The Waterboys – „Too Close to Heaven ” czyli folkblues albo kto zamawiał dziś niebo
Nie wiem co skłoniło Scotta do wydania odrzutów z kilku sesji the Waterboys. Być może znowu, po raz kolejny stara się przewartościować swój żywot, być może chce dać fanom klucz do swej twórczości … Faktem wszak jest niepodważalnym, że Mike to artysta przez duże A. I ta płyta to potwierdza.
Przeczytana w magazynie popkulturalnym (kiedyś rockowym , ba , tylko rockowym) recenzja zmusiła mnie do wydania paru złotych na ten album. I nie żałuję.
Na dziesięć utworów może dwa, może trzy można by sobie darować ale nie powiem które. Każdy czuje to inaczej i takie biadolenie byłoby w przypadku Mike’a po prostu nie w porządku. Płyta jest dobra. Od kilku lat Scott nie rozpieszczał nas swoją nową twórczością ( szkoda, że brak następcy przecudnego albumu solowego ” Bring ‚em all in” ) i obawiam się niestety, że ten stan może jeszcze trochę potrwać, więc cieszmy się z tego co mamy. Dobrze się stało, że Mike wygrzebał stare taśmy , dograł do nich często nawet połowę nowych dźwięków , zremasterował i wypuścił z zaczarowanej klatki jak piękne gołębie.
Mike Scott ( dla mniej wtajemniczonych to 90% the Waterboys ) z reguły zawsze wolał długie , rozimprowizowane kompozycje, w których rodził się Duch Muzyki , coś na kształt magii, takie swobodne jamowanie, kiedy spod palców wymykają się muzyki i przestrzenie. Na tej płycie jest tego wszystkiego pod dostatkiem. Zarówno przepiękne partie skrzypiec w wykonaniu rasowego irlandzkiego druida Wickhama, jak i porażające solówki saxofonu Thistlethwaite’a, to wszystko smakuje jak kolacja we dwoje przy świecach.
Mimo, że the Waterboys dla folka znaczą tylko tyle co „The Fisherman’s Blues” i ” The Room to Roam” razem, to jednak „Too close to Heaven” wnosi nowe wartości ; produkcja na miarę 2001 roku oraz nadzieja na spokojnego folkowego bluesa. Tu upatruję szansy na rozwinięcie formuły the Waterboys. W tym są naprawdę dobrzy !!! W zasadzie nie zdziwiłbym się gdyby teraz nagle zaczęli grywać w klubach bluesowych ( choć w przypadku płyty z lat 1096 – 2001 można powątpiewać kto tak naprawdę stanowi dzisiaj oprócz Mike’a trzon the Waterboys ). Taki sposób grania pokazał niegdyś nam Van Morrison, a ponieważ Mike Scott artystą prawdziwym jest , jego śpiew staje się dla tej muzyki tym czym dla whiskey jest kostka lodu.
Z pewnością do historii przejdą ” Higher in Time ” , „Too close to Heaven” i „Lonesome Old Wind”. Piękne frazy, godne największych , coś z ducha wczesnych Waterboys … ot i cała nowa – stara płyta the Waterboys. Lek na naszą rzeczywistość. Niektóre kompozycje trwają ponad standardowe 3 minuty , mało tego, mają po 5 , 8 a nawet 12 minut. To nie przypadek. Tej muzyki nie puszczą stacje karmiące nas power – playami. To muzyka prywatna.
I niech tam sobie niektórzy narzekają, że country, że blues , że się ciągnie jak spaghetti … sorry ale kto powiedział, że the Waterboys to muzyka taneczna ?

Lecho