Składanka utworów zespołu Carrantuohill zebrana na potrzeby magazynu „Ferment”. Magazyn ten zwykle zawiera dwie płyty i obszerną prezentację wykonawców. Jak dotąd poruszał się po pograniczach muzycznych, był więc alternatywny hip-hop, muzyka reggae, ale również folk, w postaci obsypanych nagrodami dwóch płyt grupy Osjan.
Tym razem trafiło na Irlandczyków ze Śląska i ich najnowszy pomysł – „Irish Jazz”. Recenzja tej płyty powinna znaleźć się tuż obok tej, którą czytacie. Póki co skupimy się na „Irlandzkim fermencie”, czyli mieszance hiciorków grupy Carrantuohill.
„Irish Ferment” otwiera utwór tytułowy z płyty „Between”, pierwszego folk-rockowego albumu zespołu. Pokazał on kierunek w którym obecnie zmierza zespół. Z tego samego albumu pochodzi „The Galway Rambler”, jedna z najbardziej rozkołysanych kompozycji na tej płycie.
Odskocznią od nowych brzmień jest starszy utwór „Rocky Road To Dublin”. Do współczesnego grania wracamy w „Forest Banan” z płyty „Inis”. „Jig of Slurs” jest starszy, ale już „The Giant`s Weir” to świeżynka ze wspomnianej płyty „Inis” (tam jako „Grobla Olbrzyma”). Później mamy więcej bardzo miłych staroci – „Ta Me Mo Shui”, „The Four Shoyes” i pierwsza na płycie piosenka – „Field Of Athenry” (nagrana podczas sesji z Bobem Balesem).
Utwór „Coalminer`s Reel” otwiera stawkę melodii z płyty „Speed Celts” będącej pomostem między starym (tradycyjnym) a nowym (bardziej współczesnym, folk-rockowym) Carrantuohillem. „Bruach Na Carriage Baine” to krok naprzód w kierunku „Between”, ale to jeden z bardziej zachowawczych utworów na tamtej płycie. Przy „Silver Spire” znów cofamy się w czasie. Aż wreszcie przychodzi czas na „Destitution”, w moim prywatnym rankingu najlepszy kawałek Carrantuohilli.
Piosenka „The Wild Mountain Thyme” to już odważniejsze próby wokalne z płyty „Between”. Zawsze dziwiło mnie, że Carrantuohille tak mało śpiewają. Przecież robią to bardzo dobrze. Na zakończenie dostajemy jeszcze „Gravel Walks”, jeden ze starszych kawałków, ale w nowej wersji.
Ciekaw jestem jaki był wyznacznik doboru tych utworów. Przyznam, że mieszanka jest ciekawa i różnorodna, a o to w składankach chyba chodzi.
Page 155 of 285
Debiutancki album folk-rockowej grupy Atalyja, to rejestracja pierwszych wspólnych pomysłów tej ekipy.
W dwa lata po spektakularnym debiucie kapeli na festiwalu Suklegos w Kownie, już jako pełnoprawny zespół, nie projekt, zarejestrowali omawiany tu album.
Wydawać by się mogło, że nie ma nic prostszego: wzięli rockowy skład, kilku muzyków i śpiewaków folkowych, pożenili litewskie pieśni z mocniejszym graniem – i już. Nic bardziej mylnego.
„Atalyja” to bardzo dobry, spójny album z mądrą i przemyślaną muzyką. Powinien się spodobać zarówno tym, którzy oklaskiwali Kulgrindę i Sedulę na koncertach w Polsce (bo są tu śpiewy wielogłosowe), jak i miłośnikom bardziej ambitnej odmiany folk-rocka, zahaczającego czasem o elementy jazzowe. Ciekawostką jest fakt, ze w swych inspiracjach muzycy patrzą nie tylko na zachód (muzyka rockowa), ale również na wschód (brzmienia kojarzące się z Indiami).
Takich płyt mogę słuchać w nieskończoność, są transowe, etniczne, a jednocześnie niebanalne i wciąż potrafią zaskakiwać. Jako, że grupa grywała już w Polsce, warto wybrać, jeśli zobaczycie ich nazwę na plakacie.
Montana Skies to nietypowa grupa folkowa. Duet, który tworzą Jonathan i Jennifer Adams zajmuje się amerykańskim folkiem, nietypowe zaś jest instrumentarium. Dwie osoby, gitara i… wiolonczela. Jak brzmi więc taka płyta folkowa? Przede wszystkim bardzo ciekawie.
Mamy tu dziewięć autorskich utworów, folkowy standard („House Of The Rising Sun”) i cztery covery. Wśród nich mamy coś na gitarę klasyczną („Canarios”), jazz („What Are You Doing The Rest Of Your Life?”), folk („Ashokan Farewell”) i przeróbkę znanej piosenki The Police („Message In A Bottle”).
Klasyczny „House Of The Rising Sun” brzmi rewelacyjnie, z pozostałych coverów świetnie zrobiono utwór Policjantów.
Autorskie melodie Jona i Jenn również są bardzo dobre. „Tunnels” czy „Chasing The Sun”, to bardzo udane kompozycje.
Jak na album instrumentalny, to mamy do czynienia z niesamowicie różnorodnym materiałem. Słucha sięgo bardzo dobrze, więc warto tą płytę polecić.
Piękna płyta nagrana przez Lynne Reardon, to dowód na to, że Enya, Loreena McKennitt, czy Mairie Brennan, to nie jedyne kobiety liczące się w świecie co bardziej klimatycznej muzyki celtyckiej.
Płyta „Lumina`s Heart” przywodzi na myśl formację Clannad z czasów płyty „Magical Ring”. Miks folku, new age, rocka, popu i świetne wokalizy – wszystko to znajdziecie na tej płycie.
Świetne kompozycje, takie, jak „Labyrinth”, „More Than A Lifetime”, czy „The Last Owl” przypadną pewnie do gustu miłośnikom tzw. „klimatu”. Folk-rockowcy polubią pewnie „The Love In Your Heart”. Najbardziej zapada w pamięć liryczne zakończenie płyty, czyli utwór „Sharon`s Song”. Łatwo się w niego zasłuchać.
Ciekawostką są instrumenty, na których gra Lynne Reardon. Wśród nich pojawia się harfa elektryczna i electrylyre – nowy wynalazek, będący zapewne współczesną odmianą liry. Trzeba przyznać, że mimo tak dziwnych instrumentów, płyta brzmi dobrze i ciekawie. Warto więc się za nią rozejrzeć.
Wiele wokalistek reklamuje swoją muzykę jako podobną do Clannadu, Enyi, czy Loreeny McKennitt. Jednak dopiero przy Jennifer Licko nie mam żadnych wątpliwości. Rzeczywiście jej płyta „Cave of Gold” kontynuuje najlepsze tradycje wymienionych tu artystów.
Jej wersje tradycyjnych pieśni, takich, jak „Blacksmith”, „Fear a` Bhata”, czy „Wild Mountain Thyme” to doskonały przykład tego, jak radzi sobie z muzyką ludową. Wychodzi z tych utworów coś nowego i przyjemnie się tego słucha.
Wśród współcześniejszych kompozycji, które nagrano na tej płycie, znalazły się dwie piosenki autorstwa Dougie`go MacLeana, tak się składa, że obie należą do moich ulubionych. „Ready For the Storm” i „Caledonia” – bo o tych dwóch piosenkach mowa – to perełki albumu „Cave of Gold”.
Nowoczesne spojrzenie na muzykę celtycką wyszło Jennifer Licko bardzo ciekawie. Przy odrobinie szczęścia uda mi się być może posłuchać innych jej publikacji, jest to bowiem druga z czterech płyt tej wokalistki.
Płyta „Flying Into Blue” zawiera dość unikalny zestaw piosenek i ballad (zwłaszcza kołysanek) z różnych części świata. Sąsiadują tu ze sobą świetnie zaaranżowane utwory z Irlandii, Finlandii, Meksyku i z rosyjskiej Karelii, zaplątał się nawet motyw żydowski.
Diane, której dziadkowie pochodzili z Finlandii, pokazuje nam tu, że jest nie tylko świetną badaczką pieśni, ale również bardzo utalentowaną wokalistką.
Piosenki są świetnie wykonane, do moich ulubionych utworów z tej płyty należy skandynawska kołysanka „Aillohas”. Świetna jest też piosenka „Uni Tullee” i karelska „Makaa Pieni Blatentsaine”.
Spośród autorskich piosenek najciekawiej wychodzi tu utwór „The Skylark”, niezły jest też nieco szybszy „The Sea”.
Lekko zaaranżowane piosenki ze sporym luzem zagrane i zaśpiewane to świetny pomysł na płytę. Mimo, ze są tu głównie utwory spokojne – nie jest nudno. To spory atut.
Jak sama nazwa wskazuje jest zespołem grającym muzykę tyrolską. W repertuarze zespołu znajdują się ludowe utwory niemieckie, bawarskie, austriackie, szwajcarskie oraz słoweńskie. Oprócz tradycyjnego brzmienia zespół może zaprezentować się także w stylizacji, łącząc „muzykę alpejskiego ludu” z innymi gatunkami muzycznymi.
Tyrolia Band jest pierwszym zespołem w Polsce grającym muzykę określaną w krajach niemiecko-języcznych jako Alpen-Rock, który to w ostatnim czasie staje się tam bardzo popularny, docierając do wielu pokoleń, łącząc je w tym co piękne, znane i trwałe z nowoczesnością i żywiołem młodości. Zespół posiada także własne kompozycje w stylu tyrolskim wzbogacone wirtuozowskimi partiami instrumentalnymi jak i wokalnymi – jodłowanie.
W związku z występami dla różnej publiczności zespół posiada kilka wersji koncertu lub biesiady. Utwory mogą być wykonane w oryginalnych wersjach językowych bądź po polsku.
Koncerty Tyrolii Band charakteryzują się dobrym kontaktem z publicznością, co wynika z połączenia owej muzyki z odrobiną humoru i wciągnięcia słuchacza w aktywne uczestnictwo w zabawie. Wysokie umiejętności muzyków, ich spontaniczność na scenie oraz chęć „dawania z siebie wszystko” powodują, że każdy koncert jest niezapomniany.
Perkalaba to nazwa niewielkiej miejscowości na Ukrainie, gdzie jeszcze w czasach stalinowskich powstał ogromny szpital psychiatryczny, którego pacjentów stanowili w dużej części zamykani tam na przymusowe leczenie przeciwnicy systemu politycznego, niepokorni artyści, ludzie próbujący żyć według innego systemu wartości niż ten który wyznaczał system.. Tak też nazywa się zespół, który powstał już kilka lat temu w mieście Iwano-Frankowsk, niedaleko Lwowa.
Muzykę którą gra ten 7-osobowy band z Ukrainy, określa się jako „huculski punk- folk”.
Ta nazwa oddaje wiele z klimatu muzyki granej przez zespół Perkalaba.
Ich muzyka to przede wszystkim mistrzostwo pastiszu łączącego wiele gatunków – folk, punk, rock, ska, reggae – w jeden tryskający energią i barwny muzyczny kolaż.
Muzyka Perkalaby opiera się na niesamowitej energii wykonawczej, przede wszystkim wokalnej oraz na różnorodności brzmień i instrumentów (w tym etnicznych) używanych do jej wykreowania.
Koncerty Perkalaby, to porywające „muzyczne show-spektakle” w których równie ważną rolę co wielobarwna i energetyczna muzyka – odgrywa ubiór i przekaz sceniczny występujących artystów. To szalony „muzyczny cyrk” który rozbawi każdą publiczność i nikogo nie pozostawi obojętnym.
Zespół powstał w 1989 roku za namową dh Damiana Gawła – współtwórcy Ryczących Dwudziestek, drużynowego bytomskich „Wodniaków” oraz głównego organizatora i pomysłodawcy Harcerskiego Festiwalu Kultury Marynistycznej w Miechowicach. To właśnie podczas miechowickiego festiwalu w 1989 roku, zespół po raz pierwszy stanął na scenie, zdobywając wyróżnienie premierowym wykonaniem na polskich scenach szantowych pieśni „Jump down” oraz „Return”. „Jump down” weszło później do stałego repertuaru m.in. Marka Szurawskiego oraz Banana Boat. Pierwszy skład KOGOTO liczył 9 osób (w tym 7 kobiet !).
W 1989 roku zespół zdobył aż trzy nagrody Grand Prix na festiwalu KUBRYK w Łodzi, na Bałtyckim Festiwalu Piosenki Morskiej w Gdyni i na TRATWIE w Katowicach. W kolejnych latach zespół zdobywał nagrody m.in. w festiwalach Wiatrak” w Świnoujściu (m.in. I nagroda za piosenkę autorską „Dina”), „Bezan” w Tarnowie oraz Wyróżnienie podczas Shanties’90.
W 1992 KOGOTO koncertuje na pokładzie żaglowca „Alexander von Humboldt” oraz na żywo w Radio Brema.
Z artystycznego punktu widzenia, największym osiągnięciem zespołu było zdobycie w 1996 r. I miejsca w kategorii zespołów wokalnych w II Ogólnopolskim Festiwalu Kolęd i Pastorałek w Będzinie (uczestniczyło 220 podmiotów wykonawczych). W rok później Kogoto zdobyło nagrodę Grand Prix III edycji tego festiwalu (tym razem łącznie z eliminacjami udział wzięło ok. 7 tys. Wykonawców).
Ostatecznie, na repertuar zespołu złożyły się pieśni morskie, folk irlandzki, łotewski, litewski, hinduski, indiański i afrykański oraz tradycyjne i współczesne kolędy i pastorałki.
Zespół wydał dwie kasety o tematyce żeglarskiej nagrane w latach 1990-91.
Późniejszy materiał prezentujemy na stronie.
Skład zespołu:
Ostateczny i najdłużej koncertujący wspólnie skład zespołu tworzą: Justyna Machajska, Tomasz Kaniowski, Kasia Kaniowska, Wojciech Wegner, Katarzyna Wegner, Michał Sitek.
Ostatni koncert Kogoto (po reaktywacji) miał miejsce 10 czerwca 2005 w Maria Gugging pod Wiedniem wspólnie z grupą Pchnąć w tę łódź Jeża. Czy będą kolejne koncerty? Czas pokaże.
Są tacy, którzy nie lubią wrocławskiej Orkiestry Samanta. Już kilkakrotnie spotkałem się z takimi opiniami, ganiono zarówno teksty, jak i muzykę. Sam uważam ich pierwszą płytę za fonograficzny falstart.
Jednak czasy się zmieniają. O tym, że zespół jest już nieco dojrzalszy przekonałem się słuchając niedawno wspólnej płyty „Odysee/Odyseja”, nagranej przez nich z francuskim zespołem Les Dieses. Tak jak zapowiadał Paweł Aleksandrek – lider zespołu – część piosenek pojawia się na nowym albumie jego grupy. Jako, że o piosenkach takich, jak „Klipry”, „Ocean”, „Pieśń rybaka”, „Wrocławski Port”, „Flying Dutch”, czy „Dziewczęta z La Rochelle” już wcześniej pisałem, skupię się raczej na nowszych utworach.
Zespół wciąż pozostaje w kręgu folk-rockowych, głównie autorskich melodii, okraszonych morskimi tekstami. Taka jest piosenka „Bitwa”, pierwsza spośród nowych utworów. Jednak już kolejny utwór – „Morze” – to coś nowego. Mamy tu rytmy reggae, odrobinę ska – to coś nowego w graniu Orkiestry.
„Wielorybnik” to bardzo rockowa piosenka. Nieco się zdziwiłem, czytając, że to tradycyjna melodia z tekstem Pawła. Świetnie zaaranżowany utwór nadaje się do wielokrotnego słuchania. Z kolei „Portowe dziewczyny”, to kawałek brzmiący folkowo, a na wskroś autorski.
Kolejne zaskoczenie, to „Rejsu dni”, piosenka żeglarska w klimacie bossa novy podszytej jazzem. Utworów takich nie brakuje w repertuarze innych wykonawców, ten sprawdziłby się pewnie w wykonaniu EKT Gdynia. Niezbyt pasuje do reszty zamieszczonych tu piosenek, z drugiej jednak strony świadczy to o swoistej odwadze członków zespołu.
Utwór „W moim pubie” to cover Francuzów z Les Dieses, jeden z trzech, ale jedyny dotąd nie publikowany. O dziwo jest w nim sporo wschodnio-folkowych naleciałości, a nawet nutkę czegoś z Bhramsa.
Tradycyjne melodie irlandzkie pojawiają się tu niemal wyłącznie jako utwory instrumentalne, a tych jest tu trzy. Wyjątkiem są piosenki „Wielorybnik” i „Pocztówka z Dublina”.
Nie ma wątpliwości, że to wartościowa płyta, oddaje znacznie lepiej możliwości grupy, niż album „Czas do domu”. Muzycy Orkiestry Samanta jawią się nam na niej nie tylko jako sprawni wykonawcy, ale też jako zdolni autorzy.
