McGuire`a w wykonaniu The New Christy Minstrals.
Ale reszta też jest bardzo dobra. Na tej płycie na prawdę nie ma średniaków.
Czeska grupa Ahmed má hlad znana jest również w Polsce z bardzo żywiołowych koncertów. Na płycie „Salám a Lajka” prezentują świetnie zagrany folk-rock z korzeniami na Bałkanach, Ukrainie, a nawet w Polsce.
Po krótkim wstępie otrzymujemy znany ukraiński przebój folkowy „Tyz mene pidmanula”. Później grupa zabiera nas na Bałkany, gdzie zostajemy przez kilka utworów. Zwiedzamy muzyczne przestrzenie Kosowa, Bośni, Macedonii, Chorwacji i Bułgarii. Są tu świetne piosenki, takie jak „Djevo, djevo”, „Varazdinski ban” czy „Guzel sevda”. Później wracamy na północ, w bliższe nam regiony przy dźwiękach „Skaraj mna Boze”.
Na dwa utwory wracamy znów do Macedonii. „Majka sina vice” i „Dimceta s nizam pisale” to skrajnie różne klimaty, mimo, ze pochodzą z tego samego regionu.
Rosyjskie „Kolecko” zagrano niemal punk-folkowo. Zaraz po tym otrzymujemy ognistego czardasza, a zaraz potem odbywamy podróż z Białorusi do Macedonii i z powrotem w regiony Ukrainy.
Ahmed má hlad nagrali dobra płytę, nie oddaje ona jednak potencjału koncertowego zespołu. Ten jest o niebo większy.
