W zasadzie za całą recenzję wystarczą słowa: nowy album Eithne Ní Bhraonáin.
Artystka nie zmieniła stylu, w jakim tworzy. Wciąż zachwyca przepięknymi kompozycjami i cudownym głosem. Ponownie jej utwory trafiają wprost do serca i wyobraźni, wzruszając i malując prześliczne, bajkowe obrazy.
Czy więc jest to „The Memory Of Trees II”? Czy jest to, jak to określił Billboard, „to samo ciastko tylko z inną polewą”?
Nie. Wprawdzie Enya nie zmieniła swego stylu, nowy album tworzyła ponownie z Nicky`m i Romą Ryan, ale coś się zmieniło. To atmosfera.
Dominującymi tematami na nowym albumie są pierwsza miłość i życie. Niby nic nowego i wyjątkowego, ale Enya jak zwykle mówi o tym inaczej niż wszyscy. Są tu przepiękne, nastrojowe piosenki („Only Time”, „Deora Ar Mo Chroi”, „Pligrim”, „Fallen Embers”), jak i utwory szybsze, porywające („Wild Child”, „Flora`s Secret”, „One By One”, „Lazy Days”). Co ciekawe, nieoczekiwane i wspaniałe, w tych szybszych wyczuć można, nawet jeśli mówią o rozstaniach („One By One”), ogromne szczęście i radość życia. No i jest jeszcze „Tempus Vernum”, cudo samo w sobie. Piosenki tak przepełnionej grozą i uczuciem nadciągającego niebezpieczeństwa dawno nie słyszałam.
Zwykle było tak, że na każdym albumie miałam kilka swoich ulubionych utworów. W tym przypadku naprawdę nie jestem w stanie wybrać ulubionych… Kocham je wszystkie. Na płycie tej Enya udowadnia ponadto, że ma bardzo dużą skalę głosu – od „Fallen Embers” do „Pilgrim”.
Są tu piosenki, wywołujące łzy, są piosenki wywołujące śmiech. Są piosenki, które sprawiają, że tańczysz. Enya powiedziała w wywiadzie, że utwory te opisują to, co spotkało ją w ciągu ostatnich dwóch lat. W takim razie jej dni w ciągu tych dwóch lat z pewnością były bez deszczu…
Sześć gwiazdek w skali pięciogwiazdkowej.
I jeszcze recenzja wg. mojego taty: nowy album to nic nowego… I to jest właśnie najcudowniejsze.

Dodaj komentarz