Szczerze mówiąc po deklaracjach muzyków grupy Eluveitie, do nowego krążka podchodziłem bardzo ostrożnie. Po całkowicie akustycznym, doskonałym „Evocation I – The Arcane Dominion” (który z resztą na łamach folkowej wcześniej recenzowałem) zapowiadano powrót do ciężkiego grania – czyli znów ostre, przesterowane gitary, bezlitosne growle i tak dalej. Nie będę owijał w bawełnę – poprzednia płyta i jej konwencja totalnie mnie rozbroiły. Cudowne wokale lirniczki Anny Murphy i klimatyczne aranżacje biły na łeb dotychczasowe dokonania szwajcarów (choć „Slania” była bardzo dobrą płytą). Dlatego też ze wspomnianych deklaracji powrotu do mocnego uderzenia nie byłem do końca zadowolony.
„Everything Remains As It Never Was” to album zdecydowanie inny od „Evocation…”, ale wydaje się że panie i panowie z Eluveitie, korzystając z doświadczenia jakie przyniosło im nagranie akustycznego krążka, znaleźli złoty środek. Mówiąc wprost: „Everything…” słucha się z nieskrywaną przyjemnością. Jest to płyta wyważona, w odpowiednich miejscach stonowana, zaskakująca pomysłami, kipiąca energią i radością grania. Oczywiście, ubolewam nad tym że przy mikrofonie stoi znów głównie Chrigel Glanzmann, który odpowiada za ostre, growlowate wokale. Ale trzeba przyznać, że kiedy do głosu dochodzi wspomniana wcześniej Anna Murphy, robi się niesamowicie.
Otwierający krążek (nie licząc krótkiego intra „Otherworld”) „Everything Remains As It Never Was” jest kawałkiem, że tak powiem, przykładowym – odzwierciedla on dokładnie wygląd i klimat całej płyty. Ostre wejście, gdzie na zasadzie kontrastu współgrają ze sobą potężne perkusyjne blasty i chwytliwa, folkowa melodia, przeradza się w rozbudowaną, wielowątkową kompozycję. Mocno zaśpiewane zwrotki, nieco bardziej stonowany refren z bajecznie brzmiącymi kobiecymi wokalami (tak, będę się podniecał śpiewem Ani), w końcu powtarzający się temat z początku. Mimo iż wiele kompozycji zbudowanych jest na podobnym schemacie, słychać sporo świeżego powiewu. Singlowy „Thousandfold” również robi wrażenie – porównania z hitowym „Inis Mona” ze „Slanii” nasuwają się same. Skoro przy hitach jesteśmy – z „Everything…” można wykroić naprawdę kilka wielkich szlagierów. Cudowny, balladowy „Lugdunon” zachwyca przede wszystkim klimatem dawnych czasów, a mój faworyt, „The Quoth Of The Raven” czaruje natomiast chwytliwym refrenem i urokliwym śpiewem panny Murphy. Oczywiście oprócz tych melodyjnych, zdecydowanie bardziej folkowych numerów, znaleźć można też te bardziej metalowe, czadowe – przykładem może być tutaj szaleńczo rozpędzony „Kingdom Come Undone”. Podsumowując, każdy znajdzie na tej płycie coś dla siebie.
Prócz tych wszystkich pochwał, są rzeczy na tej płycie nad którymi można trochę pomarudzić. Gdzieniegdzie drażnić mogą jedno czy dwu minutowe wstawki, które generalnie nie wiele wnoszą do całości płyty – zaryzykowałbym stwierdzenie że to zwykłe zapchajdziury. Krótki motyw grany na mandolinie czy klimatyczne zawodzenie dud mogą się podobać, ale wobec tych właściwych kompozycji po prostu giną. Żałuję trochę również że grupa odeszła od pierwotnego pomysłu sięgnięcia ponownie po stare galicyjskie teksty, tak jak to miało miejsce na „Evocation I”. Większość liryków jest śpiewana po angielsku przez co muza szwajcarów trochę straciła na wyrazie.
„Everything Remains As It Never Was” to solidna, folk-metalowa płyta. Fani Eluveitie zapewne łykną ją w całości bez zbędnych grymasów, ci bardziej wymagający słuchacze trochę będą się musieli z nowym krążkiem szwajcarów osłuchać. Mimo to, cieszy dobra forma zespołu i pozwala to optymistycznie patrzeć w przyszłość. A ta dla muzyków grupy rysuje się naprawdę przejrzyście.

Marcin Puszka