Na pierwszy rzut oka okładka wygląda, jak byśmy mieli do czynienia z kolejną z setek płyt irlandzkimi pieśniami rebelianckimi. Owszem, są tu również takowe, ale niemal wszystkie nowiutkie i świeżutkie.
Na początek jednak mamy flet i klawisze, robiące klimat jak z filmu „Braveheart”. To tylko intro, już w chwilę później mamy ostrą, celtycko-rockową jazdę. Nie jest to jednak typowo nowoczesne granie, a raczej coś co kojarzyć się może z Fairport Convention. Słychać nawiązania do rocka z lat 70-tych, na dodatek Tommy całkiem nieźle śpiewa.
Wykonawca nie tylko sam napisał niemal wszystkie piosenki, to jeszcze nagrał większość ścieżek. Trzeba przyznać, ze dobrze sobie poradził. Najciekawsze jednak na płycie są piosenki. Wszystkie brzmią, jakby miały niemal sto lat, wpadają w ucho i łatwo można by uznać je za tradycyjne.
Czasem zdarza się, ze nieco dziwnie brzmi tu połączenie instrumentów klawiszowych i programowanej perkusji z folk-rockowym graniem, ale generalnie nie przeszkadza to w odbiorze płyty.
Przyznam, że jestem tym albumem nieco zaskoczony, pewnie jeszcze nie raz do niego wrócę.

Taclem