To już druga w niedługim czasie płyta, której młody zespół nadał zadziorny tytuł „Folk You”, kojarzący się z mocnym anglojęzycznym powiedzeniem. W przypadku holenderskiej grupy Folkaholics mieliśmy jednak do czynienia z przeróbkami irlandzkich standardów, okraszonych coverami The Pogues. Polski zespół prezentuje nam w większości autorski repertuar, oparty w dużej mierze na brzmieniach celtyckich, lecz pisany przez członków kapeli. Tradycyjne melodie i piosenki są tu tylko dodatkiem.
Debiutancki album załogi z Bydgoszczy otwiera piosenka, która jest zapewne sztandarem zespołu. Nosi ona bowiem tytuł „Może i My”. Ten autorski utwór tkwi dość głęboko w polskiej tradycji wykonywania piosenek żeglarskich, choć czuć tu też wpływy zagranicznych zespołów, zwłaszcza kanadyjskiego Great Big Sea.
Nieco bardziej oryginalnie jest w kolejnej piosence, gdzie folkowemu graniu towarzyszą ciekawie śpiewane refreny. Kompozycja „Teddy Gillivan” bliższa jest już irlandzkim brzmieniom, choć zwłaszcza w partiach gitary jest coś co ciągnie wciąż utwór w swojski, niemal szuwarowo-bagienne, a więc generalnie turystyczne rejony. Całość równoważą jednak bardzo fajne skrzypce.
Świetna wersja rebelianckiej pieśni „Join the British Army” (tu jako „Brytyjska Flota”) to nasz pierwszy kontakt ze sposobem w jaki grupa Może i My interpretuje pieśni tradycyjne. Nie brak tu ognia i mam wrażenie, że grupa chyba polubiła tą pieśń, gdyż wykonują ją jak swoją.
„Synopa” to również nawiązanie do muzyki tradycyjnej, jednak z zupełnie innego kręgu kulturowego. Zmieniają się akweny wodne, a wraz z nimi klimat muzyczny. W tym utworze zanurzamy się w brzmieniach, które towarzyszyć mogły kozakom walczącym z Turkami. O tym z resztą jest ta pieśń, która w pewnym momencie nabiera mocnego wiatru w żagle. Świetnie komponują się z nią odgłosy bitwy. Trzeba przyznać, że to bardzo obrazowy utwór.
Pod tytułem „Chustka na wietrze” kryje się ballada, kojarząca się z renesansowo-folkowymi brzmieniami spod znaku Blackmore’s Night. Muzycy z Bydgoszczy są jednak bardziej naturalni, niż grupa byłego gitarzysty Deep Purple. Nie zrozumcie mnie źle, wiem, że ekipa Blackmore’a to zawodowcy w każdym calu, jednak pewnej nonszalancji, którą słychać w muzyce grupy Może i My, nie da się wyuczyć.
Dwa kolejne utwory – „Stella Maris” i „Żwawo chłopcy!” – to spuścizna poprzedniego zespołu charyzmatycznego lidera kapeli, Tomasza Dziemiana. Wykonywał je wcześniej z grupą Mare Nostrum. W aranżacjach Może i My to momentami niemal całkiem inne utwory.
Kompozycja „Morze obiektem czci” nawiązuje wesołym, rozbujanym brzmieniem do pubowych klimatów pieśni irlandzkich, jednak mamy tu kilka niespodzianek muzycznych, głównie związanych z podróżami po tonacjach. Czasem po prostu spotykamy tu inne dźwięki,
niż byśmy się spodziewali. To ciekawy patent.
„Stara łajba” to jedna z niewielu tradycyjnych szant, jej melodia to nic innego, jak słynne „Donkey Riding” (wariant „Hieland Laddie”). W wersji bydgoskiej grupy brzmi to niemal jakby grało kanadyjskie Great Big Sea, jednak można tu mówić tylko o inspiracji, Polacy zagrali bowiem po swojemu.
Autorska piosenka „Hiszpanie” zaskakuje nas już od pierwszych dźwięków. Mamy tu bowiem próbę odtworzenia tamtejszej muzyki folkowej. Podobne próby podejmował wcześniej zespół Mietek Folk. Grupie Może i My wychodzi to ciekawiej.
Kolejny przebój, mimo anglojęzycznego tekstu będzie zapewne szybko rozpoznany. To kompozycja muzyków kanadyjskiej grupy The Irish Rovers, „”I’m Alone” at Lunenberg”, zatytułowana w nowej wersji analogicznie do popularnego w Polsce tłumaczenia – „Schooner „I’m Alone””. Słychać, że luźny sposób śpiewania Tomasza Dziemiana sprawia, że niespodziewanie dobrze brzmią na tej płycie anglojęzyczne teksty. Kto wie, czy z całą płytą po angielsku nie daliby sobie rady na folkowych scenach Europy. Na potwierdzenie tej teorii zespół wykonuje bardzo fajną wersję standardu „Blow Ye Winds In the Morning”. Nie jest może ona wybitnie odkrywcza, ale słucha się jej bardzo dobrze.
Na zakończenie otrzymujemy balladę „Czas wracać…”, która próbuje nas ukołysać podobnie jak niegdyś „Pieśń powrotu” wykonywana w grupie Smugglers przez Ryszarda Muzaja. Tym razem muzycy nawiązują do tradycji irlandzkich lamentów. To pieśń nie tylko o powrocie, ale również o utracie. Kończy się jednak wesołym tańcem, mam nadzieję, że ta radość nas nie opuści do kolejnej płyty.
Zastanawiam się czy nie przesłodziłem nieco tej recenzji. Czy rzeczywiście to taka fajna płyta? Wychodzi na to, że tak.

Taclem