Dwupłytowy album DVD „Zaduszki Szantowe” to pozycja szczególna z dwóch powodów. Po pierwsze jest to pierwsza oficjalnie wydana w Polsce płyta DVD z szantami, po drugie same „Zaduszki…” to koncert niezwykły – poświęcony tym, którzy odeszli. Zapis kieleckiego koncertu jest więc nie tylko dokumentem, ale i zapisem pewnej ważnej chwili – istotnej nie tylko dla miłośników pieśni spod żagli, ale też dla wszystkich fanów folka. Oto bowiem zaczynają się w końcu pojawiać polskie DVD z taką właśnie muzyką!

Pierwszą płytę rozpoczyna zespół Grogers z kilkoma piosenkami rodem z irlandzkich pubów. Biorąc pod uwagę wyraźnie słyszalne fascynacje muzyczne członków zespołu ich występ brzmi nieco tak, jakbyśmy mieli do czynienia z grupą The Pogues Unplugged. Mam wrażenie, że formacja Shane’a MacGowana to najbardziej eksploatowany zespół na polskiej scenie szantowej.
Jako drugi zaprezentował się zespół Bezmiary. Wcześniej tylko dwa razy słyszałem ich na żywo, ale przyznam, że mimo iż nie zaprezentowali tym razem własnych kompozycji, to ich występ wypadł całkiem nieźle. Widać, że kombinują nad brzmieniem, choć obecnie wciąż jeszcze są zespołem, nad którym krąży cień Ryczących Dwudziestek. Nic to jednak dziwnego, większość zespołów śpiewających w Polsce szanty a cappella pozostaje pod wpływem tej wielkiej grupy.
Grzegorz Tyszkiewicz w swoim solowym repertuarze zaprezentował garść wspomnień z dawnych lat, m.in. „Plażę w Point Noire”, „Wysoki brzeg Dundee”. Jest też coś z repertuaru grupy Smugglers: „Pieśń powrotu”, „North-West Passage”, oraz klasyki innych wykonawców „Hala-baluby-lej”. Zwłaszcza zaśpiewany a cappella „North-West Passage” zrobił na mnie dobre wrażenie, co ciekawsze jest to ponoć pierwsza rejestracja solowego wykonania tej piosenki.
Kolejni wykonawcy postanowili na początek wystąpić z gościnnym udziałem poprzedzającego ich solisty i tak doszło na scenie do wspólnego wykonania piosenki „Staruszek jacht” przez Grzegorza Tyszkiewicza i Cztery Refy. Kolejne utwory wykonane przez łódzki zespół reprezentowały przekrojowy materiał, choć skupiono się na pieśniach poświęconych walce na morzu (nie było to jednak koncertowe odegranie płyty „Bitwy morskie”). Jedyne co potrzebne Refom, by dobrze zabrzmieć, to odpowiednia oprawa dźwiękowa – o całą resztę możemy być spokojni. Tym razem zabrzmieli bardzo dobrze.
Pierwszą płytę zamyka występ kolejnego „chłopca z gitarą” – Piotra Zadrożnego. Balladowy repertuar w wykonaniu tego krakowskiego barda zabrzmiał bardzo dobrze. Wykonawca uparł się, by wyjątkowo mocno dmuchać w mikrofon, co czasem może nieco irytować. Cieszy za to świetne wykonanie „Morza Północnego” znane z repertuaru Tomasza Opoki. Również „Port Amsterdam” Jaquesa Brela w wykonaniu Piotra to jedna z najpiękniejszych ballad jakie mogły na tym koncercie wybrzmieć.

Drugą płytę z zaduszkowej kolekcji otwiera znów zespół Cztery Refy, tyle tylko, że w towarzystwie Piotra Zadrożnego. Wykonują razem utwór pt. „Opowieść”, którego polski tekst napisał niegdyś Marek Smolski, a zarówno Refy, jak i Piotr Zadrożny, piosenkę tą zarejestrowali kiedyś na swych płytach. Dalszy ciąg należał znów do Czterech Refów – ponownie dających nam zestaw świetnych piosenek. Co prawda tym razem zdarzyło się Jerzemu Ozaistowi kilka razy pomylić, nie zepsuło to jednak występu tej świetnej grupy. Zresztą przy tak długich opowieściach, jak te, które kiedyś składały się na „Pieśni wielorybnicze” nie trudno o pomyłkę. Cieszę się, że owe pieśni powróciły do repertuaru Refów.
Kolejna grupa, która zaprezentowała się na zaduszkowym koncercie, to Passat. Grupa ta ma własny, dość ciekawy styl. Wiem, że wielu sceptyków krytykuje zespoły oparte na damskich wokalach, a Passat do takich właśnie należy. Jednak dla mnie folkowo-żeglarskie granie w wykonaniu tej kapeli jest jak najbardziej do zaakceptowania. Czasem może nuży nieco próba aktorskiego śpiewania – zwłaszcza tam gdzie liczą się opowiadane historie – ale myślę, że to jest do wyćwiczenia. Podejrzewam, że gdyby teraz ukazała się płyta Passatów mieściłaby się raczej w bardzo mocnej średniej tego co wykonuje się na naszych scenach. Skrzypce nie brzmią zbyt stylowo (raczej klasycznie), gitarzysta z kolei gra czasem trochę za dużo. Zespół nadrabia jednak poczuciem humoru, przerabiając na szanty standard grupy Queen. Warto jednak byłoby wytłumaczyć wokalistkom, że nie wszystkie obce słowa wymawia się tak jak się pisze, lub jak sugerowałaby angielska pisownia. W każdym razie na pewno nie mówi się „samhain”.
Jeśli jednak wspomniane powyżej mankamenty dałoby się wyeliminować, to zespół zdecydowanie zyskałby w moich oczach. A tak, jak już napisałem – mocna średnia.
Ballady Bogusława Nowickiego w wykonaniu samego autora, to rzadkość na szantowych scenach.
Jego utwory to bardzo dobry materiał, szkoda by było, gdyby się zmarnowały. Może ktoś powinien dogadać się z autorem i przedstawić je w szerszej formie muzycznej? Gitara i wokal to czasem całkiem dużo, ale te piosenki zasługują na porządne, zespołowe wykonanie. Powiem więcej: marzę by w usłyszeć je w bogatszych wersjach. Nie wiem niestety jak brzmi autorska płyta „Oceany” Bogusława Nowickiego, ale kompozycje aż proszą się o zespołowe aranżacje.
Bogate wersje wokalne i instrumentalne, to z kolei domena zespołu o enigmatycznej nazwie Pchnąć W Tę Łódź Jeża. W ich wykonaniu zabrzmiała m.in. piękna pieśń „Albatros”, znana jeszcze z wykonania grupy Kogoto, do której należała część Jeży. Musze przyznać, że ich występ brzmiał i wyglądał bardzo profesjonalnie. Szkoda tylko, że występ był taki krótki.
Ostatnie wejście grupy Cztery Refy, to koncert ze wszystkich najsmutniejszy, niemal żałobny, najbardziej pasujący do klimatu tej imprezy. Oprócz znanych utworów, takich jak „Mister Stormalong” czy „Zabierz nas na ląd” pojawiły się również piosenki premierowe.

Kończący koncert „Szantymen” prowadzony przez lidera grupy Bezmiary, którego wspierali wszyscy biorący udział w koncercie to jedno z najlepszych zakończeń jakiego mógłby się spodziewać widz tego koncertu.

Taclem