Tak folkowo wykonanego bluesa nie słuszałem od czasu plyty „Najwyższy czas” Sławka Wierzcholskiego. Różnica taka, że tam grała całą masa zaproszonych gości, dzięki czemu utwory lidera Nocnej Zmiany Bluesa zabrzmiały jak rasowe world music. Tu mamy do czynienia z odmienną sytuacją. Paweł Szymański celowo postawił na pewien eklektyzm, dzięki czemu album brzmi momentami jak tradycyjne bluesowe płyty z dawnych lat. Gitara, wokal i harmonijka ustna – to właśnie siła tych nagrań. Pobrzmiewają tu echa muzyki z Delty, co dodaje płycie sporo uroku.
Z kolei autorskie (poza jednym wyjątkiem) utwory, to przykład niezłej piosenki autorskiej, która zdobyłaby pewnie spore uznanie w środowisku tzw. poezji śpiewanej. Życiowe, niekiedy nawet nieco publicystyczne teksty, to zawsze dobra okrasa do porządnej muzyki. „Czarny kot przebiegł mi drogę”, „Dokąd mam jechać, dokąd uciekać” czy „Mój przyjaciel telewizor” to doskonałe przykłady tego jak powinno się konstruować fajne bluesowe kawałki. Czasem, tak jak w „Miej nas w opiece Św. McDonaldzie” gdzies w podświadomości kołaczą się też piosenki polskich klasyków ballady – Andrzeja Garczarka i Tomasza Szweda. Nie zmienia to jednak faktu, że piosenki z „Urody zdarzeń” to zestaw bardzo osobistych utworów, które zasługują niewątpliwie na uwagę.
Wyjątkiem, utworem zaporzyczonym z olbrzmiej bazy bluesowych standardów jest tu „Szpital Św. Jakuba” z tekstem Macieja Zembatego. Każdy kto zna poprzednie wykonania tej piosenki (lub oryginał „St. James Infirmary”) pewnie z ciekawością posłucha wersjio Pawła.
Odkrycie tej płyty to dla mnie znalezienie nowej, ciekawej niszy, która zapewne zawiera jeszcze kilka ciekawych osobowości, które podobnie jak Paweł Szymański nagrywają w kraju nad Wisłą płyty, któe pewnie nie zaistnieją w szerokim odbiorze, ale mimo to warto o nich pisać.

Taclem