Nie sądziłem, że taka kapela jak Limpopo może grać w Stanach od tylu lat. Tymczasem zespół założony przez Igora Kramowa powstał w Moskwie w 1986 roku, a po emigracji dwóch podstawowych członków (Igora i Juriego Fedorko) do Stanów Zjednoczonych, w 1991 roku odnowił się za Wielką Wodą.
Album „Rybalochka” to piąta, najnowsza jak dotąd pozycja w ich dyskografii. Folk-rockowe piosenki, łączące muzykę rosyjską z różnymi innymi gatunkami (ska, blues, jazz, disco) podano na sposób komediowy, co doskonale pasuje do image`u zespołu. Zabawne są też teksty, pisane oczywiście po rosyjsku. Nieco kiczowatego blichtru, który słychać w aranżacjach, czasem przywodzących na myśl remizę, jeszcze pogłębia humorystyczny nastrój.
Wokal Igora Kramowa można uznać za ciekawe połączenie tubalnego brzmienia Louisa Armstronga z nasączonym słowiańską gorzałką głosem Wysockiego. Niestety, często ginie pod naporem instrumentów. Z tego co wiem, grupa ma jednak w swojej dyskografii album „Unplugged”. Myślę, że może się on okazać ich najlepszym krążkiem. Jednak, póki co, słucham sobie „Rybalochki”, która błądzi między sacrum rosyjskiej pieśni a profanum dyskoteki. I mimo, że z artystycznego punktu widzenia takie połączenie jest dość karkołomne, to słucha się tego całkiem miło.

Taclem