Muzyczna podróż po Europie w towarzystwie Shirley Johnson zaczyna się we Włoszech. Co ciekawsze utwór od którego artystka rozpoczyna swoją drugą płytę, to nie kompozycja tradycyjna, a słynne „Time To Say Goodbye”, znane choćby z repertuaru Andrei Bocelliego. Nie jest to najszczęśliwszy początek dla folkowej płyty. Nawet nie dlatego, że to nie utwór ludowy, a dlatego, że po prostu nie pasuje do tego zestawu.
Później jednak jest już bardziej tradycyjnie. Shirley ma chorwackie korzenie i mimo, że urodziła się w Stanach, to odkrywa z pasją muzykę z Bałkanów. Jest tu jej pełno.
Niestety dobór stylistyki, w której artystka się porusza jest dość bezkrytyczny. Obok świetnie zaaranżowanych i dobrze dobranych utworów znajdują się tu gnioty rodem z wiejskiej remizy. Owszem, to też folk, tyle, że jeśli się pokazuje, że potrafi się zagrać lepiej, to po co za chwilę obniżać poziom i zagrywać jak kiepska kapela z wesela?
Materiał zebrany na tej płycie, to rezultat wielu podróży, zwłaszcza do Europy wschodniej. Podejrzewam, że wówczas artystka nasłuchała się bardzo różnej muzyki – zarówno tej dobrze, jak i miernie wykonanej. Niestety nie potrafi najwyraźniej odsiać ziarna od plew.
Nie ukrywam jednak, że Shirley Johnson ma pomysł na granie. Nic dziwnego, że grała m.in. dla papieża Jana Pawła II na koncercie w Watykanie.

Taclem