Polskie słowo „szanty” miało odpowiadać angielskiemu „shanties”, na to przynajmniej wskazuje jego budowa. Jak się jednak okazuje słowa te nie są tożsame, szanty nabyły u nas szerszego, niż pierwotne, znaczenia.
Przyjrzyjmy się więc znaczeniu obu tych słów.
Shanties – w największym skrócie są to marynarskie pieśni pracy. Najbardziej prawdopodobne pochodzenie tego terminu wywodzi się od słowa „chant”, oznaczającego „pieśń”, lub „śpiewanie”. Shanties były, co najważniejsze, niemal zawsze śpiewane a capella. Zdarzało się że niekiedy akompaniowały im skrzypce lub concertina.
Szanty – w Polsce przyjęło się nazywać nimi wszelkie przyśpiewki żeglarskie. Nurt szantowy to całe morskie śpiewanie. Niekiedy można zauważyć również podział na szanty i pieśni kubryku (czyli śpiewane przez marynarzy w wolnym czasie piosenki o tematyce morskiej). Nie rozwiązuje nam to jednak problemu. Dlaczego ? Już odpowiadam. Jak wspomniałem nasze „szanty” zawierają w sobie wszystko co morskie (niekiedy nawet wszystko co mokre, przypomina nam o tym grupa The Pioruners śpiewając „Wiła Wianki”). Aby poznać różne odgałęzienia szantowego ruchu należy prześledzić pokrótce rozwój tego gatunku w Polsce.
Od początku lat 80-tych obserwuje się u nas rozwój ruchu szantowego. Jak grzyby po deszczu pojawiają się nowe zespoły i festiwale. Grupy zaczynające właśnie w latach 80-tych swoją karierę są dziś już klasykami. Zespoły takie jak Mechanicy Shanty, Packet, Cztery Refy czy Stare Dzwony należą do czołówki morskiego śpiewania.
Wszystkie z wymienionych tu grup wykonują tradycyjne shanties, lecz chyba jedynie Stare Dzwony opierają się głównie na tym repertuarze. Z resztą Marek Siurawski, jeden z jego filarów jest najbardziej znanym polskim popularyzatorem pieśni spod żagli. Pozostałe zespoły chętniej sięgają po gatunek o którym jeszcze nie wspominałem – tzw. „maritime folk”. Cóż to takiego? Ano piosenki ludowe, folkowe nawiązujące do pracy ludzi morza, marynarzy, żeglarzy, rybaków, opowiadają tez o problemach nadmorskich rodzin, mieszkańców portów, włóczęgów. Normalną sprawą jest, że tam gdzie jest morze, tam folklor morski się pojawia. Tak się składa, że polscy wykonawcy sięgają zazwyczaj po muzykę „nadmorską” Irlandii, Szkocji, Anglii, Bretanii i Kanady, czyli krain celtyckich. Wiąże się to z popularnością muzyki celtyckiej. Co jednak było wcześniej obecne w Polsce ? Czy aby muzyka celtycka nie zakorzeniła się u nas przez szanty ? Przy okazji warto wspomnieć o pojęciu „polska szkoła muzyki irlandzkiej”. Mam wrażenie że padło ono z ust odwiedzających nasz kraj Holendrów, nie mam jednak stuprocentowej pewności. Owa „polska szkoła” polegać miała, według ich oceny, na dopisywaniu morskich tekstów do folkowych piosenek, zazwyczaj morzem niezwiązanych. Bardzo trafne stwierdzenie, niemal od początków współczesnego ruchu szantowego w Polsce (piszę „współczesnego” bo niektórzy, jak Jerzy Wadowski autor książki „Pieśni spod żagli” wywodzą naszą kulturę morskiego śpiewania z czasów międzywojennych) mamy do czynienia z takim procederem – garść przykładów szant znanych, a opartych na folkowych utworach lądowych:

  • Krewni i Znajomi Królika „Nasza Tratwa” – w oryginale „Hills of Connamara” (charakterystyczną cechą zespołu było właśnie dopisywanie tekstów przez lidera – Jarka Zajączkowskiego to tradycyjnych i współczesnych melodii irlandzkich i szkockich, obecnie zespół można zaliczyć do folk-rockowych).
  • Mechanicy Shanty „Molly Maquires” – w oryginale „Molly Maguires”, piosenka o kopalni stała się piosenką o statku (Mechanicy również często uprawiali powyższy proceder, choć ich teksty nawiązują do oryginałów, bądź są nimi inspirowane. Ostatnia płyta „W granicach folku” to właśnie profesjonalny maritime folk).
  • Packet „Pod Jodłą” – w oryginale „Whiskey In The Jar”, awanturniczo – zbójecka piosenka nabiera tu charakteru rozróbowo – marynistycznego (Packet był zespołem który składał się w większości z absolwentów WSM, a wiec marynarzy. Był tez jednym z pierwszych zespołów grających utwory na podstawie muzyki celtyckiej. Jego pracę część członków kontynuowała w grupie Smugglers).

    Zespół Cztery Refy jest wierny tradycji morskiej i śpiewane przez nich piosenki to zazwyczaj dość wierne tłumaczenia tekstów. Jednak ten właśnie zespół uznałbym za najbardziej folkowy z zespołów żeglarskich. Poza pieśniami morza i shanties wykonuje on także tradycyjne tańce irlandzkie, szkockie, bretońskie i angielskie. Na dodatek robi to z takim ogniem, że niejeden z naszych zespołów celtycko-folkowych mógłby się od nich wiele nauczyć. Mocny głos Jerzego Ozaista i świetne teksty (doskonały przykład jak tłumaczyć teksty nie zatracając ducha oryginału) Jerzego Rogackiego to niewątpliwe atuty grupy.
    Polskie szantośpiewanie podąża też w innych kierunkach. Znana niegdyś grupa Tonam & Synowie wyewoluowała w grupę wokalną Voices (brawurowe wykonanie „Preety Woman” jako gospel w koncercie debiutów na festiwalu w Opolu kilka lat temu!), potem jednak rozpadła się. Jeden z „tonamów” śpiewa dziś w Ryczących Dwudziestkach. Ten ostatni zespół również nie zawsze był wierny piosence morskiej. Płyta „By The Waters” zawiera bowiem niemal wyłącznie tradycyjny repertuar gospel. Z grup dobrze przygotowanych wokalnie warto wymienić The Pioruners. Ich aranżacje cechuje podział na głosy, ale też często ciekawe elementy humorystyczne.
    Inna grupa to zespoły na pograniczu piosenki morskiej i folk-rocka. Mieszczą się w nim wspomniani już Krewni i Znajomi Królika (nowe teksty coraz dalej odchodzą w głąb lądu), czy też zespół Smugglers. Smugglersi przekształcili się swego czasu w zespół Szela i muszę przyznać że jest to mój ulubiony folk-rockowy zespół. Płyta (właściwie chyba tylko kaseta) „Pani Pana zabiła…” to według mnie majstersztyk. Polecam gorąco tym, którzy nie znają. Obecnie zespół Smugglers pojawia się znów na festiwalach, latem wspominali coś o nowej płycie. Jeśli mowa o folk-rockowcach nie może zabraknąć białostockiego The Bumpers. Ich peierwsza kaseta „Jadziem do Irlandii” jest w dystrybucji Folk Time’u, kaseta „…a żywo!” to efemeryda, a płyty koncertowej „Wiecznie Zielone” nie można w ogóle znaleźć. Tak czy owak Bumpersi łączą w sobie najlepsze cechy naszych zespołów żeglarskich z energią Pogues, nostalgią Ukrainians i swobodą Louis Attaque. Do bardziej znanych należy też formacja ex-Mechanika (mowa o zespole Mechanicy Shanty) Sławka Klupsia, o tajemniczej nazwie Atlantyda.
    Jest też kilka zespołów, które bazują na własnych pomysłach. Mimo to ich brzmienie przywodzi na myśl właśnie folk. Mowa tu o choćby o grupie Mietek Folk (nazwa co nieco sugeruje), czyli szantowym odpowiedniku Running Wild, czy też EKT Gdynia. Ten drugi zespół nawiązuje jednak niekiedy do cudzych pomysłów. Ostatnio (no może nie tak ostatnio) do tego nurtu dołączył też zespół Orkiestra Dni Naszych.
    Ostatnia kategoria, przyznam że nie moja ulubiona, to tzw. szanty szuwarowo-bagienne. Ojcem tego terminu jest gruru tych właśnie piosenek Mirek „Kowal” Kowalewski z zespołu Zejman i Garkumpel (kolejna nazwa która może się folkowo kojarzyć). Szanty szuwarowo-bagienne to piosenki żeglarskie znad jezior, rzek i innych zbiorników wodnych po których pływa się w różnego rodzaju łódkach. Zazwyczaj opowiadają o rejsach po Mazurach, żeglarskich imprezach i innych ciekawych aspektach żeglarskiego życia.

    Podsumowując: w przypadku zespołów szantowych bardzo często mamy do czynienia z muzyką celtycką. Poza tym sam „maritime folk” to nic innego jak kolejna gałąź rozłożystego drzewa muzyki folkowej. Już tradycją staje się, że „Folkowe Drogi” ukazują jedynie wierzchołek góry lodowej. Być może do tematu pieśni morskich jeszcze wrócimy, na razie mamy za sobą tylko polskie szanty…

    Taclem