Lubię folk-metal, a jego celtycka odmiana jest obok skandynawskiej moim ulubionym połączeniem ciężkiego grania z folkiem. Jednak to, co proponuje nam zespół Saor Patrol przekracza pewne granice.
Grupę tworzy piątka Szkotów, którzy na zdjęciach wyglądają, jak krasnoludy w kiltach, które dopiero wylazły z kopalni. I tak też brzmi ich muzyka, brudno i siermiężnie. Dudy, bębny i gitara elektryczna, to ich pomysł na granie. Przy czym dudy grają najlepiej. Bębny niby powinny być potężne, bo gra na nich aż trzech gości, a brzmią płytko i brakuje im wyrazu. Najgorsze w tym wszystkim są jednak gitary. Brzmi to trochę jak takie harcerskie granie przy ognisku, przełożone na elektryczną gitarę. Co prawda partie tego instrumentu są wstydliwie schowane z tyłu – fakt, grający na nim Steve Legget nie ma się czym pochwalić – ale sam fakt, że i tak niewiele się dzieje w tej muzyce sprawia, że człowiek zatęskni jednak za jakąś solówką od czasu do czasu.
Panowie z Saor Patrol nie śpiewają. W sumie może to i dobrze, bo jak słyszę jak grają, to nie jestem pewien czy chciałbym usłyszeć partie wokalne w ich wykonaniu. Z drugiej strony może byłoby jednak trochę ciekawiej. Albo przynajmniej weselej.
Szkoci wydali osiem płyt, z tym że odkąd trafili pod skrzydła austriackiej ARC na kolejnych albumach pojawia się część starego repertuaru nagranego na nowo. Ale to i tak sporo. Co ciekawe jeszcze niedawno grali bez gitary elektrycznej. I chyba brzmiało to lepiej, ot po prostu proste granie w stylu pipes & drums. Okazuje się więc, że eksperymenty muzyczne nie zawsze się opłacają.

Rafał Chojnacki