Album „Holy Bandits” z 1993 roku był jedną z najlepszych folk-rockowych płyt wszech czasów. Już nigdy później angielskiej grupie Oysterband nie udało się nagrać krążka, który byłby aż tak przebojowy, świeży i pełen werwy. Paradoksalnie żadnej z ich późniejszych płyt nie brakuje potencjału. Zarówno krążki nagrane z rewelacyjną June Tabor, jak i regularne, autorskie płyty zespołu, to świetne krążki, pełne ciekawych piosenek, zaaranżowanych na lekką, folk-rockową modłę.
Dokładnie tak jest również z płytą „Diamonds on the Water”, którą można bez problemu puścić w radio, może się ona spodobać każdemu, kto słucha zarówno folk-rocka, bardziej ambitnego popu, jak i zwykłej muzyki rockowej. Piosenkom takim jak „Diamonds on the Water” czy „The Wilderness” nie brakuje rozmachu. Jest jednak coś, co sprawia, że mimo bardzo dobrych momentów, płyta ta nie może dostać najwyższych not. Czego mogło zabraknąć? Chyba tylko iskry bożej, która wypełniała album „Holy Bandits” w niemal każdej kompozycji. Jej ślady znajdziemy tu w takich piosenkach, jak „Palace of Memory”, „A River Runs” i w zamykającej album balladzie „Like a Swimmer in the Ocean”. W pozostałych utworach brzmienie jest jednak zbyt stonowane, za spokojne.
Warto jednak zwrócić na tą płytę uwagę, choćby dlatego, że poprzedni studyjny, „solowy” album Oysterband ukazał się ponad 10 lat temu. Widać, że nie złożyli broni i nadal potrafią stworzyć ciekawą, intrygującą muzykę. Może więc ten album przywróci im wiarę we własne siły i jeszcze raz pokażą co potrafią.

Rafał Chojnacki