Krzysztof Jurkiewicz moze byc uznany za jednego z „weteranów” sceny folkowej. Bral udzial w wielu ciekawych przedsiewzieciach szantowych i folkowych, takich jak: Packet, Smugglers, Szela, Slodki Calus od Buby, Broken Fingers Band, czy tez Gdanska Formacja Szantowa.

Folkowa: Zacznijmy od nurtu „maritime folk”. Kiedy pojawiles sie w zespole Packet i jak wspominasz wspólprace z tym legendarnym juz zespolem ?
Krzysztof Jurkiewicz: W Packecie pojawilem sie pod koniec 1989, podczas nagrywania kasety – szukali dodatkowego glosu. To byl tez czas, kiedy Packet mial wielkie problemy wewnetrzne, w wyniku których sie rozlecial, to znaczy Mirek i Anka Peszkowscy praktycznie rozwiazali zespól, zostawiajac sobie prawa do nazwy. Ten rozpad mial chyba miejsce wczesna wiosna, jeszcze bylem tak „nowy”, ze na omawianie róznych zalów wypraszali mnie z pokoju. Wtedy (juz ze mna) musielismy szybko wymyslic jakas nazwe i tak powstali Smugglers.

F: Packet przeksztalcil sie w Smugglers. Byla to pierwsza kapela na scenie szantowej, która miala w swoim skladzie perkusje. Jakie byly inspiracje i skad tak brytyjskie folkrockowe brzmienie ?

KJ: Perkusja „chodzila za nami” juz od jakiegos czasu – na pierwszej kasecie Smugglersów pojawiaja sie pierwsze perkusyjnosci, z klawisza, ale na dobre pojawila sie po festiwalu w Kotce (Finlandia), gdzie Rysiu Muzaj z glupia frant zagral na perkusji (jest perkusista!!! – przyp.K.J.) i tak nam sie spodobalo, ze pózniej juz nie dalo sie inaczej. A inspiracje? Z nagran brytyjskich. Wtedy repertuaru szukalo sie w twórczosci kapel zagranicznych (to slychac w repertuarze z tamtych lat – wszystkie kapele szukaly nowego „materialu”, czyli kasety, jakiej jeszcze nikt nie mial i do utworów folkowych, nawet niekoniecznie zwiazanych z morzem pisano „szantowe” teksty”. Ta droga docieraly do nas kasety zgrywane przez znajomych, bez opisów, bez tytulów, bez nazwy zespolu. Po latach okazywalo sie, ze to Albion Band, Fairport Convention, Dubliners, itd. W Smugglersach najbardziej swiadomi muzycznie byli Stlukla ( Darek Slewa – gitara, spiew – przyp.K.J.) i Jachu (Krzysiek Janiszewski – git. basowa – przyp.K.J.) i to oni nas pod tym kontem edukowali, a nasze sklonnosci do eksperymentowania dopelnily reszty.

F: Wiele osób bylo zaskoczonych brzmieniem Smugglersów. Pojawilo sie sporo krytyki ze strony szantowych ortodoksów. Czy pamietasz jak odebraliscie to wówczas ?

KJ: Mielismy sporo radochy, „ale im dowalilismy” itp., ale tez troche zalu o to, ze nikt nam nie chce pomóc. Na nasz pierwszy wystep z perkusja na krakowskich Shanties wiezlismy bebny pociagiem z Gdanska (!!!!!) bo organizatorzy twierdzili, ze nie ma ich skad pozyczyc w Krakowie. Duzo nam pomoglo, tak mysle, w kontaktach z „ortodoksami” to, ze to Rysiu Muzaj (Stare Dzwony, itp. – przyp.K.J.) byl naszym perkusista.

F: Utwór „Powroty II” – twojego autorstwa – zdaje sie nawiazywac do „Powrotów” z pierwszego materialu Slodkiego Calusa. Czy to kontynuacja tej piosenki ?

KJ: Moze nie kontynuacja, ale dopelnienie, próba spojrzenia z drugiej strony.

F: Tropem Smugglersów poszly takie zespoly jak The Bumpers. Wydana w nienajlepszej jakosci kaseta koncertowa z Kopysci 93 dokumentuje wasza „kolaboracje” z tym zespolem. Czy mozna powiedziec ze zaczela wówczas powstawac scena folk-rockowa ?

KJ: The Bumpers faktycznie przyznaja sie do inspiracji naszym graniem, choc jestem przekonany, ze to bardziej wplyw The Pogues. Jesli juz, to nam moga „zawdzieczac”, ze pokazalismy, ze mozna to robic u nas i w pewnym sensie przetarlismy szlak. A scena folkrockowa? Jakos nie zauwazylem takiego zjawiska poza szantowymi festiwalami, a tu prekursorami byli ludzie z Zor, z festiwalu Sari, którzy, chyba jako pierwsi zainicjowali zwyczaj wydzielania dnia, czy koncertu folkowego. Pózniej byly wroclawskie Szanty i inni. To byl dobry pomysl, ale powstal wcale nie z sympatii dla folku, czy folkrocka, ale dlatego, ze szantowcy protestowali przeciw naszej muzyce i trzeba bylo te nurty od siebie oddzielic.

F: Bumpersi dosc szybko odkryli slowianskie rytmy, zas Smugglers przeistoczyl sie w folk-rockowa Szele, kolejny prekursorski zespól. Jak powstala Szela ?

KJ: Szela to wynik naszych poszukiwan. Podczas nagrywania kasety „Nagroda publicznosci” zarejestrowalismy dla zabawy wiazanke kaszubskich melodii i pózniej juz poszlo. Kiedy nagrywalismy kasete Szeli do studia weszlismy jako Smugglers, a wyszlismy po dwóch tygodniach jako Szela. Zmiana nazwy wiazala sie z zupelna zmiana profilu naszej muzyki, chcielismy, zeby nazwa byla bardziej polska. Mialo to tez chyba zwiazek z tym, ze zbyt wielu Smugglersów znajdowalo sie poza zespolem. Dzieki tej zmianie uniknelismy sporów o nazwe, kiedy chlopaki postanowili reaktywowac zespól. Choc watpie, czy akurat podczas zmieniania nazwy bylismy az tak przewidujacy. Mielismy tez nadzieje, ze jak nie bedziemy kojarzeni z szantami, latwiej nam bedzie w szolbiznesie.

F: Czyje pomysly dominowaly w Szeli ?

KJ: Dominowaly pomysly Jacha i skrzypka – Józka Kanieckiego. Oni stworzyli gros repertuaru, a w przypadku pomyslów innych czlonków zespolu znaczaco wplywali na ostateczne brzmienia utworu.

F: Do jednej z piosenek zespolu Szela nakrecono teledysk do programu Luz, co mozesz powiedziec cos o kulisach tego przedsiewziecia ?

KJ: Sprawa byla prosta – próbowala nas lansowac nasza wytwórnia – Indianie Europy – rzeczywiscie robili co mogli i wierzyli w to, co my robimy. Mieli wejscie w TV i nas wcisneli. Byla to typowa masówka: kilkunastu wykonawców, zapamietalem Grechute, na kazdego godzinka czasu, wczesniej wizyta w rekwizytorni, dobieranie strojów – efekt widziales – my – smiertelnie powazni, oni – bez koncepcji, chcieli robic jakies wiejskie jajca polaczone z gotyckimi oknami, zadnego wplywu na to, co z nami zrobia, pierwszy raz przed kamera, brak prób, itd… Jedyne mile wspomnienie z telewizji to przypadkowe spotkanie z Pospieszalskimi (poznalismy sie w Krotoszynie – przyp.K.J.) – okazalo sie, ze nas pamietaja, sami sie przywitali, dla nas to bylo cos – Voo Voo!!!.

F: Po Szeli pozostala tylko kaseta „Pani Pana Zabila…”. Czy byly plany dotyczace kolejnej plyty ? Istnieje moze jakis niepublikowany material ?

KJ: Po tym, jak wyrzucili mnie z Szeli przestalem sie kapela interesowac, ale wiem, ze nagrywali dla II prog. radia i powstala prawie plyta (nowe wersje lepszych kawalków z „Pani…” i sporo nowosci).

F: Slyszalem utwory Szeli gra obecnie tczewski zespól Ajagore, czy to prawda ?

KJ: Ajagore to ludzie, którzy zostali po usunieciu wszystkich oryginalnych czlonków Szeli. Dogadali sie z Jachem, ze nazwy nie beda uzywac – ich nazwa bardzo mi sie zreszta podoba – i graja dalej na wlasny rachunek. Sa wspóltwórcami sporej czesci repertuaru pózniejszej Szeli, wniesli spory wklad w unowoczesnienie starych, wiec graja. Mysle, ze to w porzadku.

F: Twoim rodzimym zespolem mozna nazwac Slodki Calus od Buby w którym grasz od 1989 roku. Czy zgodzisz sie ze obecnie mozna was nazwac trójmiejskim zespolem miejsko-folkowym ?

KJ: To nasze marzenie, zeby ludzie zaczeli tak o nas myslec. Sami o sobie tak wlasnie mówimy i myslimy.

F: Jaki jest wasz dorobek wydawniczy, ponoc wiekszosc swojego materialu wydajecie sami ?

KJ: Wytwórnia SDM wydala nasza pierwsza kasete „Slodki Calus Od Buby” (tzw. czarna – przyp. J.K.), druga – „Panska 7/8” – wydalismy sami, trzecia jest w fazie miksowania, wydamy ja raczej sami juz jako plyte. Poza tym wydalismy dwie kasety koncertowe, absolutny underground, mozna sie tez natknac na demo „Panskiej 7/8”. Kiedys widzielismy wydany przez kogos nasz koncert z Lublina. To chyba wszystko. Planujemy reedycje na CD.

F: Co z nowym materialem, kiedy mozna sie go spodziewac ?

KJ: Miksujemy, szukamy brzmienia. To juz kwestia dni, moze tygodni, a wydawnictwo powinno byc gotowe przed latem.

F: Dosc czesto wykonujesz piosenki zeglarskie solo, lub ze znajomymi, chocby w Contrascie czy Wielkim Blekicie. Jaki jest odbiór piosenek zeglarskich w takich miejscach ?

KJ: Granie w knajpie, przepraszam, tawernie, to specyficzna zabawa. Takie miejsca jak Contrast, Wielki Blekit czy Infinium sa wspaniale, bo przychodza tam ludzie, którzy wiedza czego chca, a to najczesciej to, co my im mozemy dac – wspólne spiewanie, przekrzykiwanie sie, granie (do znudzenia) tych samych kawalków, tylko dlatego, ze je lubimy. Czasem grywa sie w nowych miejscach, gdzie ludzie sa przypadkowi i wtedy bywa róznie.

F: Gdanska Formacja Szantowa – przedstaw prosze ten fenomen i opowiedz troche o jego powstaniu.

KJ: Gdanska Formacja Szantowa to zabawa. Zaczelo sie od zartu: organizatorzy koncertu chóru z Bremy zadzwonili do Waldka Mieczkowskiego, ze szukaja gdanskiego zespolu do wspólnego wystepu z Niemcami. Poniewaz Waldkowi nie przyszlo nic innego do glowy wymyslil zespól, a pózniej zebral nas i zagralismy. Poniewaz gramy ze soba w róznych konfiguracjach dosc czesto nie bylo problemów z poczatkowym repertuarem. Granie w tym skladzie to relaks, mozemy sobie na scenie absolutnie zaufac. Zestaw jest optymalny: czterech facetów, cztery glosy, skrzypce, akordeon, organki, dwie gitary. To sie sprawdza i w knajpie i na scenie. Jednoczesnie nie musimy rezygnowac z naszych dotychczasowych zajec – pelen komfort.

F: Widzialem jeden z ostatnich koncertów GFS i przyznam ze odnioslem bardzo pozytywne wrazenie. Czy w planach macie czestsze koncertowanie ?

KJ: Chcemy grac jak najczesciej, a najchetniej wypracowac sobie miejsce, gdzie moglibysmy grywac regularnie, raz na miesiac. Mozliwe, ze to bedzie Contrast, w którym juz zainicjowalismy cykl „Gdanska Formacja Szantowa i Goscie” w którym zagrali juz z nami Beata Bartelik – Jakubowska (Krewni i Znajomi Królika – przyp. J.K.) i Janek Wydra (EKT Gdynia – przyp. J.K). Teraz jedziemy na Shanties do Krakowa i Szanty do Wroclawia.

F: Czy mozna sie spodziewac jakichs zupelnie nowych utworów napisanych przez czlonków GFS, czy jednak pozostaniecie przy standardach ?

KJ: Standardy w takiej kapeli to oczywiscie podstawa ale robimy tez wlasne utwory. Mamy sporo pomyslów a na Shanties w Krakowie przygotowalismy dzisiaj, 18.02.02, dwie moje piosenki. Mamy tez zamiar odgrzac co ladniejsze, a zapomniane juz piosenki. Zaczelismy od „Marynarza z Botany Bay”.

F: 19. Jak oceniasz na dzien dzisiejszy trójmiejska scene szantowo-folkowa ? Na kogo warto zwrócic uwage ?

KJ: Bardzo dobrym zjawiskiem jest powstanie sporej ilosci miejsc z zywa muzyka, które nastawione sa na amatorów (Contrast, Infinium, Bukszpryt, Wielki Blekit, Zielona Tawerna, Bursztynek, Boma, Zejman, moze jeszcze jakies). Dzieki temu coraz wiecej kapel, czy solistów ma repertuar, którym moze wypelnic caly wieczór. Niepokoi mnie to, ze wiekszosc z nich nastawia sie wylacznie na tzw. szanty, ale taki chyba „trynd” i nic tu checi nie poradza gdy idzie o kase. Sa ludzie (np.:Kozi Band – jesli jeszcze tak sie nazywaja – przyp. J.K.), którzy planuja realizacje projektów zblizonych do lódzkiej Przechowalni (powodzenia!). Jesli chodzi o zwrócenie uwagi to praktycznie nie mam okazji posluchac ludzi bo sam wtedy gram gdzie indziej i chyba na to warto zwrócic uwage, ze nie ma gdzie sie spotkac w wiekszym gronie grajacych, a tu z kolei zwraca uwage Contrast, który próbuje skupiac wokól siebie wykonawców i tworzyc atmosfere sprzyjajaca, byc moze, powstaniu liczacego sie w Polsce srodowiska „szantowego”.

TaclemWywiad ukazał się w magazynie „Gadki z Chatki”