Moira Nelson jest urodzoną w Londynie śpiewaczką nawiązującą w swojej muzyce przede wszystkim do brytyjskiego folku. Mieszka ona obecnie w kanadyjskim Toronto.
Ciekawe brzmienia gitary, instrumentów klawiszowych i perkusyjnych w połączeniu z nieco klasycyzującym głosem dają nam muzykę z pogranicza folka i bluesa.
Osiem na dziesięć piosenek to autorskie ballady Moiry, stylizowane na muzyke folkową. zawartość debiutanckiego albumu Moiry Nelson albumu uzupełnia tradycyjna piosenka „Rosebud in June” i utwór „What Could Have Been” Autorstwa Cathie Henderson.
W niektorych balladach („The Drowning Pool”, „What Could Have Been”) słychać coś, co my nazwalibyśmy zapewne poezją śpiewaną. Gdzie indziej zaś („Why Ask My Name”, „Out of Time”, „That`s How It Goes”) dominuje stary blues, a nawet jazz („The Lady`s a Fool”).
Tradycyjny „Rosebud in June” przywodzi na mysl przede wszystkim Steeleye Span, które po ten utwór również sięgało. To całkiem niezły odnośnik, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę jak wyjątkową grupą są ci Brytyjczycy.
Dwa utworki instrumentalne na płycie, to „Mexico” i „Out of Time”. Pierwszy z nich nawiązuje w ciekawy sposób do gitarowej muzyki mariachich. Nawiązanie nie jest może tak oczywiste, a samo wykonanie nie jest meksykańskim mistrzostwem świata, ale taki gitarowy utwór zdecydowanie do płyty pasuje.
Page 223 of 285
o sześciu latach od ukazania sie debuitanckiego albumu „Time Calls My Name” Moira Nelson powróciła w 2001 roku z nową płytą. Jej muzyka niec się zmieniła, rozrósł się skład – dziś nie gra już sama, towarzyszą jej: Elena Jubinville (wiolonczela, wokal), Kathryn Moses (flet i flet altowy) i Rick Shadrach Lazar (instrumenty perkusyjne). Sama Moira gra na harfie, klasycznej gitarze, instrumentach klawiszowych i śpiewa.
Właśnie harfa najbardziej zmieniła brzmienie nowych kompozycji pani Nelson. Nie jest to co prawda muzyka taka jak gra choćby Loreena McKennitt, ale jest już znacznie bliżej do takiego grania niż do tego co prezentowała artystka na poprzedniej płycie.
Dzięki nowemu instrumentarium na płycie poza folkowymi klimatami brytyjskimi pojawiają się też drobne smaczki celtyckie.
Generalnie efekt kilkuletniego poszukiwania własnego brzmienia wyszedł Moirze Nelson na dobre. W miejsce bluesowych ballad pojawiają się elementy nawiązujące do stylistyki neopogańskiej, jednak zmiana ta okazuje się być zmianą na lepsze. Niektóre pieśni pełne klimatów nieco mrocznych, acz uduchowionych na pewno spodobają się miłośnikom takich wykonawców, jak choćby Hagalaz` Runedance.
Z drugiej strony bliżej tej płycie do tradycyjnego angielskiego brzmienia, może więc też usatysfakcjonować folkowych purytan.
Tradycja irlandzkich bardów wciąż jest żywa. Joanna Mell jest tego zywym dowodem. Niewiasta ta nie tylko śpiewa i gra na harfie, ale jest też doskonałym gawędziarzem. Sztuka, którą prezentuje, to tradycyjne połączenie opowieści i pieśni. Warto zanurzyć się w te historie.
Na początek dostajemy opowieść o Irlandczyku tęskniącym za swym domem, gdzieś w Hrabstwie Connaught. Nosi ona tytuł „Southwind”. Następnie otrzymujemy wiązankę tańców. Później dochodzimy do utworów autorstwa Turlogha O`Carolana (z wyjątkiem zawartego tam „Butterfly Jig”), klasycznego irlandzkiego kompozytora, grającego na harfie celtyckiej. Dokładniej o tym niewidomym mistrzu opowiada historia „Turlough O`Carolan and the Gift of St. Bridget”, w tle możemy słuchać jego muzyki. Brzmi to rewelacyjnie.
„Bonny Portmore” to utwór, który u nas znany jest przede wszystkim w interpretacji Loreeny McKennitt. Wersje są właściwie podobne, choć obie artystki mają różne brzmienia głosu. Loreena jest nieco łagodniejsza, zaś Joanna bliższa tradycji.
Rewolucyjna irlandzka pieśń „The Foggy Dew” zagrana jest w bardzo oszczędny sposób. Z drugiej strony właśnie w tej pozornej prostocie tkwi siła tego utworu. Myślę, że gdyby miała tą piosenkę nagrać Mairie Brennan z Clannad, mogłaby ona zabrzmieć podobnie.
„I Dreamed My Love” to piosenka okraszona gawędą. Joanna śpiewa ją od wielu lat i pewnego razu przyśnił jej się sen związany z tą pieśnia. Sen ten był opowieścią o bardzie na dworze wodza irlandzkiego klanu. O tym właśnie jest opowieść poprzedzająca piosenkę.
Irlandzki „Limerick Lament” z czasu „Odlotu Dzikich Gęsi” opiera się na starszej, jakobickiej melodii szkockiej „Lochaber”. W wersji irlandzkiej jest to melodia wyrażająca żal za opuszczającymi Irlandię synami tej ziemii.
Gaelicka pieśń „Fear a Bhata” wywodzi się prawdopodobnie z Irlandii Północnej, lecz możliwe też że z zachodniej Szkocji. Podobieństwo języka i temetów muzycznych było tam zbyd duże, by jednoznacznie to ocenic.Utwór ten, w skrajnie odmiennej aranżacji został nagrany przez grupę Capercaillie na płycie „The Blood is Strong”.
Po zakończeniu płyty chciałoby się jeszcze trochę posłuchać, a to chyba dobra rekomendacja.
Kanadyjska formacja The McGillicuddys to jeden z ciekawszych zespołów grających celtyckiego punk-folka. Album „Kilt By Death” to z kolei soidna pigułka skocznej i żywiołowej muzyki.
Dość proste, ale niesłychanie chwytliwe utwory mogą kojarzyć się przede wszystkim z kapelami znajdującymi się w czołówce takiego grania – Flogging Molly i Dropkick Myrphy`s.
Folkowe elementy za sprawą akordeonu, tin whistles i mandoliny pojawiają się niemal cały czas, gitarę elektryczną schowano nieco, dzięki czamu stanowi ona tylko tło, właściwie kolejny instrument rytmiczny. Pierwszy plan należy do wspomnianych instrumentów i wokalu.
W kilku miejscach zespół mierzy się z repertuarem tradycyjnym. Niekiedy, jak w „Lady Owen” jest to wplecenie tradycyjnej melodii (tu „Rattlin` Bog”), innym razem cała tradycyjna piosenka (jak „Nancy Whiskey”, czy „The Leaving of Liverpool”). Czasem zagrają też do tańca, jak w wiązance „Father Jack Favourite”, ale trudno powiedzieć, czy do takiej muzyki powinno się tańczyć jiga, czy pogo.
W „Nancy Whiskey” z punkową energią i folkową melodią miesza się momentami rytmika ska. Z reszta takie rytmy pojawiają się również w autorskich kompozycjach McGillicuddys.
„Pożegnanie Liverpoolu” w punk-folkowych aranżacjach już kilka razy słyszałem. Ta jest dość typowa, jak na razie pierwsze miejsce w moim prywatnym rankingu należy do szczecińskiego Emeraldu, który nota bene gra muzykę dość podobną, no podobnym poziomie.
McGillicuddys grają swoją muzykę nowocześnie. Takie są obecnie wymogi punk-folka i Kanadyjczycy nieźle sobie z tym radzą. Czasem żywiołowością nadrabiają pewne braki, ale podejrzewam że za jakiś czas będą w ścisłej czołówce.
Najpiękniejsze miłosne pieśni irandzkie na jednej płycie i to bez popadania w pubowe klimaty. Joanna Mell pięknie gra tu na harfie. Wykonania takie jak te, powinny być uznane za podręcznikowe.
Mamy tu piękną melodię O`Carolana „Si Beg, Si Mor” – jak głosi legenda niewidomy harfiarz napisał ją po nocy spędzonej z Królową Elfów. Na płycie znaleźć możemy znaną pieśń Yatesa „Down By the Salley Garden”, w Polsce doskonale gra ją zespół Open Folk.
Jest też „The Star of the County Down” i ballady takie jak „Carrickfergus”, „The Minstrel Boy”, „The Wild Mountain Thyme” i „Danny Boy”. Właśnie te ostatnie piosenki wychodzą tu najlepiej. Delikatne brzmienia harfy Joanny to gwarancja sukcesu przy takim repertuarze.
Wszystkie melodie są tu instrumentalne. Słyszałem jednak głos tej artystki na płycie „Songs & Stories” i troszkę żałuje że jednak tu nie pośpiewała. Z drugiej strony jest to doskonały materiał do pośpiewania sobie w domu kilku irlandzkich ballad i piosenek.
The McCalmans to grupa, która prezentuje od wielu wielu lat tradycyjne i współczesne piosenki i melodie z Górzystej Krainy – Szkocji. Wielu widzi w nich szkocki odpowiednik irlandzkiej grupy The Dubliners. Uważam jednak, że The McCalmans są za młodzi i ich głosy brzmią zbyt czysto by kusić się o takie porównania.
Na swoim najnowszym albumie grupa wychodzi nieco poza szkockie tematy. Mamy tu m.in. piosenkę „Galway To Graceland” Richarda Thompsona (znanego choćby ze współpracy z grupą Fairport Convention), czy utwór „The Last Leviatan” Andy Barnesa, pochodzący z Kanady.
Obok zapożyczeń i utworów tradycyjnych mamy na tej płycie również bardzo ciekawe kompozycje dwóch członków zespołu. „Highland Tomorrw” napisane przez lidera zespołu – Iana McCalmana – mogłoby być bez problemu uznane za tradycyjną szkocką balladę. Klimat tej piosenki idealnie wpasuje się w tradycyjne brzmiania charakterystyczne dla zamglonych pól i malowniczych jezior Szkocji.
Drugim członkiem zespołu, który udziela się tu kompozytorsko jest Nick Keir, który oprócz piosenki „Running Home” zamykającej płytę napisał też wiązankę instrumentalnych melodii tanecznych w typowo folkowym klimacie.
Jako że płyta jest nowa, można polecić ją również ze względu na produkcję, która nie była najsilniejszą stroną niektórych starszych nagrań The McCalmans. Brzmienie jest przejrzyste i selektywne, co ma znaczenie w przypadku wielogłosowych zaśpiewów i delikatych partii niektorych instrumentów.
Płytę można potraktować jako klimatyczną kolorową pocztówkę ze Szkocji, na któej dla odmiany nie widzimy ubranego w kraciasty kilt dudziarza, a jedynie malowane dźwiękami gory, łąki i jeziora.
Ado Matheson pisze piękne piosenki, świetnie je również wykonuje. To jak dotąd pierwsza jego płyta. Zawiera jedenaście autorskich piosenek i jeden utwór instrumentalny.
Ado urzekł mnie już pierwszą piosenką – „Harvest Time”. Nie dziwię się czemu nazywa się go celtyckim bardem. Ballada ta wykonana tylko z towarzyszeniem gitary to świetna piosenka, na pewno warta posłuchania.
W „Little Did I Know” mamy już nieco bardziej rozbudowane instrumentarium. Tu, jaki i w kilku innych utworach Ado wspiera Mandy Meaden. Utwór jest trochę bardziej folk-rockowy.
Piosenkę „Tide and Time” Ado napisał dla swojego teścia, Billa MacLeana. Jest to kolejna piękna ballada.
W piosenkach tych dużo jest morza. Nic w tym dziwnego, Ado jest szkockim wyspiarzem. W jednej z szybszych piosenek, zatytułowanej „The Harbour” mamy do czynienia z ciekawym przykładem pieśni portowych.
Atmosfera uspokaja się wraz z utworem „Christina”, napisanym przez artystę dla jego córki. Nie jestem pewny, czy piosenka nadawałaby się na kołysankę, ale jest też bardzo ładna.
Kolejna morska ballada nosi tytuł „The Old Fisherman”. Opowiada ona o śnie, który był historią starego rybaka. Miał on dość siły by wyjść cało z niejednego sztormu, jednak w końcu morze upomniało się o niego i dziś można wśród mgieł usłyszeć jego krzyk. To najlepszy utwór na płycie, przejmująca i bardzo wciągająca piosenka.
Dla odprężenia Ado serwuje nam lżejszą piosenkę „Out On the Islands”. Tu też mamy morze, ale oglądamy jego znacznie mniej mroczna stronę.
„Ancestral Chimes” umieścić można gdzieś w okolicach innego szkockiego pieśniarza – Dougiego McLeana. Ale nietrudno też dostrzec tu pewne podobieństwo do jednego z przebojów Erica Claptona.
W „Song of the Wind” z kolei dostajemy się w okolice kompozycji Marka Knopflera. Jego duch czasem pojawia się w różnych miejscach płyty.
Ballada „Never Grow So Cold” to opowieść o porcie nocą. Zaś „Iona” to piosenka wyspa pomiędzy Irlandią a Szkocją, na której założono jeden z pierwszych irlandzkich monasterów. Z tego co pamiętam śpiewał też o niej Mike Scott, lider słynnej grupy The Waterboys.
Płytę kończy utwór instrumentalny. Główne partie „Wings On the Water” zagrane na fortepianie, który w kilku poprzednich piosenkach też już się pojawił.
Mamy tu też ukrytą jeszcze jedną wersję tytułowego „Out On the Islands”, bardziej wyciszoną i akustyczną.
Płyta Ado Mathesona, to zbiór niebanalnych piosenek, czasem o lekko celtyckim zabarwieniu. Człowiek, który spędził większość życia na szkockich wyspach pisze o morzu, portach i swoich najbliższych. Album ma przez to bardzo ciepły, niemal intymny wymiar.
Do odsłuchania w Sieci – fragmenty:
(Pliki znajdują się na serwerze wykonawcy. W razie komplikacji piszcie do nas)
Instrumentalna muzyka z pogranicza celtyckiego folku i progresywnego rocka.
Klawiszowe pasaże, rodem z utworów Enyi towarzyszą tu akustycznej i elektrycznej gitarze. Tu z kolei można się troszkę pokusić o porównania z Mike`iem Oldfieldem.
Celtyckich brzmień nie brakuje, podobnie jak w niektórych utworach Mike`a, dużo tu też przestrzeni i swoistej atmosfery.
„The Keeper`s Log” to druga płyta Mata Dicksona, piewsza nosiła tytuł „The Lighthouse Keeper”. Oba albumy powstały z fascynacji kompozytora pięknem morskich latarni.
Warstwę fabularną albumu podszeptują nam tytuły. To one wraz z klimatem nagrań stanowią dla nas przewodnik po tym co Dickson chciał opowiedzieć.
Na pewno płyta spodoba się wielbicielom muzyki ilustracyjnej i relaksacyjnej. Natomiast jeśli ktoś poszukuje bardziej folkowych klimatów, może nie znaleźć to wiele dla siebie.
Angielski wokalista i instrumentalista Mat Walklate nagrał wraz z przyjaciółmi płytę dość nietypową. Nieczęsto bowiem zdarza się nam słyszeć w muzyce irlandzkiej harmonijkę ustną jako wiodący instrument. Mat gra też na różnych fletach i na dudach irlandzkich, jednak to właśnie harmonijki brzmią tu najciekawiej.
Zaskoczyła mnie wirtuozeria z jaką nieznany mi wcześniej angielski instrumentalista posługuje się wspomnianymi wyżej instrumentami. Słucha siętego naprawdę ciekawie.
Piosenki „The False Young Man” i „Paper & Tin” brzmią nieco archaicznie. Pierwsza z nich kojarzy mi się ze starą piesnia wielorybnicza, ale nie jestem pewny, czy to nie jest tylko pewna zbierzność melodii. Z kolei „Paper & Tin” to piosenka autorska. Stylizowana jednak jest na dawną melodię i zagran tylko z towarzyszeniem harmonijki.
Na płycie dominują melodie do tańca, wiekszośc z nich rzeczywiście porywa i słycha się ich z dużą przyjemnością. Warto posłuchać samemu i ocenić.
Mary McLaughlin to wokalistka obdarzona cudownym głosem. Można się o tym przekonać na licznych celtyckich składankach wydawanych przez firmę Narada Records. Jej autorski album łączy w sobie elementy tradycyjnej muzyki celtyckiej ze współcześniejszymi brzmieniami. Często podkreśla się jednak, że w odróżnieniu od wielu popularnych artystek Mary McLaughlin nie popadła w romans z nachalną elektroniką (jak Aeone) lub orkiestrowymi aranżacjami (jak Enya).
Tradycyjną stronę płyty podkreśla też tematyka wielu utwórów. Są tu nawiązania do irlandzkich legend, zarówno tych pogańskich, jak i chrześcijańskich („Fionnuala`s Song”, „Daughter Of Lir”, „Bring the Peace”). Również znacznie współcześniejsze sprawy historii Irlandii nie są Mary obce. W utworze „Silhouettes” porusza temat konfliktu w Irlandii Północnej, a w „Motherland” Wielkiego Głodu.
Są też inne inspiracje, które bez trudu na tej płycie odnajdziemy. „Cool Waters” z podtytułem „Ophelia`s Dream” to niewątpliwe nawiązanie do dramatu Shakespeare`a.
Celtycka mistyka splata się tu z dużą dozą ciekawej muzyki i wspaniałymi wokalami.
