Muzycy belgijskiej grupy EmBRUN (pisownia oryginalna) nie bawią się w wymyślanie tytułów dla swoich płyt. Większość z nich, podobnie jak ta, ma numerek. Czasem tylko zdarzy się, że w nazwie pojawią się jakieś słowa, ale generalnie można chyba łatwo przyznać rację twierdzeniu, że niezbyt interesują ich konwenanse. Liczy się tylko muzyka.
A z muzyką jest na tej płycie dość ciekawie, ponieważ Belgowie sięgają przede wszystkim po tradycyjne klimaty z regionu niemal całej Europy Zachodniej. Mamy tu więc szoty, bouree, mazurki, polki, andro a nawet irlandzkiego jiga. Najciekawsze jednak jest to, że wszystkie melodie zostały napisane przez muzyków kapeli. Z piątki grających aż troje przyniosło po kilka utworów. Wszyscy za to brali udział w tworzeniu aranżacji.
A aranżacje, jak nie od dziś wiadomo, to często najbardziej właściwy wyróżnik danej grupy muzycznej. W przypadku EmBRUN aranżacje mogą być zaskakujące. Bouree z arabskimi wstawkami, które wita nas na płycie, to jedynie przedsmak. Melodie zagrane są pomysłowo, choć dominuje koncentracja na melodii, która najwyraźniej w wykonaniu tej grupy często służy praktycznym celom, a więc tańcom.
Bardzo dobre przygotowanie muzyków słychać nie tylko w nieco bardziej nostalgicznych momentach, gdzie każdy dźwięk jest swoistym smaczkiem, ale również w szybszych tańcach, które są zagrane nie tylko bardzo rytmicznie, ale również z odpowiednim feelingiem.

Rafał Chojnacki