Druga płyta jastrzębskiego zespołu Redlin to wyraz bardzo różnych fascynacji członków tej grupy. Pomieszanie autorskich utworów z muzyka celtycką, amerykańska, rosyjska, węgierską, góralska i rockiem, to pomysł bardzo odważny.
Otwierający płytę utwór „Ruda” jest lansowany na przebój Redlina, na płycie znajduje się nawet zrealizowany do niego teledysk. Proste, a jednocześnie bardzo sypatyczne granie w zywym, folk-rockowym stylu ze świetną wstawką na skrzypcach – to właśnie przepisa na sukces w wykonaniu tej grupy. Są momenty, kiedy partie instrumentalne (zwłaszcza fletu) zbliżają Redlin do Brathanków, jednak na korzyść jastrzebiaków przemawia ostrzejsze, zdecydowanie bardziej rockowe brzmienie.
Rosyjska „Katiusza” zagrana jest na płycie tak, jakby zrobiła to mocna, punk-folkowa orkiestra. To dobrze, że grupa nie boi się takich brzmień. Z niesamowitym kopem jest też wykonany „Czardasz” Vittorio Montiego. W tym miejscu muzyka Redlina kojarzyć może się z obłędnymi wykonaniami klasyki przez Michała Jelonka z zespołem Ankh.
„Jeszcze jeden dzień” to z kolei celtycko-rockowa wersja „Run Run Away” znanego choćby z wykonania zespołu Slade. Okazuje się, że w graniu takich dźwięków polska grupa nie ustępuje kapelom zachodnim.
Znany standard „Idzie dysc” to z kolei nawiązanie do góralskiego reggae, przechodzącego w ostrzejsze granie. Tu również pojawiają się ciekawe partie instrumentalne.
Autorska kompozycja „Pitter patter” to o dziwo ballada zaśpiewana po angielsku. Znaczy to, że Redlinowi rzeczywiście nieobce wszelkie folkowe brzmienia. Przy irlandzkiej melodii „Maid Behind The Bar” zostajemy dalej w kręgu kultury wyspiarskiej.
Zupełna zmiana klimatu, to „Kalinka”. Co prawda wykonano ją raczej jako pastisz niż powazny utwór, ale myślę, że taka forma pasuje znacznie bardziej do folk-rockowej grupy, niż próba silenia się na powagę. Podobnie żartobliwy ton dominuje w standardzie amerykańskiego folku – „Yankee Doodle”.
„Wiązanka góralska” to znów klimaty grane własciwie przez każdą niemal kapelę góralską. Rozumiem, że taka wiązanka na koncertach może się sprawdzać. Ale na płycie? Nie przekonuje aksolutnie, to najsłabszy utwór na płycie.
Na szczęście dobry nastrój wraca przy jednej z bardziej znanych melodii irlandzkich „Drowsy Maggie”. Również autorska „Impreza” wydaje się być utrzymana w klimacie celtyckiego rocka. Dla mnie to z kolei jeden z najfajniejszych utworów na całej płycie. Oczywiście trzeba przymknąć nieco oko na żartobliwy charakter utworu, ale w tkiej właśnie formule Redlin sprawdza się najlepiej. Całkiem nieźle, choć nieco powazniej brzmi też „Podróż”.
Album zamyka „Kołysanka”, piekna i bardzo poetycka piosenka.
Niewątpliwie tytuł „Cztery strony” odnosi się do stron świata, różnych miejsc z których pochodzi prezentowana tu muzyka. Szkoda tylko, że przy układaniu kolejności utworów zabrakło jakiegoś mnądrego klucza i latamy po tych czterech stronach bez ładu i składu. Mozliwe że wówczas byłaby to rzeczywiście muzyczna podróż i dałoby się jeszcze osnuć ją jakąś opowieścią. A tak mamy po prostu zestaw fajnych piosenek, dobrze zagranych i rokujących spore sukcesy koncertowe.

Taclem