Nie tak dawno pisałem o debiucie Emerald Rose, teraz przyszedł czas na ich druga płyte. Jest to ostatni jak dotąd studyjny album grupy, a w sklepach całej niemal Europy pojawił się niedawno koncertowy krążek „Fire In The Head”. Wrócmy jednak do „Bending Tradition”. Jest to płyta lepsza od poprzedniczki. Co prawda Emerald Rose wciąż romansują z pogaństwem i wicca, ale komu to tak naprawdę przeszkadza ?
Na początek otrzymujemy pop-folkową balladę utrzymaną w stylu spokojniejszych nagrań Great Big Sea. „Penny In The Well”, bo tak się ten utwór nazywa, mógłby się spokojnie znaleźć na płycie kanadyjczyków.
Muzycy twierdzą że kolejny utwór – „Fire In The Head” – to ‚mouth music’. Nie będę się z nimi kłócił… to po prostu nie jest mouth music, a przynajmniej nie w takim wykonaniu. Nie zmienia to faktu że utworek jest uroczy.
Nowością w repertuarze Emerald Rose jest cover. „Lucky Man” to kompozycja grupy Emerson, Lake, and Palmer. Muzycy Emerald Rose twierdzą że tak powinien brzmieć. Tym razem trudno nie przyznać racji, bo brzmi dobrze, a na dodatek ma folkowy feeling.
Podobnie jak na pierwszej płycie Emerald Rose grają też do tańca. Obok wiązanki „Green Hills of Garland…” mamy też instrumentalny utwór „Unfinished Business”, choć to akórat trudno byłoby ugryźć tradycyjnym tancerzom.
Nie może też zabraknąć utworów o dziewczynach. Tym razem dostajemy nową wersję tradycyjnej „Red Haired Mary”, oraz autorski utwór „Pagan Girl”. Ta druga kompozycja to znów muzyczny ukłon w kierunku Great Big Sea. Przynajmniej ja tak to odbieram. Choć przyznam że w muzyce Amerykanów jest więcej swingu niż w piosenkach Kanadyjczyków.
Irlandzka ballada „Come By The Hills” wykonana nieco szybciej niż zwykle zabiera nas w podróż do miejsc skąd pochodzi duch muzyki Emerald Rose. Z tamtad przenosimy się do Szkocji posłuchać „Johnny Cope”, chyba najlepszej piosenki z repertuaru tej grupy. Brzmiąca po niej autorska „Merry Mayfolk” nie brzmi już tak dobrze, mioże gdyby zamienić ją miejscami z nieco mistyczną „Castle of Arianrhod” efekt byłby lepszy.
„Freya, Shakti” to ponoć utwór poświęcony Bogini w jej licznych wcieleniach. Mi się to kojarzy troche z celtyckim hare krishna, ale to tylko moje własne zdanie.
Na zakończenie jeszcze raz pozwolę sobie nie zgodzić się z muzykami, którzy twierdzą że „Hills of America” to hymn irlandzkiej diaspory w Ameryce. Jakoś mnie nie przekonują … a „Danny Boy” to co ?
Mimo tego przekomarzania (łatwo mi, chłopaki nie moga odpowiedzieć) lubię tę płytę i polecam wszystkim.

Taclem