Myślałem że wiem coś o muzyce folkrockowej. Niestety okazało się że byłem w błędzie. Ta płyta skopała mnie, pobiła i zostawiła w jakiejś mrocznej spelunce z której pochodzi ta muzyka. Aż trudno uwierzyć że to ten sam zespół, który nagrał płytę „Lovely day for a Hogshead of Whiskey”. I że ta E.P.-ka powstała rok później. Progresja jest niesamowita.
Tytułowy „The Medicine Show” brzmi jakby ekipa Monty Python’a przy współpracy z Nickiem Cave’m robiła soundtrack do „Skrzypka na dachu”. Żydowski klimat zyskujemy przez dźwięki klarnetu, dęciaki sugerują Bałkany, zaś akordeon nawija ani chybi po rosyjsku.
„The Land of A Thousand Bees” miałby w sobie może nieco klimatu wschodnich wycieczek The Pogues, gdyby nie fakt że jest zagrany z niesamowitym poczuciem humoru. Płyta jest wręcz pijana szalonym klimatem. Opentane wokale, jakich nie powstydziłby się Cave w najbardziej orgiastycznych utworach, szalone partie instrumentów i zabawa z konwencjami to przepis na muzykę Dolomites.
Trzeci z utworów „Don’t Bring Me Down” to właściwie swing i to rasowy, rzekłbym wręcz knajpiany. Z kolei „Lizzy Borden” ma w sobie podobny do „The Medicine Show” klimat groteski.
Płytę kończy „In The Bar” zakęcony walczyk, który mógłby brzmieć jak Pogues… gdyby nie to że ani trochę nie kojarzy się z tym zespołem.
Jeśli taką drogę Dolomites wybrali na stałe, to trzymam za nich kciuki, są niesamowici.
Nie wiem czy E.P.-ka jest w normalnej dystrybucji, gdyż jest to cudeńsko wydane przez zespół. Płyta to CD-R, okładkę malowano ręcznie (szablon), płytęz resztą też. Jeśli jednak można ją kupić – nie zastanawiajcie się nawet. Jest szalona i nieprzewidywalna, ale na pewno warto jej posłuchać.
Taclem

Dodaj komentarz