Dziś Róża Wiatrów, to już wspomnienie. Zespół przeszedł w stan spoczynku po kilku latach intensywnego muzykowania. Właściwie nagrali tą płytę za szybko. Słychać na niej wszystkie błędy młodości. A jednak dobrze, że się na to zdecydowali. Zbyt wiele ciekawych grup zniknęło, nie pozostawiając po sobie nawet takich nagrań.
Zespół od pierwszego utworu („Hej ruszajmy”) stroi się w pirackie szatki. W swoich kompozycjach zbliżają się dzięki temu do zespołu Mietek Folk, który specjalizuje się w takich piosenkach. Muzycznie nie jest to niestety nic oryginalnego. Mimo irlandzko-folkowych stylizacji w kilku utworach („Korsarska ballada”, „Czarna rafa”, „Lauren Gray”, „Neptun”) autorskie propozycje Róży Wiatrów brzmią raczej jak średnio zaangażowana piosenka turystyczna. Słychać to zwłaszcza w wesoło plumkającej gitarce, radosnych solówkach granych niemal non stop w większości utworów, czy też prostych partiach fletu, którym wyraźnie brakuje polotu, ograniczają się bowiem do skocznych przygrywek. Grający na nim instrumentalista nawet nie próbuje wychylić się choćby odrobinę poza temat, chyba że zdarzy mu się… pomylić. Z resztą po grze muzyków można wnioskować, że morsko-folkowe granie znali wówczas głównie z polskich scen. Nie sięgali za daleko w swoich inspiracjach.
Ozdobą płyty jest jedyny w tym zestawie cover – „Gwiazda z powiatu Down”, czyli polska wersja irlandzkiego standardu „Star of the County Down”, w wersji znanej z płyt zespołu The Bumpers. Róża Wiatrów gra tą piosenkę nieco spokojniej, ale nie odbiera jej to uroku. Widać, że utwór ten musiał się spodobać wrocławskim muzykantom. Druga bardzo dobra piosenka, choć może nie najlepiej zaśpiewana, to ballada „Czas kapitana”. Wychodzi na to, że zespół niepotrzebnie zabrnął w ów galopująco-piracki repertuar, który dominuje na płycie. Może gdyby było spokojniej, płyta byłaby po prostu lepsza. Potwierdza to również utwór „Czas na morze”. Z kolei nieco trywialna tekstowo piosenka „Tibi” zyskuje z kolei wiele na rozszerzeniu instrumentarium. Okazuje się, że gdyby w składzie na stałe znalazły się skrzypce i banjo, całość brzmiałaby o wile ciekawiej.
Mimo ewidentnych braków wciąż uważam, że dobrze że zespół tą płytę nagrał, w końcu to świetny dokument, świadectwo istnienia wrocławskiej kapeli Róża Wiatrów. Gdyby grali dalej, zapewne nieco by się rozwinęli, przez co ta płyta również byłaby inaczej odbierana, choćby jako „grzechy młodości”. A tak mamy to, co mamy.

Rafał Chojnacki