Folkmetalowa grupa Fejd z Norwegii, to jedna z najciekawszych ekip grających ten rodzaj muzyki. Niby nie odkrywają Ameryki, łącząc po prostu norweski folk z ciężkim graniem, ale robią to bez niepotrzebnego zadęcia. Każda kolejna płyta przynosi w sumie dość podobną muzykę, ale zawsze można odnaleźć w niej nieco ciekawych dźwięków.
Najciekawsze w muzyce Fejd jest to, że nie zawodzą tam, gdzie wykłada się wiele folkmetalowych kapel, czyli przy graniu na akustycznych instrumentach. Tu proporcje są bardzo dobre, ponieważ słychać, że chodzi raczej o rockowe i metalowe podkręcenie folkowych w zamierzeniu piosenek, a nie o nadanie folkowego charakteru kompozycjom z zupełnie innej bajki. Nie mamy tu plastikowych klawiszy w stylu Summoning, a prawdziwe, żywe instrumenty.
Do najciekawszych momentów na płycie można zaliczyć elektryzujący wstęp w postaci utworu „Ulvsgäld”, roztańczony „Den skimrande” i patetyczną balladę „Vindarnas famn”.
Warto zatrzymać się na chwilę nad szatą graficzną. Choć poprzednie okładki płyt Fejd były nieco kiczowate, to tym razem Norwegowie przekroczyli pewne granice dobrego smaku. Wikiński drakkar, unoszący się na oceanie gwieździstego nieba, pełnia księżyca i łeb czegoś co pewnie miało być wilkołakiem, to za dużo jak na jeden obrazek. Z drugiej jednak strony okazuje się, że ten graficzny potworek może mieć bardzo pozytywne konotacje. Po przesłuchaniu płyty dochodzimy do wniosku, że muzyka nie jest taka zła, jak zapowiadała nam to okładka. Płytę warto nie tylko przesłuchać, ale również polecić.

Rafał Chojnacki