Słuchając ostatniej jak dotąd płyty projektu Celtic Thunder, zacząłem się zastanawiać: czy istnieje muzyka niepotrzebna? Wiele wskazuje na to, że tak. I oczywiście płyta „Thunder” jest tu przykładem znakomitym. Pompatyczne orkiestracje, banalny repertuar i pseudofolkowa stylistyka, to aż za dużo jak na jeden album.
Kiedy eklektyczna grupa Celtic Thunder powstała, miało to w sobie trochę sensu. Po fali tanecznych show w stylu „Riverdance”, znany irlandzki kompozytor (głownie folkowy), Phil Coulter, postanowił zrobic irlandzkie show, w którym to piosenka byłaby głównym elementem. Zaprosił do współpracy utalentowanych muzyków, ale raczej sidemanów, niż pierwszoligowych wymiataczy… i jakoś to poszło. Pierwsze trzy krążki trafiły na szczyty list sprzedaży, zarówno w Irlandii, jaki i za Wielką Wodą. Grupa zadebiutowała scenicznie w 2007 roku, ten album jest jej dziewiątą płytą, a po niej ukazał się jeszcze pod koniec ubiegłego roku album świąteczny. Czy tylko ja zastanawiam się nad jakością tak seryjnie produkowanej muzyki?
Czy naprawdę potrzebujemy kolejnego albumu, na którym znajdują się „The Rocky Road To Dublin”, „Carrickfergus”, „Danny Boy” czy „She Moved Through The Fair”? Nieco lepiej bronią się piosenki w musicalowo-celtyckim klimacie, takie jak „Voices” czy „Hunter`s Moon”, jednak nawet one, w porównaniu z dawnymi kompozycjami Coultera, brzmią dość miałko i błaho.

Rafał Chojnacki