Kategoria: Recenzje (Page 160 of 214)

Greenland Whalefishers „T. Bell`s Blues”

„T. Bell`s Blues” to EP-ka norweskiego odpowiednika The Pogues, zawierający niepublikowany wcześniej materiał. Piosenka tytułowa to coś pomiędzy brzmieniem The Pogues, a… naszego Kultu z czasów „Taty Kazika”. Troche takich właśnie knajpiano-mrocznych nutek tam przemyka.
„The Streets Of Alvor” to oczywiście też klimat The Pogues, ale z naszego podwórka przywodzi na myśl Szwagierkolaskę. Balladowy utworek, bardzo z resztą uroczy.
Żywiołowe dźwięki „The Ghost of Gerhardsen” zwiastują instrumentalną polkę. Nogi same rwą się to skakania. „2 Weeks Off” jest piosenką w podobnym klimacie.
Słuchając starszych nagrań Greenlandów dochodzę do wniosku, że przeszli dość długą drogę i bardzo się rozwinęli. Aż chce się czekać na nową płytę.

Taclem

Mary McLaughlin „Daughter of Lir”

Mary McLaughlin to wokalistka obdarzona cudownym głosem. Można się o tym przekonać na licznych celtyckich składankach wydawanych przez firmę Narada Records. Jej autorski album łączy w sobie elementy tradycyjnej muzyki celtyckiej ze współcześniejszymi brzmieniami. Często podkreśla się jednak, że w odróżnieniu od wielu popularnych artystek Mary McLaughlin nie popadła w romans z nachalną elektroniką (jak Aeone) lub orkiestrowymi aranżacjami (jak Enya).

Tradycyjną stronę płyty podkreśla też tematyka wielu utwórów. Są tu nawiązania do irlandzkich legend, zarówno tych pogańskich, jak i chrześcijańskich („Fionnuala`s Song”, „Daughter Of Lir”, „Bring the Peace”). Również znacznie współcześniejsze sprawy historii Irlandii nie są Mary obce. W utworze „Silhouettes” porusza temat konfliktu w Irlandii Północnej, a w „Motherland” Wielkiego Głodu.

Są też inne inspiracje, które bez trudu na tej płycie odnajdziemy. „Cool Waters” z podtytułem „Ophelia`s Dream” to niewątpliwe nawiązanie do dramatu Shakespeare`a.

Celtycka mistyka splata się tu z dużą dozą ciekawej muzyki i wspaniałymi wokalami.

Taclem

Słodki Całus od Buby „Nie ma rzeczy niemożliwych”

Rzadko zdarza się recenzentom, by pisali o płytach, przy których rejestrowaniu sami byli. Właściwie jest to możliwe niemal wyłącznie w przypadku albumów koncertowych, lub w przypadku dziennikarzy zaprzyjaźnionych z zespołami. W tym przypadku chodzi o płytę koncertową zarejestrowaną pewnego wrześniowego dnia na zewnątrz nadmorskiej restauracyjki „Wielki Błękit” w Gdańsku. Od razu zaznaczę że materiału słucha się dość przyjemnie, choć realizacyjnie nie są to nagrania idealne.

Płyta koncertowa zawiera w dużej mierze piosenki nowe i dotąd niepublikowane. Jest to właściwie pierwsza płyta CD zespołu dostępna w szerokim obiegu (wcześniej funkcjonowała w tej formie debiutancka kaseta, pozostałe materiały były płytami kolportowanymi przez zespół raczej jako materiał promocyjny), jednak dobór materiału jest tu dość starannie przemyślany. Przede wszystkim znajduje się tu sporo piosenek dość nowych, jak choćby „Pociągi”, „Jano”, czy tytułowe reggae „Nie ma rzeczy niemożliwych”. Znajduje się tu też sporo przebojów grupy SCOB, piosenek dobrze znanych publiczności (co słychać!!), jak „Środa”, czy „Piosenka turystyczna II”.

W piosenkach tych słychać zarówno elementy blues-rockowe, trochę funky, czy dylanowskiego folk-rocka, jak i współczesne folkowe brzmienie miasta. Przecież piosenka „Całkiem sporo” w której zakończeniu „Kapeć” (Mariusz Kamper) śpiewa „całkiem sporo z tego co tu dzisiaj mam zawdzięczam panu, panie Zimmerman” to nic innego jak hołd złożony Robertowi Allenowi Zimmermanowi – znanemu szerzej jako Bob Dylan. Inny utwór – „Pańska 7/8/2” – to jedna z sympatyczniejszych piosenek opisujących bardzo charakterystyczne dla Gdańska klimaty. Podobnie jest z piosenką „Środa”, która opowiada o dniu z życia muzyka.

Są to jednocześnie piosenki na tyle uniwersalne, że każdy coś tu dla siebie znajdzie. O ile oczywiście zaakceptuje formułę miejskiego folku pochodzącego z jednej strony od piosenki studenckiej i turystycznej, z drugiego od miejskiej poezji przyprawionej mocniejszym rockowym sosem.

Rafał Chojnacki

Various Artists „The Folk Box”

„The Folk Box” to trzy płyty wypełnione po brzegi klasyką irlanskiego i brytyjskiego folku. Mamy tu wykonawców którzy zaistnieli w latach 60-tych i 70-tych, a do dziś stanowią inspirację dla kolejnych pokoleń muzyków folkowych.

Wśród reprezentantów muzyki irlandzkiej nie nie ma chyba bardziej znanego zespołu, niż The Dubliners. Wspierają ich tu swoimi nagraniami zespoły takie, jak Ian Campbell Folk Group, The Humblebums i Gerry Rafferty. Brytyjskią muzykę przedstawiają z kolei : The Spinners, Pentangle, Ralph McTell, Sallyangie (Mike & Sally Oldfield), John Renbourn, czy też duet Dave Swarbrick i Martin Carthy. Oczywiście jest tu też wielu innych.

Wśród przebojów folkowych znalazlo się miejsce dla takich piosenek, jak „Dirty Old Town”, „Rocky Road To Dublin”, „Finnegans Wake”, „Maggie May”, „The Wild Rover”, „The Hermit”, „Scarborough Fair”, czy „Streets Of London”. Wiele innych utworów być może uda się ocalić dzięki tej płycie.

Warto posłuchać, choćby po to żeby poznać oryginalne wykonania niektórych folkowych przebojów. No i zobaczyć jak to się kiedyś grało.

Taclem

Girlandia „Let`s Talk About the Way Things Go”

Szwajcarski zespół Girlandia to formacja folk-rockowa. Pierwsze, co rzuca się w uszy po włączeniu ich płyty, to niesamowita precyzja grania. Nie maskują niczego ani szybkimi rytmami, a nie głośną perkusją. Zdarzają im się za to wycieczki w stronę jazzu.
Właściwie wszystko brzmi tu dobrze, mamy selektywnie grającą perkusję, dzięki studyjnym trickom „wędrującą” czasem z kanału do kanału. Mamy też świetne partie fletu poprzecznego i skrzypiec. Towarzyszą im jazzujące dźwięki gitary i akustycznego basu. Całość uzupełniają rytmiczne kongi.
Kapela ma też bardzo dobrego wokalistę, śpiewającego troszkę w klimacie Boba Geldofa.
Czegóż więc chcieć jeszcze ? Odrobiny szczęścia. Myślę, że Girlandia, to grupa, która zasługuje na to, żeby o niej pisać. Jako kapela celtycka ze Szwajcarii mają małe szansę na to by stać się znanymi na scenie międzynarodowej, a szkoda. Mam nadzieję, że przynajmniej u nas znalazłoby się kilka osób którzy docenią tą grupę.
Mnie Girlandia oczarowała od pierwszych do ostatnich dźwięków. Poszukajcie nagrań tej grupy, jeśli chcecie niebanalnego i ambitnego folk-rocka opartego na muzyce irlandzkiej.

Taclem

Dorsa „The Banks of Red Roses”

Singielek „The Banks of Red Roses” irlandzkiej grupy Dorsa, to debiut fonograficzny zespołu. Tylko dwa utwory, tytułowa piosenka i wiązanka tańców – „Silver Slipper Set”. A jednak pozwala nam to spojrzeć na grupę ciekawą, która pewnie jeszcze pokaże co potrafi.

Jako że zespół tworzą muzycy już dość doświadczeni, to możemu oczekiwać, że wktórce usłyszymy o nich coś więcej. Gitarzysta Paul Meehan grał m.in. w grupie North Cregg, akompaniował też Paddy’emu Keennanowi. Martin Quinn – akordeonista, uczestniczył m.in. w nagrywaniu płyt Paula Bradley’a i Josephine Keegan. Tiarnán Ó Duinnchinn, grający na uilleann pipes i whistles (co doskonale słychać w „Silver Slipper Set”) grał z Paddy Keenanem, John’em Rooney’em i z Kathryn Tickell. Paul Bradley przed założeniem grupy Dorsa nagrał autorski album „Atlantic Roar”. Śpiewająca tytułową piosenkę Stephanie Makem (jej wujkiem jest legendarny Tommy Makem) jest odkryciem grupy, śpiewałą wcześniej trochę na potrzeby audycji radiowych o muzyce irlandzkiej.

W oczekiwaniu na pełny album jeszcze kilka razy przepuszcze sobie ten singielek.

Taclem

Beggars Row „Almost Sober Live”

Album nagrany prawie na żywo. Cóż to znaczy ? Ano muzycy postanowili odegrać w studiu koncertowego seta i zarejestrować w ten sposób płytę, której można posłuchać w domu po koncercie i znajdzie się na niej mniej więcej te same utwory (oczywiście na koncercie grają więcej, ale te na pewno) i te same aranże.
Pierwsze ci rzuciło mi się w uszy po przesłuchaniu płyty, to pewne podobieństwo do The McCalmans, których osobiście uważam za szkockich Dublinersów. Nie chodzi tu o styl, a o pewną tradycyjność. Beggars Row śpiewają w miarę zrozumiale, choć wkrada się niekiedy scottish-english. Wówczas możemy tylko słuchać melodyjności języka, bo nijak nie domyślimy się o co chodzi.
Już pierwszy utwór – „The Gallowa` Hills” – zdradza fascynacje szkockimi klasykami (mowa tu o wspomnianych wyżej The McCalmans), zwłaszcza, że wokal Neila Nicholsona przypomina tu nieco Iana McCalmana. Tradycyjny „Irish Rover” skojarzy się zapewne wszystkim z aranżacją połączonych sił The Pogues i The Dubliners. Nie ma tu co prawda sekcji rockowej, są za to instrumenciki perkusyjne, harmonia i ciekawy `fiddling`.
Z autorskimi kompozycjami zespołu spotykamy się przy okazji utworu „Ciara`s Song”, który dzięki klawiszowemu tłu może przywodzić na myśl niektóre kompozycje Battlefield Band – kolejnego szkockiego klasyka. Dalszy ciąd tego seta to już tradycyjne kompozycje – „Maggie`s Pancake” i „Drowsie Maggie”. Wreszcie słyszymy dość wyraźnie kongi i tradycyjną perkusję na których grają Colin Finn i Harry Morris. Dowiadujemy się też dlaczego skrzypka – Angusa Spankie – posądza się akrobacje.
Tytuł „Dirty Old Town” nawet niezbyt obeznanym z folkową sceną może conieco mówić. Powiem tylko że dziesiątki zespołów sięgały już po ten kawałek Ewana McColla. Tym razem troche bluesowo (gitara basowa) i nawet bluegrassowo (instrumenty perkusyjne i banjo). I tu nowość – nieśmiertelny szkocki akcent.
I w końcu to co Szkoci lubią najbardziej. Wstęp do żywiołowego „Killiecrankie” zagrany na dudach. Milusio. Podobnie jak „The Gallowa` Hills” na milę czuć tu inspirację The McCalmans. „Scotland The Brave” bez dud nie byłoby tym samym, i dalej jak w typowym pipe-bandowym secie „Highland Laddie”, a na zakończenie „The Barrne Rock of Aden”. Tak oto Beggars Row zamykają usta wszystkim, którzy mogliby ich posądzić o zbyt „irlandzkie” brzmienie.
Jakiż typowo folkowy iroszkocki koncert miałby się obyć bez evergreena „Whiskey in the Jar” ? Tym razem wersja „około Thin Lizzy”, ale znacznie bardziej tradycyjna i z drobnymi zmianami tekstu: tu w jednym miejscu o piciu guinnessa i wódki (zapewne rezultat 3-tygodniowego tournee po Rosji).
Najpopularniejszy irlandzki reel „Mason`s Apron” znów mógłby zostać tak zagrany przez Battlefield Band. Ale czuć tu też trochę wpływ The Chieftains. Oczywiście gdy mowa o wpływach, to tylko moje subiektywne porównania, bo Beggars Row grają generalnie po swojemu. O szacunku dla tradycji może świadczyć wykonanie „Ye Jacobites By Name” – z namaszczeniem i patosem, ale żywiołowo.
Kolejny instrumentalny set, to wiązanka melodii na dudach. Do Irlandii wracamy za sprawą piosenki „I`ll Tell Me Ma”. Jeśli dalej brnąć w porównania, to kłania się wersja The Chieftains z Van Morrisonem. Beggars Row nie zapomnieli dodać czegoś od siebie, tym razem jest to dodatkowa zwrotka w środku.
W kolejnej piosence Szkoci sięgają po utwór Erica Bogle`a. Nie jest to najbardziej znany – „The Band Played Waltzing Matilda”, a mniej ograny, a równie sympatyczny „Willie McBride”. Urocza ballada w wersji Beggars Row brzmi jak ich własny kawałek.
Zakończenie tej dość długiej płyty ( min.) to kolejny standard – „Loch Lomond”. Podniosłe, patetyczne klawiszowe intro rodem z nagrań Runrig. A dalej… aranżacja bazująca właśnie na Runrig (z zaśpiewem „Ho! Ho Ma Lennan”)! Trafiłem w dziesiątkę.
Beggars Row oferują nam mieszankę standardów i mniej znanych utworów. Ale czegóż innego się spodziewać po zapisie koncertowego seta ? Mnie ta płyta zachęciła – chętnie zobaczyłbym ich na żywo… może się uda.

Rafał Chojnacki

Bilge Pumps „Greatest Hits Vol. VIII”

Nie dajmy się nabrać, nie jest to ósma składanka z przebojami grupy The Bilge Pumps. Po prostu grupę tą tworzy banda zgrywusów. Niniejsza płyta to ich drugie wydawnictwo.
Ta amerykańska grupa najwyraźniej upodobała sobie pirackie klimaty i w tych właśnie poruszają się najpewniej. Śpiewają o morzu, odwadze, bitwach i kobietach. Płytę wypełniają piosenki tradycyjne, szanty, pieśni morza, irlandzkie piosenki folkowe. Niekiedy grupa dorzuca coś od siebie w postaci np. dodatkowych słów. Przykładem może być „Drunken Sailor” (czyżby słyszeli sto polskich zwrotek „Morskich opowieści” ?), czy też „Haula Away Joe”.
Wiekszość utworów wykonana jest a capella, co w niektórych przypadkach (np. „Black & Tans”) dało ciekawy efekt. Pojawiają się też gitary, instrumenty perkusyjne, harmonijka, a nawet didjeridoo. Instrumentalnie jednak nie jest na tej płycie zbyt bogato. Wiele piosenek (a być może wszystkie) z tej płyty polscy słuchacze kapel z kręgów szantowo-folkowych znają z rodzimych wykonań.
Ciekawostką na płycie są aranżacje. Niekiedy twarde i surowe, jak przystało na pieśni morza, ale The Bilge Pumps nie pozwalają zapomnieć że zabawa jest w tym wszystkim najwożniejsza. Może dlatego „The Black Ball Line” zaaranżowano w klimatach zbliżonych bardziej do Jamajki niż angielskich czy irlandzkich wybrzeży.
Jeśli już jesteśmy przy irlandzkich klimatach, to zespół ciekawie interpretuje pubowe standardy, takie jak „Beer” czy „Beggerman”. Ciekaw też jestem jak spodoba Wam się ich wersja „Hiszpańskich Dziewczyn” („Spanish Ladies”).
Z rzadziej wykonywanych piosenek (aczkolwiek dość znanych) mamy tu „The Direlict” – oparte na słynnym motywie z „Wyspy Skarbów” – „Yo Ho Ho and the bottle of rhum”.
Najlepszy na płycie utwór, to niewątpliwie „Grey Funnel Line” autorstwa Cyryla Tawneya.
Jako swoisty bonus dostajemy od zespołu trzy piosenki w sumie całkiem odmienne od reszty płyty. „Bucaneer City”, to rockowy kawałek. „Ar Fa La La Yee-Ha!” brzmi już bardziej folkowy, a właściwie country-folkowy kawałek. Ale jest w nim też perkusja. „Itches In Me Britches” było już na tej płycie w normalnej wersji, bonusowa zaś, to … blues. I to że tak powiem rasowy.
Płyta do polecenia przede wszystkim wielbicielom piosenek morskich.

Rafał Chojnacki

Różni Wykonawcy „Echa Celtyckie”

Wydaje mi się że nie było jeszcze w Polsce takiego przedsięwzięcia. Kilka osób związanych z celtyckim graniem wydało razem płytę na której prezentuja różne oblicza muzyki celtyckiej. Mamy tu solidne folkowe granie The Irish Connection, przechodzące czasem niemal w folkrockowe rejony. Mamy nostalgiczne ballady Uli Kapały, która potrafi też oczywiście zaśpiewać piosenki szybsze. Trzecim wykonawcą jest zespół Dudy Juliana, który tu prezentuje się przede wszystkim w instrumentalnych utworach tanecznych. Swoista niespodzianką jest ostatni utwór… ale o tym później.
Płytę rozpoczyna The Irish Connection z bardzo fajną wersją „Green Grow The Rushes O'”. Słychac tu zarówno fajny pomysł na utwór, jak i dość oszczędne brzmienie, bez udziwnień. „The Cliffs of Doonen” w wykonaniu tej samej grupy umiejscowić można znacznie bliżej tradycyjnej wersji.
Jako drugi podmiot wykonawczy prezentuje się na płycie Ula Kapała. „Water is Wide” w jej wykonaniu umiejscowiłbym gdzieś koło Sandy Denny i Joan Baez. Nie chodzi mi bynajmniej o kopiowanie, po prostu tak to wlaśnie brzmi. „Follow Me Up To Carlow” to nieco ostrzejsza piosenka, więc i głos Uli brzmi nieco ostrzej.
Dudy Juliana rozpoczynają swój występ na płycie od dwóch utworow instrumentalnych. Nie wyobrażam sobie by na takiej płycie zabrakło właśnie takich utworów do tańca, choć to co zagrały tu Dudy pasowałoby bardziej do wiejskiej potańcówki nić do pubowej zabawy.
Powracamy znów do The Irish Connection. Taka cykliczność zostaje tu zachowana, dlatego pozwolę sobie poskakać trochę po utworach i skupić się teraz na tym co Irlandzki Łącznik przedstawia w kolejnych odsłonach. Tradycyjne „Spancil Hill” jest wykonane dość zachowawczo, znów trochę oszczędnie. W końcowych frazach jednak możemy poszłuchać trochę więcej skrzypiec i na pewno dodaje to utworowi uroku. Nieco żywszy „I Wish I Was In England” kojarzy mi się z manierą wykonawczą zespołu Mietek Folk. Jestem pewny że raczej nie ma mowy o takiej inspiracji, jednak zanim ktokolwiek się na mnie oburzy – niech porówna ze starymi piosenkami Mietków.
Bardzo fajna jest dość szybka wersja „Molly Malone” proponowana nam przez The Irish Connection. Dzięki odpowiedniemu tempu nie ma tu mowy o zawodzeniu, jakie często słyszy się przy tej pieśni. Ostatnia piosenka jaką wykonuje ten zespół, to „White Orande And Greeen”, ozdobione przez instrumentalny „Give Me Your Hand”. Ciekawe połączenie, szkoda tylko że flet jest trochę schowany, ale to już raczej detal produkcyjny. Rozstanie z The Irish Connection to ich wersja standardu „Planxty Irwin” – piekny kawałek klasycznej irlandzkiej muzyki napisanej przez samego Thurlogha O’Carolana.
Pora teraz na przyjrzenie się temu co poza wspomnianymi wyżej dwoma utworami wykonuje na płycie Ula Kapała. „Wild Mountain Thyme” to jeden z klasyków folkowych, który podbijał już listy przebojów muzyki pop. Ta wersja też jest naprawdę bardzo dobra. Z kolei „Lord Thomas and Fair Ellender” to już pieśń rodem z czysto folkwego ogródka. Wszyscy którzy znają zadziorne, ostre aranżacje „Johnny I Hardly Knew Ye” powinni posłuchać wersji Uli. Usłyszą wówczas jak pieśń ta brzmiała kiedyś, jak się ją śpiewało i jakie towarzyszyły jej emocje. „House Carpenter” to juz nieco inny klimat. Mimo iż temat ten wykonywały już najlepsze folkowe wokalistki Ula nie musi się wstydzić swojego wykonania. Jest to dobre pożegnanie z słuchaczami, może też być zaproszeniem do zapoznania się z solowymi produkcjami wokalistki.
Pozostał nam jeszcze set utworów wykonywanych przez Dudy Juliana. Przyznam szczerze że zespół ten zawsze kojarzył mi się raczej z piosenkami, niż z tańcami. Na dodatek główną ich siłą były polskie przekłady irlandzkich piosenek. Tymczasem większość z tego co Dudy zagrały na tej płycie to tradycyjne melodie do ludowych przytupów. Przyznam że brzmią fajnie i uzupełniają dobrze piosenkowy klimat który panował na płycie dzieki Uli i The Irish Connection. Jednak jedyne piosenki które zdecydowali się wykonać („Mountain Dew” i „I’ll Tell Me Ma”) zaśpiewane są po angielsku. Coż, może chodziło o jak najbardziej wierne oddanie charakteru muzyki celtyckiej. Trudno powiedzieć.
Jak już wspomniałem płytę kończy niespodzianka. Solowy utwór grany przez Mirka Kozaka na gitarze. Pokazuje on wyśmienicie jak gra się na gitarze po celtycku. Myślę że ten utwór może niektórych rodzimych gitarzystow folkowych wpędzić w kompleksy.
Płyta ukazała się w serii „Muzyczne Podróże”. Bardzo możliwę, że traficie na nią, więc pozostaje mi zachęcić do przekonania się na własne uszy jak brzmią opisane tu utwory. Pozostaje nam też liczyć na to że takich skladanek będzie więcej.


Taclem

Carpenter’s Son „Warrior of the Cross”

Chrześcijański folk-rock, nic więc dziwnego, że pierwszym słowem jakie pada na płycie jest „Alleluja”. Otwierający płytę utwór „Forever On” przypomina najnowsze dokonania Albion Band Ashley’a Hutchence’a. I to bardzo dobrze, niewiele jest takich akustycznie brzmiących zespołów. Znacznie bardziej spiritualny klimat panuje w „I’ve Got an Angel”, i „He is Coming”, które przechodzi w folkowe „Fires that Burn”, gdzie ponownie okazuje się, że Patrick Michael Ceasar ma głos podobny do Hutchings’a.
„The Saving Light” ma w sobie coś z balladowego klimatu piosenek Paula Brady, czy w bardziej popowej formie The Corrs. Niektóre elementy muzyki The Carpenter’s Son trudno odnieść do czegoś konkretnego, co dobrze świadczy o kreatywności muzyków. Tak jest choćby z „Angels will be Dancing”, bardzo ładną piosenką w wielkanocnym klimacie z niewielkim udziałem dzieci z zaprzyjaźnionego chóru.
„Hevenly Peace” to jedyny utwór któego Patrick nie napisał sam, do spółki dopuścił grającego na bodhranie mandolinie basistę Tima Renaurda. Utrzymany w lekkim klimacie walczyka utwór nosi niewielkie piętno amarykańskiego folka spod znaku Boba Dylana.
Jak już wspomniałem dla muzyków ważne jest chrześcijańskie przesłanie, wszystkie piosenki są swego rodzaju modlitwami, a o ich sile opowiada piosenka „Power of Prayer”. W większosci utworów w warstwie wokalnej przewijają się delikatne elementy gospel. Za to „The Difference” można uznać za balladę w stylu… „new romantic”. A to za sprawą double bass Tima i stylizowanych na organy hammonda klawiszy na których gościnnie zagrał Bruce Carabine. „There Go the Tears” klimatem kojarzy się z ballada „Wind in the Willows”. Dopiero w połowie zmienia się nieco melodia i znowu wchodzimy w folk-rockowe rejony Albion Band.
„Jesus, Jesus, Jesus” najbardziej ze wszystkich piosenek przypomina gospel & spirituals. Zapewne dlatego że wykonano go a capella.
W tytułowym „Warrior of the Cross” wykorzystano nie tylko możliwości studia (nakładanie wokali), lecz również na zakończenie wpleciono refren ze szkockiego „Loch Lomond”. Z kolei w zamykającym płytę „The Carpenter’s Son” znalazł się „Swallow Tall Jig”.
Urokliwa, spokojna płyta, dla tych, którym podobnie jak mi podobały się ostatnie albumy Albion Band. Kto wie. moze znajda tu też coś dla siebie sympatycy Starego Dobrego Małżeństwa ?


Taclem

Page 160 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén