Anglojęzyczna płyta weteranów polskiego folka wydana oryginalnie w 1970 roku. Są tu przede wszystkim tłumaczenia największych polskich przebojów grupy. Słyszeliście może, żeby na świecie porównywano No To Co np. do Steeleye Span, czy Fairport Convention? Pewnie nie. A może słyszeliście, żeby ktokolwiek poza Polonusami znał za granicą ten zespół? Ja też nie. Kiedy posłuchałem płyty „So What” dowiedziałem się dlaczego.
No To Co, to w Polsce swego rodzaju legenda. Nie byli co prawda pierwszymi, którzy próbowali łączyć w swoim repertuarze polski folklor z big beatem (to taki nasz polski wczesny rock), ale zdecydowanie wybili się w pewnym momencie na czoło, do spółki ze Skaldami tworząc podwaliny polskiego folk-rocka. Jednak próba sprzedania ich w takiej formie, jaką prezentuje płyta „So What” na Zachód – musiała się skończyć klęską. O ile muzycznie jest tu całkiem nieźle, to album niemal zupełnie leży pod kątem językowym. Same teksty angielskie napisane na płytę, to żadna poezja, ale ich wykonanie nie dosięga nawet do poziomu tłumaczeń. Z równym powodzeniem można było ta płytę nagrać po węgiersku – kto wie, może wówczas sprzedałaby się lepiej.
W pewnym sensie szkoda mi tej płyty, ktoś się w końcu nad nią napracował. Nie znalazły się jednak osoby, które odpowiednio przeszkoliłyby naszych wokalistów w angielskiej fonetyce, dzięki czemu płyta brzmi, jakby śpiewali ją uczniowie na lekcjach angielskiego.
Jest tu kilka wyjątków, dla których warto mieć tą płytę w swojej kolekcji. Mówię tu mianowicie o coverach. Stary blues „See, See Rider” – najwyraźniej osłuchany w oryginale – brzmi tu całkiem nieźle. Również standard „Gimme some lovin`” (tu jako „Give me some of loving”, znany współcześnie choćby z repertuaru Blues Brothers, wypada naprawdę dobrze.
Bonusem są tu dwa nagrania – „Quand je voulais etre soldat” i „Lads from country”. W pierwszym słychać, ze francuski naszych śpiewaków jest równie słowiański, jak angielski. W „Lads…” nie jest lepiej, ale utwory te ciekawie uzupełniają obcojęzyczne wycieczki ojców polskiego folk-rocka.

Rafał Chojnacki