Grupa, która swoją nazwę zawdzięcza irlandzkiej piosence ludowej nie może grać inaczej, niż po celtycku. Z zadowoleniem jednak stwierdzam, że austriacki zespół, który przybrał właśnie taką nazwę ma nie tylko własne brzmienia, ale również bardzo dobry, autorski repertuar.
Zauważam ostatnio, że coraz więcej kapel, które nawiązują od brzmień celtyckich, dąży w kierunku własnych pomysłów. O ile krajanie Foggy Dew z zespołu Ballycotton podążają w kierunku „folku z nikąd”, o tyle np. nasz polski Shannon wokół celtyckiego brzmienia dobudowuje swoje własne klimaty. Foggy Dew robią jeszcze inaczej. Jako, że to zespół głównie `piosenkowy`, to piszą własne utwory, które mogłyby powstawać dziś zarówno na Wyspach, jak i gdzieś indziej. Całości nadany jest folkowy, a nawet akustyczno-folk-rockowy sznyt. Ktoś powie, że folkowe są tu tylko aranżacje? Nie zgodzę się, bo same piosenki odwołują się do innego rodzaju klasyków – z jednaj strony do Christy Moore`a, ale z drugiej np. do Mike`a Scotta. Tego ostatniego tu z resztą chyba najwięcej, można by przysiąc, że w takim „It`s All OK” maczał palce.
Z kolei instrumentalny „Funky Way To Marseille”, to zupełnie inne spojrzenie, rozbujana melodia z perkusyjnym (doboszowskim?) solem w środku i ciekawym aranżem.
Na całej płycie bardzo fajnie przeplatają się style, od lekko celtyckich brzmień, bo drobne skojarzenia z bluegrass. Jest też trochę spojrzeń na amerykański folk, a nawet funky i bluesa. Czasem pobrzmiewają też echa bardziej euro-kontynentalne, jak hiszpańskie brzmienia gitary w „First Flower on the Moon”.
Foggy Dew to tylko trzech muzyków, ale nie czuje się tu braku jakiejkolwiek dodatkowej nuty. Materiał na płytę zagrali w studiu „na żywca”, nie ma więc raczej mowy o jakichś manipulacjach. A brzmią i grają naprawdę dobrze.
Taclem

Dodaj komentarz