Irlandzki zespół Dervish był swego czasu świeżym powiewem na scenie muzyki celtyckiej. Ich płyty, takie jak „Playing with fire” czy „End Of The Day” rozpalały wyobraźnię słuchaczy i inspirowały innych muzyków folkowych, również z Polski. Jednak w ostatnich latach zespół nie rozpieszczał swoich sympatyków, prezentując im jedynie wydany w 2010 roku koncertowy album „From Stage to Stage”, dostępny również w formie DVD. Od poprzedniej płyty studyjnej minęło już sześć lat. Dlatego właśnie za dobrą nowinę można uznać pojawienie się dwunastej płyty w dorobku tej irlandzkiej grupy, zatytułowanej „The Thrush in the Storm”.
Już od pierwszych dźwięków „The Green Gowned Lass” słychać, że grupa jest w dobrej formie, a określenie „coel nua”, oznaczające nową muzykę, nadal pasuje idealnie do ich sposobu myślenia o celtyckim graniu. Przy jednoczesnym szacunku dla tradycji poczynają sobie dość odważnie, swobodnie łącząc ze sobą rytmy, melodie i sposoby ich prezentacji. Nawet tam, gdzie z pozoru jest bardziej tradycyjnie, melodie kołyszą słuchacza, sięgając do głęboko ukrytych podziałów rytmicznych, łamiących nieco standardy typowe dla danych tańców, przy jednoczesnym zachowaniu metrum. Za rytm odpowiadają tu gównie buzuki i gitara, na których grają Brian McDonagh i Michael Holmes.
Dervish słynął zawsze ze świetnych piosenek. Nie było ich na poprzednich płytach zbyt dużo, ale miały zawsze świetny klimat. Tym razem jest ich całkiem sporo, nie znaczy to jednak, że są gorszej jakości. Utwory takie jak „Baba Chonraoi”, „The Lovers Token”, „Shanagolden”, „The Banks of the Clyde”, „Handsome Polly-O” i „Snoring Biddy” pokazują, że Irlandczycy nadal mają świetny gust do wyboru piosenek i pomysły na ich aranżacje.
Choć grupa ta praktycznie nie zeszła nigdy na dłużej ze sceny, to płytę „The Thrush in the Storm” można traktować jako studyjny powrót Dervisha. Oceniając album w takich kategoriach trzeba stwierdzić, że jest to powrót udany i warty uwagi nie tylko tych, który kiedyś zachwycali się nagraniami tej grupy. Nowe pokolenie miłośników folku ma teraz szansę odkryć zespół na nowo i dopiero wówczas sięgnąć do jego korzeni.

Rafał Chojnacki