Kategoria: Recenzje (Page 196 of 214)

Dick Gaughan „Handful of Earth”

Na tą płytę naprowadziła mnie wiele lat temu piosenka „Song for Ireland”. Nie znałem wówczas Dicka Gaughana, ale pobieżna ocena powiedziała mi że będzie to jednak folk, a nie jakies country. I wszedlem w posiadanie winylowej plyty. Dzis po niej ani śladu, błąka się pewnie gdzieś po Polsce u któegoś ze znajomych moich znajomych. Pozostała mi po niej tylko przegrana kaseta, na której słychać trzaski. Teraz kiedy do niej wróciłem za sprawą kompaktu, łza niemal zakręciła się w oku…
Ale do rzeczy.
Płytę otwiera tradycyjna kompozycja „Erin Go Bragh”, wykonanie Gaughana należy do moich ulubionych. Jak sam zauważył w piosence pobrzmiewają echa innego utworu, mianowicie „Master McGrath”. Głęboko zakorzeniony w tradycji jest też utwór Roberta Burnes’a „Now Westlin Winds „. Jak wiele pieśni Burnsa, tak i ta jest bardzo popularna… w Ulsterze.
Nostalgiczny „Craigie Hill” dzięki charakterystycznemu wokalowi Dicka staje się jedną z perełek tej płyty. Z kolei znany robotniczy song „The World Turned Upside Down” mamy tu w bardzo tradycyjnej, chyba najbardziej znanej wersji. Wlaściwie to właśnie wykonanie Dicka Gaughana przysporzyło tej pieśni popularności.
„The Snows They Melt The Soonest” wprowadza klimat refleksji, charakterystyczny dla długich zimowych wieczorów. Tym którzy śledzą uważnie brytyjską scenę folkową polecam porównanie „Lough Erne/First Kiss At Parting” ze znanym choćby z wykonanie The Oysterband utworem „The Rambling Irishman”.
Jak przystało na płytę folkową mamy tu też coś do tańca. Najpierw tylko gitara, potem skrzypce i bas. „Scojun Waltz/Randers Hopsa” rozrasta się w instrumentalny utwór dość obszerny brzmieniowo, przywodzący na myśl dokonania Planxty.
O „Song For Ireland” już wspomniałem. To najpiękniejszy utwór na tej płycie.
Płyta – kult dla wielbicieli tradycyjnego brzmienia.

Taclem

Flook „Rubai”

Poprzedni album grupy Flook – „Flatfish” – nieźle zamieszał na europejskiej scenie folkowej. Autorskie kompozycje i niebanalne akustyczne aranże trafiły w gusta wielu słuchaczy. Nowy album to spore wyzwanie, gdyż oczekiwania są już znacznie większe.
Flook nie stroni od eksperymentów, choć logika nakazywałaby dreptanie scieżką którą obrali na poprzedniej płycie. Najciekawsze jest jednak to, że nie przejmując się brzemieniem i nie oglądając się za siebie stworzyli płytę jeszcze lepszą.
„Flatfish” to płyta nagrana przez zespół który wie czego chce. Wcale nie muszą grać po celtycku, otwierający płytę „Pod” jest folkowy do szpiku, ale celtycki ? Niezbyt. Ale już „Ballybrolly Jigs” ? Prosze bardzo, zielono i irlandzko, przy okazji to granie może być przytykiem dla kapel, które jak Capercaillie zatraciły się w pop-folku, podczas gdy podobnych, acz znacznie ciekawszych klimatów doszukać się można w akustycznym brzmieniu.
W muzyce Flook niesłychanie ważna jest strefa rytmu, czasem to on decyduje o całej struktórze utworu, a czasem, jak w „Beehive” poddaje się melodiom tworzącym całą konstrukcję.
Jeśli nie przeszkadza Wam, że muzycy grają ambitnie, a macie ochotę na porcję niesamowitej muzyki opartej o celtycki folk – nie znajdziecie nic lepszego.

Taclem

Little Johnny England „Live”

Płyta koncertowa świetnej brytyjskiej formacji folkrockowej. Założyli ją muzycy grający niegdyś w takich kapelach jak Albion Band, Dansaul Tickled Pink, czy The Dylan Project (w skład którego wchodzili z kolei członkowie Fairport Convention).
Album zarejestrowano na Fairport Convention’s Cropredy Festival w 1999 roku. Zawiera on koncertowe wersje zarówno największych przebojów zespołu, jak „Johnny England”, czy „I Was a Young Man” (jedyny utwór tradycyjny na płycie), jak i mniej znane utwory.
Ciekawostką w repertuarze Little Johnny England są kompozycje ocierające się o rejony odległe od brytyjsciego folka. „Le Boeff Anglaise” to niemal rasowy utwór cajun.
„Le Mystere Du Box Vulgaire” (kojarzy się z czymś tytuł ?) i „UHT” zdradzają wpływy bałkańskie.
Muzyka bywa dość głośna, nie pwinno to jednak przeszkadzać miłośnikom folkrockowych brzmień.

Taclem

Molly Blooms „A Taste Of…”

Debiutancka płyta niemieckiej kapeli grającej muzykę irlandzką. Zamieszczono tu sześć utworów, które stawiają formację The Molly Blooms w dość ciekawym świetle.
Nazwa grupy wywodzi się od postaci Molly Bloom z „Ulyssesa” Jamesa Joyce’a. Trzeba przyznać że inspiracja dość ciekawa.
Dwie z piosenek to irlandzkie standardy grane przez dziesiątki grup na świecie (mowa o „The Lowlands of Holland” i „Farewell to Nova Scotia”). Jednak wersje grane przez Niemców (a właściwie głównie Niemki, bo w grupie są trzy kobiety i jeden facet) brzmią dość przekonująco. Udowadnia to że muzykom nie patrzy się w paszporty. Z resztą na dość bogatej niemieckiej scenie folkowej zespół też wyróżnia się pozytywnie.
Po przesłuchaniu płyty stanowczo chciałoby się więcej. Niezbyt skomplikowana w aranżacjach i miła w odbiorze tradycyjna muzyka irlandzka ma wielu zwolenników – to pozycja skierowana do nich i im zapewne się spodoba.

Taclem

Rocky River Bush Band „Well Plough The Barry Ocean”

Australijski zespół zaliczany do nurtu „maritime folk”. To jedna z licznych kapel, które udało się już sprowadzić do Polski. Ci, którzy mieli okazję posluchać zespołu na żywo mają o nim bardzo dobre zdanie, pozostałym wypada polecić płyty tej grupy.
Pierwsza z nich nosi tytuł „Well Polugh The Barry Ocean” i zawiera mniej więcej połowę materiału tradycyjnego i połowę współczesnych kompozycji.
Wielbiciele piosenek morskich znajdą tu wszystko to co lubią, ale też znacznie więcej. Są twarde pieśni morza, miłe dla ucha morskie piosenki folkowe, trochę folku z okolic australii, głównie tego przywiezionego przez osadników. Mamy więc sporo klimatów celtyckich i brytyjskich. A jednak brzmienie zespołu pozostaje dość oryginalne, choćby za sprawą didjeridoo, które pobrzmiewa w niektórych utworach.
Już w pierwszym „Hey Rain” mamy dźwięki tego instrumentu, będącego wizytówką Australii. Także wiązanka tradycyjnych tańców ma w tle łagodne brzmienie rury.
Poza znanymi i u nas piosenkami, jak „John Cherokee”, „Plains of Mexico” (jedna z wersji „Santiano”), „John Kanaka”, czy „The Drunken Sailor” jest tu cała masa fajnych piosenek, zarówno autorstwa członków zespołu, jak i tradycyjnych utworów nie znanych jeszcze szerzej w naszym kraju. Do tych ostatnich zaliczyłbym przede wszystkim świetny utwór „The Limejuice Tub”.
Z kolei z współczesnych piosenek najlepsze, to „Hey Rain” i „I Am Australian”.
Jak juz wspomniałęm na wstępie warto tej płyty posłuchać.

Taclem

Various Artists „Celtic America”

Mimo iż mogłoby się wydawać że do składanka różnych wykonawców, w rzeczywistości całość materiału wykonuje jeden skład muzyków. Nie podpisują się jednak żadną nazwą, prawdopodobnie powstali na potrzeby nagrania tej płyty.
Album zawiera tradycyjne melodie irlandzkie, szkockie i walijskie. W tym również instrumentalne wersje piosenek. Całość wykonana jest w sposób dość poprawny przy użyciu tradycyjnych instrumentów, takich jak skrzypce, mandolina, akordeon czy bouzouki.
Obok rzeczywiście popularnych melodii (jak „Loch Lomond”, „St. Ann’s Reel” czy „Danny Boy”) pojawiają się tez mniej ograne rzeczy (jak „If All Those Endearing Young Charms” i „The Girl I Left Behind”).
Płyty warto posłuchać choćby ze względu na Jonathana Yudkina, muzyka któryu gra na skrzypcach i mandolinie. To naprawdę ciekawa porcja tradycyjnej muzyki, choć przyznam że aranżacje nie należą do najoryginalniejszych.

Taclem

Ancient Future „Planet Passion”

Grupa Ancient Future to przedstawiciel gatunku world music, z tego co się orientuję, to przedstawiciel dość znany. Płyta „Planet Passion” ma podtytuł „Mityczna opowieść o miłości z całego świata”.
Rzeczywiście wpływy bardzo różnych kultur odcisnęły swoje piętno na tej muzyce, wszystkie utwory poświęcone są miłości, a właściwie wielu jej personifikacjom.
Zaczynamy od tradycyjnego utworu z Nepalu. „Simsimay Panima” to utwór instrumentalny, grany na flecie bansuri, opowiadający ponoć o flirtowaniu. W podobnym klimacie jest „Forest Frolic”, o leśnych nimfach z Północnych Indii. Dwuczęściowa suita „I Mett Her in the Medowe” to połączenie szkockiej melodii z XVII wieku z brzmieniami z południa Indii.
„Ocean of Love” to temat afro-słowiański. Niemożliwe ? A jednak! Kompozycja Matthew Montforta ma w sobie coś z muzyki Mike`a Oldfielda, pewnie dzięki temu, że używa on podobnego brzmienia gitary elektrycznej. To chyba pierwszy tak nowoczesny instrument na tej płycie.
Utwór „Ochun” nagrano w modnym ostatnio stylu afro-cuban. Z kolei „Semara” oferuje nam podróż na Bali.
Współczesne wyobrażenie o egipskich pieśniach miłosnych znajdziemy w weselnym utworze „Alap”. Z Egiptu do Hiszpanii wiedzie nas weselny kondukt w utworze „El Zaffa”.
Jedyna piosenką na płycie jest śpiewana przez Irine Mikhailovą rosyjska ballada „Ne Po Pogrebu Bockonochek”. Zastanawialiście się kiedyś jak brzmiałby po rosyjsku np. Blackmore`s Night ? Teraz macie możliwość sprawdzić.
Kolejna dwuczęściowa suita „Socha Socha” zamyka płytę. Przy dźwiękach sitaru wracamy do Azji. Tak oto muzyczna podróż zatacza koło.
Najważniejszym atutem jest tu akustyczna formuła grania world music. Brzmienie dzięki temu jest niesamowicie przestrzenne. Niekiedy staje mi przed oczyma Kwartet Jorgi ze swoją wizją muzyki świata. Nie ma tu zbędnych dźwięków, a jest naprawdę pięknie.

Rafał Chojnacki

Cotton Cat „Koncert”

Koncertowa odsłona grupy Cotton Cat wydaje się być nieco prawdziwsza, niż nagrania studyjne. Pamiętam że odkąd znam ten zespół zawsze podobał mi się wokal Anety Michalskiej i zawsze nie podobał mi się głos Kuby Michalskiego. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Ciekawe rzeczy natomiast dzieją sie w grze innego (nie mam pojęcia czy stałego) członka zespołu, Piotra Szewczenko. Gitarzysta ten zagrał na rejestrowanym koncercie naprawdę sporo fajnych dźwięków.

Nie ulega natomiast wątpliwości, że jest na płycie kilka piosenek których warto posłuchać. Należy do nich na pewno „He Moved Through The Fair” z fajnym wokalem Anety. Również autorskie piosenki z pogranicza folku i poezji śpiewanej zasługująna uwagę. „Skrzydła” to przykład takiej „ostrej” balladki, bardzo fajnej i ciekawie, choć oszczędnie zagranej. Piosenka „Free” to właściwie utwór z pogranicza popu i akustycznego rocka. Jednak w koncepsji artystycznej zespołu odnajduje się nie najgorzej. Najlepszą z kompozycji na płycie jest utwór „Dzień za dniem”. Współczesna kompozycja w klimacie utworow celtyckich kojarzyc się może nieco z polularnym zespołem Blackmore`s Night.

Głos Kuby psuje dość dobrze do wesołej piosenki „Nie wydam córki swej za żeglarza”, wyglądającej na tłumaczenie jakiejś starej portowej ballady. Również piosenka „W Dublinie” wychodzi prawie dobrze.

Ciekawostką w wykonaniu grupy Cotton Cat może być utwór „Go down Moses” będący oryginalnie kompozycją z gatunku gospel. W tej wersji pobrzmiewają echa bluesa i amerykańskiego folku.

Plytę koncertową Cotton Cat można uznać za swoistą kwintesencję stylu zespołu, z wszelkimi jego wadami i zaletami.

Taclem

Hot Soup! „Soup Happens”

„Soup Happens” to drugi album studyjny amerykańskiego tria Hot Soup!. Na swojej płycie trzy utalentowane niewiasty przedstawiają nam zestaw współczesnych piosenek folkowych. Oprócz własnych utworów śpiewają też piosenki znanych folkowych twórców (Si Khan, Walter Donaldson, Tom Paxton). Część z nich, jak Ann Mayo Muir, czy Tom Paxton, pojawia się z resztą na płycie. Paxton śpiewa nawet parodię własnej piosenki (napisaną na jego urodziny).

Płyta przynosi porcję odprężenia. Spokojne, niekiedy wesołe, innym razem nastrojowe piosenki sprawiają że słucha się płyty z dużą przyjemnością, choć nie wymaga ona zbytniego zaangażowania.

Sporym atutem albumu jest strona wokalna. Nostalgiczne piosenku sporo zyskują na odbiorze dzięki ciekawym charmoniom wokalnym.

Taclem

Joanna Mell „Songs and Stories”

Tradycja irlandzkich bardów wciąż jest żywa. Joanna Mell jest tego zywym dowodem. Niewiasta ta nie tylko śpiewa i gra na harfie, ale jest też doskonałym gawędziarzem. Sztuka, którą prezentuje, to tradycyjne połączenie opowieści i pieśni. Warto zanurzyć się w te historie.
Na początek dostajemy opowieść o Irlandczyku tęskniącym za swym domem, gdzieś w Hrabstwie Connaught. Nosi ona tytuł „Southwind”. Następnie otrzymujemy wiązankę tańców. Później dochodzimy do utworów autorstwa Turlogha O`Carolana (z wyjątkiem zawartego tam „Butterfly Jig”), klasycznego irlandzkiego kompozytora, grającego na harfie celtyckiej. Dokładniej o tym niewidomym mistrzu opowiada historia „Turlough O`Carolan and the Gift of St. Bridget”, w tle możemy słuchać jego muzyki. Brzmi to rewelacyjnie.
„Bonny Portmore” to utwór, który u nas znany jest przede wszystkim w interpretacji Loreeny McKennitt. Wersje są właściwie podobne, choć obie artystki mają różne brzmienia głosu. Loreena jest nieco łagodniejsza, zaś Joanna bliższa tradycji.
Rewolucyjna irlandzka pieśń „The Foggy Dew” zagrana jest w bardzo oszczędny sposób. Z drugiej strony właśnie w tej pozornej prostocie tkwi siła tego utworu. Myślę, że gdyby miała tą piosenkę nagrać Mairie Brennan z Clannad, mogłaby ona zabrzmieć podobnie.
„I Dreamed My Love” to piosenka okraszona gawędą. Joanna śpiewa ją od wielu lat i pewnego razu przyśnił jej się sen związany z tą pieśnia. Sen ten był opowieścią o bardzie na dworze wodza irlandzkiego klanu. O tym właśnie jest opowieść poprzedzająca piosenkę.
Irlandzki „Limerick Lament” z czasu „Odlotu Dzikich Gęsi” opiera się na starszej, jakobickiej melodii szkockiej „Lochaber”. W wersji irlandzkiej jest to melodia wyrażająca żal za opuszczającymi Irlandię synami tej ziemii.
Gaelicka pieśń „Fear a Bhata” wywodzi się prawdopodobnie z Irlandii Północnej, lecz możliwe też że z zachodniej Szkocji. Podobieństwo języka i temetów muzycznych było tam zbyd duże, by jednoznacznie to ocenic.Utwór ten, w skrajnie odmiennej aranżacji został nagrany przez grupę Capercaillie na płycie „The Blood is Strong”.
Po zakończeniu płyty chciałoby się jeszcze trochę posłuchać, a to chyba dobra rekomendacja.

Taclem

Page 196 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén