Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o grupie Pchnąć w Tę Łódź Jeża anonsowano mi ją jako nowe wcielenie zespołu znanego niegdyś jako Kogoto. Grupę Kogoto pamiętałem doskonale jako ciekawy, choć „spalający się” na koncertach projekt, próbujący łączyć piosenkę żeglarską, tradycyjne szanty i melodie spod znaku world music. Materiał, który utrwalono na dwóch kasetach tamtej grupy, to wciąż ciekawe, choć eklektyczne i niekiedy po amatorsku zagrane piosenki. Jednak same utwory bronią się doskonale, liczyłem więc, że skoro PWTŁJ nie są reaktywacją, a nowym projektem związanym z ludźmi tworzącymi Kogoto, to przynajmniej pod względem wykonawczym jest szansa na coś jeszcze lepszego, zwłaszcza że już nagrane przed rozpadem pierwszego z zespołów utwory zdradzały kroki w odpowiednim kierunku.

W pierwszym bezpośrednim kontakcie z zespołem okazało się, że właściwie z Kogoto są tu tylko dwie osoby – Kasia i Tomasz Kaniowscy. No i kilka piosenek – na czele z doskonałym „Albatrosem”. Szybko jednak okazało się że i repertuar Jeże wypracowali w dużej mierze własny. Owszem, korzystają z pracy innych autorów, np. aranżacja piosenki „Wiatr” opiera się na pięknym gaelickim utworze „Nil Sen La”, znanym najbardziej z wersji irlandzkiej grupy Clannad. „Daunt Rock” to również ukłon w stronę tej grupy, choć mniej oczywisty, irlandzki temat „Alasdair Mhic Cholla Ghasda” znany jest też z nagrań takich wykonawców, jak Capercaillie, Flora MacNeil, James Graham, Asonance, a w Polsce Ryczące Dwudziestki.

Innym źródłem inspiracji jest niewątpliwie Harry Robertson, urodzony w Szkocji Australijczyk, jeden z najważniejszych twórców australijskiej sceny folkowej, który w pierwszych latach swojego pobytu w Australii pracował w przemyśle wielorybniczym. Powstało wówczas wiele piosenek, z których kilka odkrył parę lat temu Nic Jones, przywracając tego nieżyjącego dziś już twórcę folkowemu światu. Jeże sięgnęły po dwa inne utwory Robertsona. „Whalin’ Wife” i „Norfolk Whalers” można w oryginalnych wykonaniach znaleźć na płycie „Whale Chasing Men” Harry’ego Robertsona (nagranej wspólnie z Marion Henderson i Alexem Hoodem). Warto odkurzyć te stare, wydane w 1971 roku nagrania, żeby porównać z wersjami zaproponowanymi przez Polaków. Zapewniam, że nie mają się czego wstydzić.

Otwierająca album kompozycja „Żagiel na Irtysz” to jeden z najbardziej niepokojących utworów, jaki zaprezentowano na naszej szantowej scenie. Mocny rytm, paranoiczne partie akordeonu i piękny, choć w tym utworze nieco mroczny wokal Kasi – to przepis na utwór nośny i przebojowy, choć z pozoru niełatwy. Całość uzupełnia wyśmienity tekst, odwołujący się do majestatycznej i groźnej rzeki Irtysz, która swoim nurtem opływa tereny Chin, Kazachstanu i Rosji.

„Whalin’ Wife” rozpoczyna się w wersji zaproponowanej przez Polaków spokojną introdukcją w której niebagatelną rolkę grają skrzypce i fabularne zawiązanie akcji przez delikatnie zaśpiewaną pierwszą zwrotkę. O ile głos Kasi Kaniowskiej sprawuje się tu świetnie, o tyle jest jego brzmieniu coś, co powoduje, że uświadamiamy sobie, że mowa Shakespeare’a nie jest ojczystym językiem wokalistki. Niby wszystko jest na swoim miejscu, ale chyba jednak momentami nawet za bardzo. Utwór zaśpiewany jest czysto, czytelnie i bardzo wyraźnie. Dziś chyba nawet spikerzy BBC nie są aż takimi purystami. Po prostu miało to brzmieć bardzo realistycznie i najwyraźniej przekombinowano. Możliwe również, że to kwestia naturalnej barwy Kasi, w każdym razie łatwo się do tego brzmienia przyzwyczaić i już przy drugim/trzcim przesłuchaniu nie zwraca się na to uwagi.

„Wiatr” to jeden z najbardziej żywiołowych utworów, prowadzi go wokalnie Tomasz Kaniowski, który w tej piosence wydaje się czuć w swoim żywiole. Łatwo przechodzi mu delikatne snucie opowieści, powoli unoszące się w górę, aż do żywiołowego, gaelickiego refrenu, w którym świetnie wspomaga go zespół. Oryginalny fragment „Nil Sen La” w refrenie brzmi tu tak, jak gdybyśmy nagle znaleźli się w innym świecie. Na słuchacza spada kompletnie obcy język, inna intonacja – to bardzo odrealnione, ale świetnie komponujące się z utworem rozwiązanie. Polski tekst Tomasz Tramsia również ciekawie prezentuje się w wykonaniu zespołu.

Wspomniany już „Albatros”, to bardzo ciekawa historia, bowiem sam zespół informuje nas, że tekst nawiązuje do słynnego poematu Samuela Taylora Coledridge’a „The Rhyme Of The Ancient Mariner”. Z kolei w muzyce pobrzmiewają tematy pieśni medytacyjnych, co znów każe nam odbyć podróż w rejony zwykle nie eksploatowane przez zespoły ze sceny szantowej. W porównaniu z oryginalnym wykonaniem grupy Kogoto nowy „Albatros” jest o wiele dojrzalszy aranżacyjnie.

Nie wspominałem dotąd o jeszcze jednym zapożyczonym utworze. Mowa tu o piosence „On We Go”, której autorką jest Nancy McCallion, swego czasu wokalistka amerykańskiej grupy The Mollys. Nancy, córka iro-szkockich emigrantów, dorastała w Teksasie i przesiąknęła zarówno muzyką celtycką, jak i amerykańskim folkiem i country. Piosenka po którą sięgnęli polscy muzycy znalazła się pierwotnie na płycie „This Is My Round”, drugim albumie The Mollys. W wersji zbliżonej do przedstawionej tu aranżacji zamieszczono ją na składance „Women of the World – Celtic”, w doskonałej serii wydawanej przez wytwórnię Putumayo.

„Daunt Rock” to pieśń o latarni, jak już wspomniałem oparta na starej gaelickiej pieśni. Zastosowano tutaj ten sam manewr, co w utworze „Wiatr”, a więc pozostawiono oryginalny zaśpiew. W obu przypadkach brzmi to niesamowicie. Dodatkową ciekawostką jest malutki cytat z kaszubskiej pieśni „Hej żeglujże, żeglarzu” w dwóch krótkich wersach.

Jeszcze bardziej zaskakujący jest początek utworu „Ajs Kajtas”, który cały zaśpiewany jest po łotewsku. Zainteresowanie muzyką Bałtów, to również spadek po grupie Kogoto, tyle tylko, że w wykonaniu Jeży mamy do czynienia z profesjonalnie zagraną world music, której nie muszą się wstydzić przy porównaniach z zagranicznymi wykonawcami. Ten utwór to kawał dobrej, aranżacyjno-wykonawczej roboty.

Druga z pieśni Harry’ego Robertsona – „Norfolk Whalers” – to przykład pięknie snutej opowieści. Świetnie zrealizowane tło muzyczne, zwłaszcza w niełatwej warstwie rytmicznej, to jedna z perełek tej i tak bardzo udanej płyty.

Flisacka, a właściwie raczej orylska piosenka „Za górami, za lasami” to znana opowieść o pewnej Małgorzatce, która wbrew ostrzeżeniom rodziców postanowiła bawić się z chłopcami, których rzeczny szlak przywiódł na pobliski brzeg. Jeże w sympatyczny sposób nawiązują tu do nurtu reprezentowanego na scenie szantowo-folkowej przez grupę Hambawenah, choć oczywiście robią to po swojemu.

Oryginalna wersja językowa ballady „Hullabaloobalay” to nie lada niespodzianka. Znana z przekładu Marka Szurawskiego piosenka jest tu poddana bardzo ciekawym zabiegom aranżacyjnym. To zupełnie inny, znacznie ciekawszy i niesamowicie magnetyzujący klimat.

„Kaut Zinatu” (właściwie „Kaut Zinatu To Kalninu”) to jedna z łotewskich pieśni sierocych, również wykonywana kiedyś przez Kogoto. Po raz kolejny Jeżowa aranżacja stoi tu na wysokim poziomie. Właściwie nie bardzo można nawet porównać te dwie wersje. Pierwotna była pełna młodzieńczego zapału – tej zapału nie brakuje, ale jest na dodatek bardzo dobrze pomyślana.

Ciekawie prezentuje się „Pieśń wioślarzy”, czyli polska wersja kolejnej gaelickiej pieśni, znanej z repertuaru wczesnego Clannadu – „Mhorag’s Na Horo Gheallaidh”. Aranżacja jest bogatsza od irlandzkiej, przypomina raczej dokonania szkockiego Capercaillie, zaś jak tekst wykorzystano wersję Jarosława Zajączkowskiego, którą jego zespół Krewni i Znajomi Królika wykonywał, ale nigdy nie wydał na płycie.

Zamykająca album kompozycja „Lypa z miodym” to jedyny w pełni autorski utwór członków zespołu. To świetna wiązanka melodii inspirowanych folkiem z różnych stron, w lekko jazzująco-funkowej aranżacji. Jeżeli to zakończenie w jakiś sposób pokazuje aktualne poszukiwania muzyczne grupy Pchnąć w Tę Łódź Jeża, to pozostaje tylko trzymać kciuki za powodzenie nowych projektów i odwagę w komponowaniu takich perełek.

Album taki jak „Szksipcze” nie potrzebuje wielkich rekomendacji. To muzyka, która obroni się sama. Ale jeżeli już mam coś na koniec dodać, to napiszę jeszcze o niebanalnej oprawie graficznej autorstwa Magdy Czajki. To również bardzo ciekawa i wyróżniająca się wśród innych płyt koncepcja.

Taclem