Z okładki spoziera na nas wiekowa już babinka, opatulona w ludową chustę. Poniżej mamy zdjęcie muzyków z folk-rockowego Fleretu. O co chodzi? Ano o najbardziej ludową płytę w dyskografii tej czeskiej kapeli.
Już od pierwszych nutek wyśpiewanych przez panią Jarmilę mamy wrażenie, że „babciowy” wygląd nie do końca odpowiada jej możliwośćiom. Przede wszystkim śpiewa ona bardzo ładnie i czysto.
Kiedy od drugiego utworu („Beskyde, beskyde”) dochodzi do głosu Fleret, to dostajemy mieszankę ludowego śpiewu i mięsistego rocka. Przyznam, że mi taka muzyką bardzo odpowiada. Ciekawie brzmi też beskidzki acoustic rock z domieszką country (skrzypce!) w „Aj, vdaj sa, vdaj sa”.
Ballada „Vojáčku, vojáčku” to z kolei popis subtelności, z którego zespół płynnie przechodzi w biesiadny „Eště stójí, eště je”.
Biesiadny, zarówno ludyczny, jak i folk-rockowy nastrój dominuje na tej płycie. Właściwie to się nie dziwie. Z naszego punktu widzenia właśnie taka jest muzyka ludowa naszych południowych braci. Jest co prawda obraz nieco zafałszowany, ale ta płyta zdaje się nieco go potwierdzać.
Fleret to zespół ze sporym poczuciem humoru, co udowadniają nie tylko aranżacje utworów, ale również wesoła miniaturka „Hore ropovodem”, zagrana w stylu nieco ciężkawego, nowo-orleańskiego jazzu. Zaraz po niej wracamy oczywiście na folk-rockowe tory.
Pomysł nagrania albumu z ludową śpiewaczką jest naprawdę dobry. Nie wiem tylko, czy płyta nie jest odrobinkę za długa.
Najlepszy utwór na płycie: góralski „Ej, hudci, hudci”.

Taclem