Płyta wyszła parę lat temu, ale niedawno, za sprawą Hammerheart, ukazała się reedycja, tak też jest okazja by o niej wspomnieć.Tym bardziej, że za pierwsze wydanie „Tuatha…” odpowiedzialna była mała niemiecka wytwórnia Nazgul’s Eyre, płyta wyszła w niewielkim nakładzie a wytwórnia wkrótce padła.Tak też wielkie dzięki dla Hammerheart.
Jest to pierwsza duża płyta zespołu, zarazem jest czymś na kształt klasyki folkmetalu, pojawili się naśladowcy (np niemiecka grupa Suidakra z wczesnymi płytami czy irlandzki Waylander). Album zaczyna się zachęcająco, utworem instrumentalnym „I am Tuan”, zagranym na dudach łokciowych i gitarze akustycznej. Utwór dalej zaczyna się blackmetalowa jazda, przetykana raz po raz folkowymi wątkami. To znaczy, celtyckie instrumentarium (fleciki, bodhran) plus mandolina czy gitary akustyczne dzielnie towarzyszą typowo metalowemu grzaniu. Ale w takim „Maeves march” to właśnie ciężkie gitary są tylko gościem i delikatnie włączają się do akustycznego z początku utworu. Innym przykładem takiego nierównego kawałka jest „Tain bo cuailagne”-blackmetalowa rzeźnia przechodzi w spokojny, folkowy kawałek z odgłosami lasu w tle… Całą płytę cechuje swoisty eklektyzm, żaden utwór nie jest do końca metalowy czy folkowy (poza wspomnianym otwierającym płytę „I am Tuan”). Ale słucha się tego bardzo dobrze, płyta mimo wieku i nienajlepszej jakości nagrania wciąż ma to coś, co sprawia że wciąż do niej wracam.
Niestety, nie miałem przyjemności słyszeć reedycji, więc nie będzie nic o utworach bonusowych.Z wyjątkiem „Óró sé do bheatha bhaile”, utwór ten pojawił się na następnej płycie.
Mojmir

Dodaj komentarz