Już przy pierwszym przesłuchaniu stwierdziłem, że ta płyta to jeden z najciekawiej zagranych materiałów na rodzimej scenie szantowej. Powód jest prosty, zagrano ją na folkowo, całość okraszono morskimi tekstami, zaś o tym jaki dało to efekt, będziecie mogli przeczytać już za chwilę.
Album otwiera piosenka zatytułowana „Sztorm”. Muzyczne zaporzyczenie od klasyków irlandzkiego folk-rocka (The Pogues) wyszło piosence na dobre. Klimat utworu doskonale pasuje do tematyki, a sam utwór jest naprawdę dobrze zagrany, dzieje się w nim bardzo wiele, zwłaszcza w warstwie instrumentalnej.
Do tradycyjnych szant dzielonych na zaśpiew i chóralna odpowiedź nawiązuje drugi z utworów – „Bonji-Bowl”. To pierwszy z kilku utworów, które pachną kontynentalną muzyką celtycką, w przypadku muzyki Kochanków Sally Brown chodzi tu o muzykę z rejonów Bretanii. Mimo takich inspiracji nie mogłem pozbyć się też skojarzeń z muzyką z Nowej Funlandii, ale to bardziej przez wzgląd na stylistykę wykonawczą, niż na samą melodię. Ten obszar Kanady gęsto jest zaludniony przez akustycznie grające zespoły folk-rockowe, które potrafią grać bardzo energetyczną muzykę bez konieczności walenia w rockową perkusję i elektryczne gitary. W tym kontekście można Kochanków uznać za kontynuatorów linii wytyczonej niegdyś przez grupy takie jak Spirit of the West, czy stare Great Big Sea (choć ostatnia z tych grup dryfuje obecnie w oceanie pop-folku).
Jeden z bretońskich evergreenów zatytułowany „La Harmonica” został przez grupę przedstawiony w wersji oryginalnej. Bardzo dobry pomysł, obcojęzyczne wersje to zawsze jakieś urozmaicenie.
Pozostając cały czas na kontynencie możemy pozwolić się porwać wolno płynącym dźwiękom utworu „Gdy wypływałem”. Nostalgiczna ballada i charakterystyczne brzmienia akordeonu w tle pozwalają zobaczyć mgliste brzegi Bretanii, do których wrócić chce bohater piosenki. „Digi dą dą dą” to podobny patent jak „Bonji-Bowl”. Oparta na żywiołowej pieśni opowieść o tym co żeglarz mógłby zrobić z Mary Lee, gdyby nie to, że musi wyjść w morze. Typowa tematyka dla tego nurtu, ale w sumie większość utworów folkowych na świecie gdzieś tam o kobietach wspomina, więc nie ma powodu by dziwić się akurat żeglarzom.
Z kontynentu muzyczna podróż prowadzi nas do Szkocji. Kolejna melodia, którą wykorzystano w piosenkę „Morza Pieśń”, pochodzi właśnie z Górzystej Krainy. Jest skocznie i żywiołowo, utwór łatwo wpada w ucho, może się więc wkrótce stać „kochankowym” przebojem. Dźwięki irlandzkiego „Foggy Dew” otwierają utwór zatytułowany „Instrumentalny”. Jest to wiązanka melodii, od nastrojowych po bardziej skoczne. Jednak nawet te drugie są bardzo melancholijne. Warto zwrócić tu uwagę na ciekawy skrzypcowy „fiddling” w tle no i na ciekawie grający bodhran. Powoli coraz więcej zespołów sięga po bardziej rozbudowane instrumentarium, ale jeszcze nie wszystkie radzą sobie z tym tak dobrze jak Kochankowie Sally Brown. Surowy zaśpiew i fajnie zagrana partia instrumentalna, to atuty „Jamestown”. Utwór zmierza delikatnie w kierunku akustycznego folk-rocka. Rytm wybijany przez bodhran urozmaica tu tamburyn. Mimo że nie jestem sympatykiem tego instrumentu, to w tej aranżacji brzmi bardzo dobrze.
„Jeśli odpłynę” to hołd złożony jednej z pierwszych w Polsce kapel, które sięgnęły po muzykę bretońską. W przypadku zespołu The King Stones były to głównie bretońskie szanty i pieśni z wybrzeża. „Jeśli odpłynę” to właśnie piosenka z ich repertuaru, z tekstem lidera grupy Damiana Leszczyńskiego. Bardzo ładna ballada, w nowej wersji chyba nawet ładniejsza od pierwowzoru. Tekst niby prosty i męski, ale posiada wiele uroku. Któż nie zna melodii „The Drunken Sailor” ? Otóż okaże się pewnie że wiele osób zdziwi się po pierwszych taktach. Później jednak wszystko jest na swoim miejscu. Ostre brzmienie skrzypiec i wyraźna, mięsista linia basu zbliżają tu nieco grupę do brzmienia zespołów takich, jak choćby nasz rodzimy Shannon.
Wersja jest ciekawa, ale troszkę za długa, prawdopodobnie wrażenie takie spowodowane jest faktem, że krótkie frazy śpiewane przeplatane są długimi instrumentalnymi, podczas gdy zwykle robi się odwrotnie.
Powoli dopływamy do portu docelowego, choć ostatnia piosenka nosi tytuł „Nie wrócę już na ląd”. Jeśli „The Drunken Sailor” może kojarzyć się z grupą Shannon, to posłuchajcie tego ! Jeśli otarliście się kiedyś o tą grupę, to ta melodia pewnie wyda się wam znajoma. Dopowiem tylko, że pochodzi ze Szkocji i jest bardzo ognistym zakończeniem płyty.
Sporo miodu wylałem podczas recenzowania tej płyty, prawda ? Cóż, należy jej się to, ale nie może się chyba obejść bez kilku malutkich łyżeczek dziegciu. Pierwszy grzech Kochanków jest właściwie grzechem gatunkowym, dotyczy wielu innych kapel wykonujących w Polsce piosenki związane z morzem. Chodzi mianowicie o to, że do istniejących melodii piosenek o tematyce nie-morskiej dopisano morskie teksty. Tendencja ta jest niemal tak stara, jak ruch szantowy w Polsce, jest to wiec niewielki problem i myślę że większość słuchaczy już zdążyła się do tego przyzwyczaić. Celowo natomiast pominąłem przy piosenkach tytuły oryginalne melodii, bo wiem że nie ja jeden lubie niespodzianki podczas słuchania płyt.
Drugi problem jest bardziej intuicyjny, myślę że na przyszłość sam się rozwiąże. Chodzi mianowicie o to, że sięgając po folkowe wzorce zespołowi trudno się zdecydować, czy chce brzmieniowo iść w kierunku bardziej tradycyjnym (tu niektóre utwory bretońskie”, czy raczej w „ceol nua” stylistykę młodych kapel z Irlandii. Nie chodzi tu bynajmniej o same inspiracje muzyczne, a stylistyczne właśnie. Myślę jednak, że to wyjaśni kolejny album Kochanków, w końcu to dopiero ich pierwsza duża płyta.

Taclem