Jestem zaskoczony i oczarowany. Tak chyba najłatwiej byłoby przedstawić moje odczucia związane z pierwszym przesłuchaniem tej płyty. Postanowiłem je natychmiast zapisać, żeby mi nie uciekły, gdy już przyjdzie mi pisać jej recenzję.
Kolejne kontakty z „Time & Tide” utwierdziły mnie w przekonaniu, że trudno tą płytę przecenić. Po pierwsze dlatego, że o ile nikt nie zaśpiewa zawartych tu pieśni tak stylowo, jak rodowity Anglik, pod tym względem Ian Woods jest strzałem w dziesiątkę. Po drugie zaś dlatego, że Cztery Refy brzmią tu jak rasowa kapela folkowa z Wysp.
Bardzo miłym zaskoczeniem jest dla mnie repertuar płyty. Spodziewałem się, że będzie więcej szant, a tymczasem dominują tu przepiękne morskie ballady i to w większości u nas nieznane. A nawet te, które są znane, zwykle odgrzebano w innych wersjach. „Ratcliffe Highway” czy „The Mermaid” brzmią tu zupełnie inaczej. Chyba tylko „Lowlands” i „The Going Home Song” przypominają nam jedne ze znanych u nas wersji.
Jurek Rogacki obiecywał mało znany u nas repertuar i dotrzymał słowa. Są tu świetne utwory tradycyjne, jak „Bold Nelson`s Praise”, „Admiral Benbow”, „The Green Bed” czy „The Saucy Bold Robber” – ten ostatni może nie aż tak bardzo nieznany, ale przynajmniej bardzo rzadko grany w Polsce, są też wreszcie piosenki przyjaciół Iana – „Cheap Boat for Sale” Jona Heslopa i „The Going Home Song” Jima Jamesa, oraz autorskie utwory samego Woodsa – „Jack the Sailor”, „Family Job”, „Ania, Kochanie”, „One More Pull” i „Cradle of the Deep”. Właściwie nie ma wśród nich nietrafionych utworów, choć te ostatnie cechuje czasem nieco inne, mniej konserwatywne, podejście do tematu morskiej tradycji. Zwłaszcza „Ania, Kochanie” i „Cradle of the Deep” mogą nieco zaskoczyć słuchaczy. W pierwszej mamy do czynienia ze świetnym poczuciem humoru Anglika, który wplata dwa sformułowania i imiona polskich dziewczyn do piosenki, która rozwija temat: „Marynarz ma kobietę w każdym porcie”. Drugi zaś utwór, to ewenement w repertuarze Czterech Refów, jest bowiem wykonany w stylistyce nawiązującej do muzyki gospel.
Jeśli miałbym się podzielić z Wami jakimiś mankamentami tej płyty, to na pewno coś by się znalazło. Ot, chociażby dziwnie brzmią czasem flety. Np. w „Jack the Sailor” są schowane bardzo mocno do tyłu i obłożone pogłosem. Brzmi to jakby wszyscy grali sobie razem a Wiktor siedział akurat w łazience i dogrywał swoje partie stamtąd. Niekiedy podobny zabieg dodaje klimatu, jak w znajdującym się obok utworze „White Copper Alley”, tylko, że w tym drugim po prostu słychać, że jednak ktoś gra.
„Time & Tide” porównywana z poprzednimi nagraniami Refów z zagranicznymi gośćmi (wydano kasety z Simonem Spaldingiem i Kenem Stephensem) jest niesamowitym krokiem naprzód. Z resztą zespół chyba jeszcze nigdy nie brzmiał tak dobrze w roli akompaniatorów. Nawiązali tu równorzędny dialog z Woodsem i wyszło im to wyśmienicie.

Rafał Chojnacki