Grupę Dún an Doras określano jakiś czas temu czeską Lunasą. Porównanie do jednego z najlepszych współcześnie grających zespołów w Irlandii pewnie dla każdej celtyckiej grupy jest komplementem. Dla Dún an Doras nie była to jednak wymarzona etykietka. Na płycie „Rua” próbują nam udowodnić, że mają własny charakter.
Album zaczyna irlandzka ballada „The Lowlands of Holland” zagrana w stylu zbliżonym do coel nua – `nowej muzyki irlandzkiej`. Jednak już w piosence „Sally” mamy do czynienia ze znacznie szerszym nawiązaniem do tradycji celtyckich. Z drugiej strony aranżacja jest bardzo świeża i przestrzenna. Dzięki świetnemu głosowi Káťi Garcíi można ten utwór postawić w jednym rzędzie z najlepszymi dokonaniami Clannadu, czy Cappercaillie.
W kolejnym utworze mamy do czynienia z muzykami Dún an Doras również w roli kompozytorów. Dwa lekkie reele, okraszone trzecim, tradycyjnym, to coś, za co grupę z Czech kochają miłośnicy celtyckich pląsów. Podobnie jest z następującymi po reelach jigami, z tą tylko różnicą, że drugi z tych zestawów jest bajkowo wręcz radosny. Słuchając zagranych tu jigów zastanawiam się, czy aby muzycy nie zawarli w niej kilku swojskich, słowiańskich nutek. Jeśli to zabieg świadomy, to wyszedł rewelacyjnie.
„One Last Cold Kiss” to współczesna piosenka folkowa, znana z wykonania Luki Blooma, mniej znanego brata Christy Moore`a. Oszczędna, ale bardzo bujająca aranżacja sprawia, że to jeden z najsympatyczniejszych utworów na płycie.
Reele w zestawie „Pro Terezku”, to już prawdziwie czesko-irlandzkie granie. Potwierdza się to, co pisałem we wstępie – Dún an Doras chca być rozpoznawalni i robią wiele w kierunku tego, by tak właśnie się stało.
„Came Ye O`er Frae France?” Káťa zaczyna sama, później grupa wtóruje jej w celtycko-funkowym brzmieniu. Bardzo lubię takie granie. Może mi się wydaje, ale mam wrażenie, że w partiach instrumentalnych pobrzmiewają echa fascynacji grupą Flook.
Autorskie jigi zawarte w secie „Farranfore”, to opowieść o łączeniu się rzeczy może nie tyle niemożliwych, co przynajmniej dziwnych. Na zestaw ten składają się trzy kompozycje, jedna poświęcona ślimakowi, druga tasmańskiemu diabłu, trzecia zaś lotnisku w Farranfore. Muzyka w tych trzech jigach również zmienia się jak w kalejdoskopie.
Ballada „The Snows They Melt The Soonest” to najpiękniejsze, co się na tej płycie znalazło. Piękny kobiecy wokal, w chwilę później akompaniament bębna, fletu i wreszcie skrzypiec i gitary, to przepis na intrygujący utwór, pełen klimatu i ulotnego czaru. „Home By Bearna” przywraca nam bardziej zabawowy klimat. W nieco innym klimacie utrzymana jest kolejna wiązanka reelów. Daniel Malczyk, skrzypek zespołu, pisze, że celowo zostawiono w całym utworze smutniejsza, mollową tonację, by nie łamać nastroju tego zestawu. Całość jest oczywiście świetnie zaaranżowana.
Płytę kończą dwie piosenki zaśpiewane w irlandzkim gaelicu – „Bráigh Loch Iall” i „Bean Pháidín”. Pierwsza z nich jest u nas niemal zupełnie nie znana, drugi z tych utworów pamiętają zapewne miłośnicy grup The Chieftains, Planxty, Anuna, a u nas choćby Ula Kapała. Káťa świetnie sobie radzi śpiewając w tym języku. W „Bráigh Loch Iall” po raz kolejny wraca do nas klimat kojarzący się z najlepszymi latami Clannadu.
Pisząc dziś o kapeli grającej muzykę celtycką niemal nie da się powstrzymać porównań – nasuwają się same. Są jednak grupy, takie, jak właśnie Dún an Doras, które nawet jeśli do czegoś nawiązują, to robią to z niesamowitym wdziękiem. Widać, że zespół sporo pracuje nad swoją muzyką, pojawiają się nowe ścieżki – tym razem trochę jazzowej gitary, kilka funkujących rytmów i przede wszystkim sporo radości z grania. To ostatnie sprawia, że słuchaczowi bardzo miło odbiera się graną w ten sposób muzykę.
Gdyby Czesi chcieli gonić swoich irlandzkich kolegów, to pewnie przed nimi jeszcze sporo pracy, nie urodzili się bowiem i nie wychowali na Zielonej Wyspie. Jeśli jednak chcą zostać po prostu dobra kapelą i nie być porównywanymi z innymi grupami, to zmierzają we właściwym kierunku.

Taclem