Zespół Cztery Refy obchodził w 2005 roku swoje dwudziestolecie. Z tej okazji, na potrzeby pisma „Szantymaniak”, przeprowadziłem wywiad z Jerzym Rogackim, twórcą grupy. Zamieszczam go w całości, bez skrótów, których wymagała od nas forma papierowa. Zapraszam do lektury.

Rafał Chojnacki: Wspomnijmy na chwilę grupę Refpatent. To zespół-legenda, pierwszy na scenie piosenki żeglarskiej. Opowiedz nam nieco o tej grupie.

Jerzy Rogacki: Początkowy skład Refpatentu, w roku 1973, to: Jerzy Rogacki, Krzysztof Kuza, Piotr Hardy, Henryk Jóźwiak, a już od 1975 roku także: Zbigniew Zakrzewski, Grzegorz Szumacher i Joanna Charkiewicz. Refpatent funkcjonował dzielnie do roku 1980. Ostatnią ważniejszą imprezą, na której wystapił i zdobył chyba wszystkie możliwe nagrody była II Kopyść w 1980 roku, w Białymstoku. Członkowie zespołu zajęli się głównie swoimi sprawami i w większości rozjechali się w różne strony świata.

RC: Czy miedzy końcem działalności Refpatentu, a powstaniem Czterech Refów zajmowałeś się piosenką morską?

JR: Owszem, ale trochę inaczej. Występowałem w Krakowie na Shanties `81, gdzie nawet Halinka Stefanowska wręczyła mi nagrodę „Miss obiektywu” i życzenia odrefowania zespołu, co kilka lat później się spełniło. Oczywiście cały czas zbierałem rózne materiały, a niektóre próbowałem „polonizować”. Po rejsach i innych wojażach nazbierało się tego mnóstwo. Szukałem też ludzi do współpracy i zmontowania nowej kapeli. To zajeło jednak parę lat.

RC: Minęło już 20 lat od dnia, kiedy po raz pierwszy zapowiedziano na scenie zespół Cztery Refy. Kto grał w tym pierwszym kwartecie?

JR: Na początku 1985 roku był to skład „eksperymentalny”: Jerzy Rogacki, Zbigniew Zakrzewski, Andrzej Potulski, Katarzyna Rosłaniec. Od maja 1985 grali w zespole: Jerzy Rogacki, Jerzy Ozaist, Zbigniew Zakrzewski, Dariusz Matuszak, Paweł Jasiak, Joanna Pędziwiatr i Wojciech Nowak.

RC: Która piosenka z repertuaru Refów jest najstarsza?

JR: „Hej chłopcy, czas już wyjść w morze”, napisana w 1973 roku.

RC: Jako jedni z pierwszych zaczęliście wydawać własne kasety z pieśniami morza. Wydaliście sześć kaset w sześć lat! Skąd w początkowym okresie taka łatwość w tworzeniu nowego repertuaru?

JR: W początkowym okresie mieliśmy „na dzień dobry” ok. 20-tu piosenek Refpatentu, które należało tylko odświeżyć. Materiału, zarówno nagrań, jak i nut, już wtedy mieliśmy na kilka setek utworów. Tempo istotnie było wtedy spore, chociaż nigdy nie stawialiśmy na ilość. Później trochę ono spadło m.in. ze względu na zmiany składu oraz na swego rodzaju inercję i nasycenie w środowisku. Wielu naszych sympatyków przestało nadążać, a już wtedy byliśmy zmuszani do grania tych nieco starszych kawałków, które właśnie stawały się popularne.

RC: Przez jakiś czas trudno było dostać Wasze najstarsze nagrania, dopiero niedawno ukazała się płyta „Tak było”, uzupełniająca tą lukę. Co spowodowało taki stan rzeczy?

JR: U zmierzchu epoki kasetowej były w obiegu płyty „Folk Tunes, Sea Sons & Shanties” i „Sea Songs, Shanties & Folk Tunes” z okresu 1987-1992, czyli prawie połowa kasetowego repertuaru z tych lat. Przymiarki do tej drugiej połowy trwały kilka lat ale kolejne próby remasteringu nie satysfakcjonowały nas. Nagrania pochodzące z różnych sesji i w różnych składach były w większości fatalne technicznie. Do tego jeszcze należy dodać degradację nośnika. Z kilku utworów musieliśmy zrezygnować – za bardzo by odstawały od reszty. Kilka weszło trochę „na siłę”, zadecydował sentyment i fakt, że nie było zarejestrowanych innych wersji. Taki kompromis w postaci albumu „Tak było” wypuściliśmy w końcu w ubiegłego roku. Nie jestem z tego całkiem zadowolony ale z satysfakcją musze odnotować, że całkiem nieźle się to sprzedaje.

RC: Wiem, że pytanie Cię o inspiracje, to sprawa karkołomna, ale powiedz, czy pamiętasz kto Was inspirował w 1985 roku?

JR: Na pewno wiele utworów powstało pod wpływem nagrań Jima Mageeana i Johnny Collinsa, A. L. Lloyda – to głównie te wielorybnicze. Ale także Clancy Brothers, czy The Spinners. Nazwisk, czy nazw mógłbym wymienić znacznie więcej, ale to jeszcze trudniej byłoby nazwać inspiracją.
Chciałbym podkreślić, że od samego początku unikaliśmy bezmyślnego i przypadkowego kopiowania, starając się poźnej utwory w róznych wersjach – te dostępne w postaci nagrań ale także i w postaci nutowej. Staraliśmy się dużo słuchać i zachować klimat i charakter utworu, ale aranżować i układać głosy po swojemu. Ostateczna nasza wersja uwzględniała nasze mozliwości wokalne i instrumentalne oraz konkretny zestaw instrumentow jakim dysponowlismy. Do tego dochodziły oczywiście nasze pomysły i „poprawki”. Zdarzało się, że piosenka zawierała pewne elementy z kilku znanych nam wersji oryginalnych ale zawsze było to w jakimś sensie „nasze”.

RC: „Bitwy morskie” i „Pieśni wielorybnicze”, to swoiste koncept albumy…

JR: W rzeczy samej.

RC: Czy jest szansa na kolejny materiał spójny tematycznie?

JR: Na pewno. Takich pomysłów było kilka, m in.: ballady rybackie, polskie pieśni i piosenki żeglarskie, te już całkiem zapomniane i dotąd niezarejestrowne, instrumentalna muzyka folk. Wierzę, że coś z tego kiedyś wyjdzie.

RC: Współpracowaliście z licznymi wykonawcami zza granicy, którego z nich wspominasz najmilej?

JR: Właściwie wszystkich wspominamy miło i staramy się utrzymywać z nimi kontakty. O każdym z nich można by długo opowiadać. Koniecznie trzeba wspomniec o Kenie Stephensie od którego nauczyliśmy się bardzo dużo. No i o Ianie Woodsie, z którym współpraca trwa najdłużej. Możemy się też przy okazji pochwalić, że jako jedni z niewielu śpiewaliśmy razem ze Stanem Hugillem. Miało to miejsce w 1987 roku w Liverpoolu.

RC: A która z zagranicznych wojaży najbardziej przypadła Wam do gustu?

JR: Większość. Pomijając pierwszy wyjazd do Anglii w 1987 roku, który był na pewno przełomowym momentem w rozwoju zespołu, to chyba najciekawszy był sześciotygodniowy rejs na „Rutkowskim” w 1992 roku, po drodze Holandia, Anglia, Niemcy. Wyjazdy do Włoch, USA, czy Norwegii też dostarczyły nam wielu niezapomnianych wrażeń.

RC: Cztery Refy, to zespół trwale kojarzony z tradycyjnymi pieśniami morza. Chciałbym się jednak dowiedzieć jak Wy sami określacie swoją muzykę?

JR: Na hasło „szanty” dostaję wysypki. Jeżli miałoby być krótko, to chyba najtrafniej będzie to oddawał lansowany przez Ciebie termin „maritime folk”. Nadmienie, że oprócz tych „tradycyjnych” pieśni morza, mamy w reperuarze też sporo współczesnych, no i oczywiście gramy też sporo instrumentalnej muzyki folkowej.

RC: Często słyszy się ostatnio stwierdzenia, że tradycyjne granie, to skansen i trzeba je traktować tylko jako bazę do własnej twórczości. Co Ty o tym myślisz?

JR: To niewątpliwie solidna podstawa i bez jej znajomości, w tej dziedzinie, nie można zrobić nic wartościowego. A tak naprawdę, to chyba już nikt nie gra tradycyjnie… nawet my.
Wbrew pozorom jestem bardzo otwarty na różne próby uwspółcześniania tradycyjnej muzyki folk. Podobają mi sie też różne próby łączenia tradycji z całkiem świeżymi pomysłami, robią tak np. William Pint i Felicia Dale. Uważam jednak, że ma to wszystko sens dopóki jest w tym muzyka, a nie chodzi tylko o zwracanie na siebie uwagi poprzez śmiałe i „nowatorskie” brzmienia, czy interpretacje. Zbyt drastyczne eksperymenty eliminują te „dzieła” i ich wykonawców z tej działki, którą umownie nazywamy „folkiem” i przenoszą do obszaru określanego jako „muzyka rozrywkowa”, czy „pop”.

RC: Przed laty sporą zmianę w brzmieniu zespołu wprowadził swoim głosem i gitarą Maciek Łuczak. Dziś u boku Refów coraz częściej pojawia się on z grupą Flash Creep. Jak oceniasz ich muzykę?

JR: Powiedziałbym, że swoim głosem raczej zwrócił uwage na inne formy, zwłaszcza ballady, które też mieliśmy w repertuarze od dawna. To, co robią Maciek, Iza i Tomek, jako Flash Creep, to zupełnie inna bajka. Jest w tym sporo świeżości i dużo muzyki, a tylko trzy osoby – w tym śpiewająca Iza. Mnie się to podoba i myślę, że pokażą jeszcze wiele ciekawych utworów.

RC: W jakim kierunku będą szły Cztery Refy, czego możemy spodziewać się po kolejnej płycie i kiedy może się ona pojawić?

JR: Rewolucji nie przewidujemy. Uroczystego zamknięcia rozdziału pt. „Pierwsze dwudziestolecie” – też nie. Bogatsi o 20 lat doswiadczeń będziemy nadal robić swoje, grać na akustycznych instrumentach i z umiarem przekonywać, że można się przy tym dobrze bawić. Są jeszcze setki utworów, które chcielibyśmy opracować i przybliżyć naszej publiczności. Myślę, że jakąś część na pewno się uda. Pomysłów na kolejne płyty jest kilka i to już od dawna, a pojawiają się także nowe. Który z nich najwcześniej ujrzy światło dzienne, jescze dokładnie nie wiem. Myślę, że jesienią będziemy mogli wrócić do tego tematu. Wtedy będę też mógł coś powiedzieć na temat przewidywanych terminów.

RC. Gdzie można szukać aktualnych wiadomości o zespole Cztery Refy?

JR: Tu bardzo liczę na Ciebie, no i oczywiście na „Szantymaniaka”. Wrodzona skromność nie pozwala mi się pochwalić, że np. w marcu 2005 roku liczba odwiedzin na naszych stronach internetowych www.czteryrefy.pl przekroczyła 10.000 miesięcznie, a w ciągu ostatnich 12 miesięcy było to ok. 100.000! Dodam jeszcze, że nasza witrynka jest stale rozbudowywana i przewiduję jeszcze sporo zmian, oczywiście na korzyść odwiedzających.

Wywiad przygotował i przeprowadził Rafał Chojnacki